Stęskniliście się za klimatem lat 80? „Gość” przybywa by odświeżyć Wam pamięć o tych czasach. Czy będzie to przypomnienie warte zapamiętania?
Przedmieścia gdzieś w Ameryce, do domu rodziny Petersonów przybywa David, który przedstawia się jako przyjaciel ich zmarłego na froncie syna Caleba. Swoją obecność chłopak motywuje obietnicą, którą złożył przyjacielowi – odwiedzi rodzinę i przekaże ostatnie słowa. Początkowa nieufność rodziny z czasem topnieje na tyle, że pozwalają mu na przedłużenie pobytu w ich domu o kolejne dni. „Gościa” podzielić możemy na dwie części – w pierwszej malują nam się losy zwyczajnej rodziny z dorastającymi nastolatkami i kłopotami małżeńskimi, jednocześnie próbujemy rozgryźć co jest nie tak, z tym niby idealnym przybyszem. Część druga to gra w otwarte kart, znamy już tożsamość Davida i pozostaje nam jedynie śledzić jego poczynania. A popatrzeć jest na co z całą pewnością, film jest utrzymany w konwencji kina z późnych lat 80.
Jeśli zadaniem thrillera jest straszenie to w tym przypadku ociera się on momentami o absurd i kino klasy b. Nie jest to film zły i ogląda się go całkiem przyjemnie. Jednak jeśli potraktujemy „Gościa” zupełnie serio, to wyjdziemy z tego filmu zszokowani i niemiło zaskoczeni. Możemy natomiast potraktować go z dystansem, humorem i jako odnośnik do innych dzieł, często pokazujący wiele rzeczy z przymrużeniem oka. Istnieje wtedy spore prawdopodobieństwo, że nam się spodoba. Nie sposób czasami odpędzić się od uśmiechu – no jasne, czy oni naprawdę oczekują, że w to uwierzę? Miło zawiesić oko na Danie Stevensie, grającym pierwsze skrzypce, tak samo jak i posłuchać soundtracku będącego w sporej mierze mieszaniną syntezatorów. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to właśnie muzyka buduje niesamowity klimat tego filmu i także podobnie jak on balansuje na granicy kiczu.
Monika Matura
Za możliwość zobaczenia filmu dziękuję Kijów.Centrum