Są takie filmy, podczas oglądania których masz wrażenie, że świat jest lepszy. Są i takie, które przedstawiają rzeczywistość taką, jaką jest, bez jej zbędnego koloryzowania. Do tej drugiej grupy zdecydowanie należy „Manglehorn”.
Główną rolę w nowej produkcji Davida Greena gra Al Pacino, wcielający się w tytułowego bohatera. AJ Manglehorn to ślusarz ze sporym doświadczeniem, tak życiowym jak i zawodowym. Mężczyzna spędza dni na otwieraniu zamków i dorabianiu kluczy, by wieczorem wrócić do czekającej na niego w domu kotki Fanny. Raz w tygodniu spotyka się ze swoją wnuczką, a w piątki wpłaca pieniądze w banku, zawsze u taj samej kasjerki – Dawn (Holly Hunter). Pozostały czas wypełniają mu wspomnienia o kobiecie życia, do której wysyła ciągle powracające listy. Poza wspomnieniami i wyobrażeniami Manglehorn ma niewiele. W pożyciu z ludźmi jest bowiem dość oschły, nawet jeśli chodzi o najbliższą rodzinę w postaci syna.
Przez ponad półtorej godziny poznajemy historię człowieka, który wierzy, że popełnił nieodwracalny błąd. Jednak zamiast ruszyć z miejsca celebruje przeszłość, przez co sporo w nim złości, smutku i tęsknoty za utraconym. Oddają to także filmowe ujęcia. Dom Manglehorna nie należy do najprzyjemniejszych właśnie za sprawą panującej w nim ciemności. Przebłyski słońca zdarzają się dość rzadko. Bohater patrzy na wszystko ze sceptycyzmem i wiedzą należną osobą, które swoje już przeżyły. Bywa surrealistycznie jak w scenie z karambolem i arbuzami, czy podczas odwiedzin w solarium „z masażem”. Ten sposób kreacji zdecydowanie poczytuję za plus.
Centrum opowieści stanowi oczywiście Manglehorn. Wykreowana przez Pacino postać jest w pełni wiarygodna. W niczym nie ustępują mu także Holly Hunter oraz Harmony Korine, grający rolę byłego wychowanka Manglehorna. To właśnie od niego dowiadujemy się, że główny bohater był kiedyś trenerem baseballu, i to trenerem cieszącym się sporą popularnością. Każdy z zaprezentowanych osób jest w jakiś sposób życiowo poraniona, niesprawna. Główna postać stanowi idealny przykład na to, że łatwiej tkwić w przeszłości niż zacząć od nowa. To film o przemijaniu, stracie, godzeniu się z rzeczywistością i w końcu wierze w to, że kolejna szansa jest możliwa. Bywa do bólu prozaicznie i prawdziwie, a po seansie zdajemy sobie sprawę z tego, jak łatwo przegapić życie goniąc za tym, czego już nie ma.
Recenzowała: Monika Matura
Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję Kinu Ars.