22 maja na ekrany kin weszła nowa polska komedia „Ostatni klaps”. Nie trzeba było długo czekać na pierwsze negatywne opinie pod adresem produkcji, ale czy film naprawdę jest tak zły?
Nie jestem pewna, czy rozpoczynając recenzję, powinnam napisać o moim nastawieniu, ale myślę, że w znaczący sposób może ono zaważyć na odbiorze filmu, dlatego, zaznaczam, że do polskich produkcji z gatunku komedii podchodzę raczej sceptycznie. Zwyczajowo trzymają one dość niski poziom, z aktorstwem bywa różnie, a zaprezentowanemu humorowi daleko do zabawnego. Mimo to, postanowiłam podejść do tego filmu z otwartą głową.
Głównym bohaterem „Ostatniego klapsa” jest Sławoj Maria Hałaburda, kiedyś uznany reżyser kina moralnego niepokoju, obecnie zapomniany bezrobotny. Wszystko zmienia się gdy bogaty producent filmów dla dorosłych z zagranicy postanawia nakręcić film do stworzonego przez Hałaburdę scenariusza o miłości Marii Walewskiej i Napoleona. Interesuje nas oczywiście efekt, który wyniknie ze zderzenia kina poważnego z filmami pornograficznymi.
W rolę reżysera wcielił się Mariusz Pujszo, który odpowiada również za scenariusz „Ostatniego klapsa”, towarzyszy mu Maja Frykowska grająca główną rolę kobiecą (Manuella), która co warto wspomnieć, jest aktorką występującą w filmach dla dorosłych, która postanawia skończyć z zawodem i wystąpić w czymś bardziej ambitny, od tego postanowienia w zasadzie rozpoczyna się cała akcja. Symboliczna rola Maii Frykowskiej ma wpłynąć na zmianę wizerunku gwiazdy, która do tej pory znana była przede wszystkim z udziału w „Barze”, symboliczna, ponieważ grana przez nią postać także przechodzi przemianę. Przemianę zapowiedzianą przez twórców filmu, mniej zaś widoczną w samych dziele, choć zdecydowanie zagraną przyzwoicie. Niektórzy być może powiedzą – jaki film, takie aktorstwo, jednak w moim odczuciu Frtyce udało się udźwignąć ciężar roli i naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona. Do roli Mariusza Pujszo także jestem nastawiona raczej pozytywnie.
Film nie odmieni oblicza kinematografii ale nie jest też w moim odbiorze tak zły jak go malują, ot prosta polska komedia z licznymi podtekstami erotycznymi, z krztyną intelektu. Dobre kino na sobotni wieczór, gdy chcecie się po prostu odprężyć, a nawet i uśmiechnąć. Klasyką polskiego kina nie zostanie, ale nie widzę także powodów do przesadnej krytyki. Humor w najnowszym filmie Gerwazego Reguły bazuje głównie na temacie erotyki podanej w sposób mniej lub bardziej dosłowny. Obserwujemy zmagania zderzających się ze sobą ekip filmowych, które rodzą abstrakcyjne sytuacje.
Mając dość negatywne nastawienie stwierdzić muszę, że zostałam pozytywnie zaskoczona, nie, nie chodzi o to, że ten film jest wybitny, jest dość przeciętny, ale tak naprawdę nie jest niczym wyjątkowym na tle polskiej kinematografii z gatunku komedii, w której zdarzają się nieliczne wyjątki. Dla niektórych może balansować na granicy dobrego smaku z racji ilości nagości, innych może nie zadowolić poziom humoru, ale w moim odczuciu wcale nie jest z nim tak źle. Sądząc po reakcji widowni, zdołał wpasować się w ich gusta. Nie jest on może specjalnie ambitny, ale kto powiedział, że to co proste jest złe? Jak powiedział sam reżyser, chciał pokazać, że nie ma gorszych i lepszych światów, że oba istnieją, a ocenianie ludzi przez pryzmat tego co robią, oczywiście jeśli zachowania te mieszczą się w zakresie prawa. A w szczególności w sztuce, bywa krzywdzące.
Film obejrzałam podczas krakowskiej premiery „Ostatniego klapsa” w krakowskim Kijów.Centrum, w której uczestniczyli aktorzy oraz reżyser filmu. Po produkcji można było porozmawiać z aktorami, zrobić sobie zdjęcie czy otrzymać autografy. To nie pierwsze takie wydarzenie odbywające się w krakowskim kinie. A już w najbliższy piątek kolejna premiera, tym razem bollywoodzkiego filmu „Piku”.
Monika Matura