W dzisiejszym świecie wszystko nieustannie analizujemy, rozkładając na czynniki coraz bardziej pierwsze. Jednak dlaczego żyjąc wciąż w świecie dualizmu, nocy i dnia, zapominamy o drugiej stronie medalu – syntezie? Jak to się dzieje, że wciąż przybliżamy oko przesłonięte szkłem powiększającym do kolejnych obiektów i zdarzeń, ale nie potrafimy potem zrobić kilku kroków w tył, żeby z dystansu zobaczyć to, czemu tak usilnie się przyglądaliśmy?
Jem Cohen, reżyser Godzin otwarcia, zabiera nas w podróż do szczegółu i z powrotem do całości obrazu. A właściwie obrazów XVI-wiecznego niderlandzkiego malarza Pietera Bruegel’a Starszego. Jego dzieła spoczywają spokojnie w murach Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, gdzie ich strażnikiem jest Johann (Bobby Sommer). Poznaje tam Anne (Mary Margaret O’Hara), która przyleciała ze Stanów do swojej kuzynki leżącej w śpiączce w szpitalu. Johann staje się dla niej przewodnikiem, pokazując jej kolejne obrazy i oblicza miasta.
Film jest nietuzinkowy przede wszystkim pod względem wyprowadzenia obrazów i miasta z roli tła, którym zwyczajowo stają się w filmach. Johann pokazuje nam swój sposób patrzenia na sztukę oraz jej analogię z obrazami życia codziennego. Upodobał sobie zwłaszcza obrazy Bruegel’a Starszego, które są pełne szczegółowych scen rodzajowych, zwłaszcza z życia chłopów. Zagłębia się w detale tych dzieł, próbując dostrzec choćby najdrobniejszy. Jednak potem oddala się od płótna i widzi całość, która dopiero wtedy ujawnia swój sens i przesłanie. Zauważa, że często to, co jest na pierwszym planie, tak naprawdę zamienia się w tło dla czegoś, co dzieje się gdzieś z boku. Te obserwacje przenosi również na miasto – Wiedeń. Z fascynacją uświadamiamy sobie, że to właśnie powszednie życie było często tym źródłem, z którego czerpał artysta. W przeciągu wieków zmieniły się formy, ale sens i wartości często pozostają niezmienne.
Ten intrygujący mariaż malarstwa i widoków miasta wysuwa się na pierwszy plan i pochłania w miarę zagłębiania się w ten sposób patrzenia na świat. Jednak tuż obok, jakby na marginesie obrazu czy też życia miasta, stoi Anne. Kobieta zagubiona, osamotniona i przestraszona. To właśnie ona, nawet bardziej niż Johann, jest tą postacią, która nie grając pierwszych skrzypiec, przyciąga wzrok i budzi emocje. Próbuje odnaleźć się w obcym mieście, zaakceptować ciężki stan ukochanej kuzynki oraz ułożyć się ze swoim smutkiem. Dryfując między przeszłością a teraźniejszością, miotana trudnymi emocjami, bezpieczną przystań znajduje u boku Johanna, wędrując z nim wzdłuż galerii obrazów lub uliczkami Wiednia.
Połączenie wzruszającej historii Anne i jej spotkania z Johannem oraz studium nad sztuką i życiem, które się w cudowny sposób przeplatają oraz nawzajem odzwierciedlają, sprawia, że Godziny otwarcia są filmem wyjątkowym i poruszającym do głębi. Jednak najlepszym dowodem na niezwykłość tego obrazu jest to, co dzieje się po wyjściu z kina. Kiedy wstąpiłam w majowy chłód nocy i spacerowałam po Krakowie, zobaczyłam go innymi oczami. Widziałam piękno i brzydotę, światła latarni i fosforyzujące w ich blasku białe kwiaty kasztanowców, a wszystko to na tle granatowego nieba. To na co patrzyłam układało się w obrazy, płótna mistrzów. Uwielbiam filmy, dzięki którym zmienia się – choćby na chwilę – to, jak odbieramy świat, jak postrzegam otaczającą mnie rzeczywistość. Jest to doświadczenie wzbogacające i fascynujące zarazem. Właśnie tego między innym szukam w sztuce. A Godziny otwarcia są filmem, który zabrał mnie właśnie w taką podróż.
Zrecenzowała Agnieszka Sobala
– – – – – – – – – – – – – – – – –
Film obejrzany w ramach 7. Edycji Festiwalu Off Plus Camera.