Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz – pisał Tadeusz Boy-Żeleński. Nie bez kozery przywołuję słowa patrona krakowskiego teatru, które idealnie opisują „Testosteron”.
Kornela Olendzkiego właśnie rzuciła narzeczona i to na oczach zgromadzonych w kościele gości. Sakramentalne tak nie padło, ale jak śpiewał Freddie Mercury – show must go on. W końcu sala została opłacona, a wódka nie może się zmarnować. I tak siedmiu mężczyzn zasiada do stołu, a ich dyskusje wzdłuż i wszerz dotyczyć będą kobiet i związanych z nimi przeżyć. Dla podkreślenia powagi sytuacji bohaterowie lubią sobie przekląć, a i w sposób niepochlebny nazwać białogłowy. Bo to właśnie słabsza płeć jest przyczyną wszystkich męskich problemów, począwszy od meczu, którego nie mogą obejrzeć, a skończywszy na bójce o ukochaną.
Zaprezentowany w sztuce humor w znacznej mierze związany jest ze słowami. Bywa wulgarnie, dla niektórych na granicy z prostactwem, ale zabawnie. Nawet wtedy, gdy mamy wrażenie, jak byśmy gdzieś to już kiedyś słyszeli, a może właśnie dlatego. Wrażenie, tego, że zaprezentowane sceny w jakiś sposób nas dotyczą to atut tej sztuki. I nawet kiedy padają zarzuty dotyczące naszej prawdziwej natury, uśmiechamy się. Obnażane cechy są w równy sposób bolesne dla nas jak i mężczyzn. Bo chociaż kobieta to słabsza płeć, zawsze postawi na swoim. To ona również uprawia seks za darmo, kiedy chce i z kim chce. To tylko tobie mężczyzno się wydaje, że jest inaczej. Wykreowane przez aktorów postaci bawią i jednocześnie świetnie ukazują społeczne zróżnicowanie. Bez względu na wiek i wykształcenie, panów łączą doświadczenia z kobietami, zaskakująco zbieżne.
Odwieczna walka płci, biologia i ostatecznie próba walki z biologią. I jak tu uwierzyć, że to my decydujemy o swoim życiu, kiedy za wszystkim stoją hormony? Możemy udawać, że niewiele nas łączy ze zwierzętami, ale tak naprawdę, jedyne co nam zostaje to w sposób rozsądny kierować swoimi zwierzęcymi impulsami.
Recenzowała: Monika Matura
Spektakl: Testosteron w Teatrze Bagatela