„Szarlatanów nikt nie kocha.
Zawsze sami
Dla ich gwiazdy świecą w górze
I na dole
W tajnych skrzynkach piją dziwne alkohole (…)
Odpuść grzechy szarlatanom
Dobry Boże,
Wszak Ty jesteś takim samym
szarlatanem”
Nazwisko zobowiązuje. Nie raz musiałam się z niego tłumaczyć. Które pokolenie, a skąd i czy czasem nie pisze wierszy. Nawet zapalony profesor buddysta od logiki zamiast z koniunkcji i implikacji maglował mnie ze znajomości własnego drzewa genealogicznego. Wszystko to potwierdza tylko moją tezę, że jegomościa Gałczyńskiego nie da się nie znać. Nie da się także przejść obok niego obojętnie. Od niego chce się tylko więcej i więcej…
„A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej (…)
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.”
Niby pijemy tylko z nim popołudniową herbatkę, a okazuje się, że odkrywamy tysiące smaków i zapachów. Ironia, paradoks, absurd, sarkazm, aluzja i…humor, którego nie da się skopiować. To tylko niektóre z nich. Wydaje się, że ktoś do naszego napoju dosypał całkiem spore ilości opium, a tak naprawdę to tylko i wyłącznie magia słowa. To dzięki niej oglądamy gwiazdy, zachwycamy się muzyką, odkrywamy emocje i ignorujemy rzeczywistość. Bo po co nam wszędobylskie przygnębienie, mania narzekactwa i zdołowane sumienie. Lepiej pogadać z Gałczyńskim. Posłuchać tych jego historyjek przedziwnych, dłuższych i krótszych, prawdziwych i wymyślonych. Wszystkich. To on wiedzie nas za sobą wszędzie. Wycieczka obfituje w nieskrępowaną wyobraźnię, dziecięcą fantazję, całkowitą wolność i zadziwiającą swobodę. Prowadzi przez życie tamto i to, a nawet wyprzedza czas, bo może. Pokazuje ulotne i niezmieniane. Uczy patrzeć. Rozśmiesza. Zabawa jest przednia!
„Moja poezja to jest noc księżycowa,
wielkie uspokojenie (…)
Moja poezja to są proste dziwy,
to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem krzywym
na parapecie.”
Ta poezja nie jest trudna mimo, że nie raz i nie dwa porusza ciężkie doświadczenia. Mimo, że uczymy się jej w szkole wkuwając regułki, czy strofy na pamięć. Mimo, że jej autor jest jednym z najpopularniejszych poetów XX wieku. Ta poezja to opowieść o życiu, o jego blaskach i cieniach, szczęściach i bólach, zawodach i zachwytach. Opowiastka o tym, co już wiemy i o tym, czego odkryć jeszcze nie zdążyliśmy. Bajka w której znaleźliśmy się wcale nie przez przypadek, a przez którą prowadzi nas jeden z największych Szarlatanów tamtej epoki. Nie wiadomo, w czym zakochujemy się najpierw. Czy w jego słowach, czy w tym jak pięknie mówi o miłości, czy po prostu w jego szarlatańskim charakterze. Jedno jest pewne, wpadamy po uszy. Nie tak łatwo jest się odkochać.
„Pyłem księżycowym być na twoich stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.
Przeszyć cię jak nitka, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla twych drogich oczu
i ogniem w kominku, i dachem, co chroni
przed deszczem.”
Uzależnia już od pierwszych linijek, budzi uśmiech, sprzyja rozmarzeniu. Łapie za rękę, prowadzi przed siebie, uderza w sedno. Bez względu na wiek, poglądy polityczne, czy stan ducha trafia w samo serce. Nadal jest aktualny, nadal ma posłuch i nadal zaskakuje, tym jak mocno można kochać takich Szarlatanów jak on.
Brawo, Panie Gałczyński!
/A. Gałczyńska/