Kto walczy z potworami, sam staje się potworem, bo kiedy długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie.
Friedrich Nietzsche
W otchłań mroku zagląda Edward Popielski – komisarz lwowski, który po II wojnie światowej przenosi się do Wrocławia. Jako prywatny detektyw ma wytropić agenta bezpieki wśród uczniów podziemnego gimnazjum. Zadanie wydaje się całkiem łatwe, dopóki w grę nie wchodzi kolejna zagadka. Seria brutalnych gwałtów na nastolatkach. To ona w większej mierze zaprząta głowę detektywa. Oficer NKWD, dezerterzy z Armii Czerwonej i jeden ze starych ubeckich wrogów to nie wszyscy, z którymi tym razem musi zmierzyć się Popielski.
Okrucieństwo, cierpienie, strach… z reguły te emocje wiążą się z szybką, wciągającą w sam środek zdarzeń akcją. Tu jest inaczej. Wszystko toczy się wolno, bez pośpiechu i zbędnej nerwowości. Dlaczego? W tekst zostały wplecione rozprawy filozoficznych na temat ogólnie pojętego dobra i zła. To one skutecznie rozciągają akcje w czasie. Ta z kolei, toczy się dwutorowo. Autor przenosi nas do roku 1946, by za chwilę wrócić do współczesności, która ma różne oblicza. W roku 1989 kupujemy wódkę z ciężarówki, a w 1991 zostajemy studentami jednego z lepszych uniwersytetów, tylko po to, by w 2012 dowiedzieć się, że: matura straciła swe znaczenie. Jest byle jakim sprawdzianem, który byle kto zdaje. Absolwenci tak zwanych liceów nie potrafią się skupić, nie potrafią składnie pisać ani mówić.
Podróże w czasie i motyw pamiętnika to dość ciekawa gra z czytelnikiem, którą bez wątpienia wygrywa Marek Krajewski, czyniąc ze swojego kryminału powieść szkatułkową.
Uwaga! Książka może nudzić, ale tylko przypadkowego czytelnika. Zwolenników kryminalnego Wrocławia na pewno usatysfakcjonuje. Podążając za słowami autora:
największą przyjemność sprawiają mi te chwile, kiedy czytam na głos, napisany dzień wcześniej, rozdział i mogę usłyszeć, że melodia wyrazów i zdań dobrze się układa.
przeczytajcie fragment na głos i przysłuchajcie się melodii wyrazów…
/A.Gałczyńska/