Jakkolwiek to nie zabrzmi, zadziwiam siebie coraz bardziej, a to za sprawą zainteresowania kolejną formą sztuki, jaką jest bez wątpienia opera. Choć trzymając się dokładnie wytycznych gatunkowych, powinnam raczej użyć słowa – operetka. Tekst dotyczył będzie „Wesołej wdówki” Franciszka Lehára, obejrzanej 6 września za sprawą Kijów. Centrum. Dzieło było retransmitowane prosto z Metropolitan Opera.
Jestem laikiem stawiającym pierwsze kroki pośród operowych głosów i zupełnie się tego nie wstydzę. Jak mówią bowiem, nie myli się tylko ten, kto nic nie robi, a ja właśnie poczułam rozbudzony apetyt na obcowanie z dziełami spod szyldu amerykańskiej opery. Trwająca blisko trzy godziny operetka wciąga nas od pierwszych minut. Stworzony w 1905 roku przez wiedeńskiego kompozytora utwór, cieszy się do dzisiaj niesłabnącą popularnością i nic w tym dziwnego. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę ilość humoru w nim zawartego. O czym w ogóle jest „Wesoła wdówka”? Losy księstwa Ponteverdo nie mają się najlepiej, jako, że tonie ono w długach. Ratunkiem może okazać się majątek niejakiej Hanny Glawari, wdowy, która odziedziczyła po swoim zmarłym mężu 20 milionów. Żal zmarnować taką szansę, dlatego poseł Pontevedry w Paryżu – Baron Zeta planuje wydać wdowę za hrabiego Daniłę. Dzięki czemu pieniądze pozostaną w ojczyźnie i uchronią ją od bankructwa. Jak jednak mówi porzekadła – „W tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. I to w zasadzie właśnie te miłosne podboje stanowią główny człon operetki. Treść to jednak nie wszystko, niekiedy o wiele ważniejsze bywa wykonanie. W przypadku wyreżyserowanego przez Susan Stroman tytułu jest pierwszorzędne. Święcąca swoje tryumfy Renée Fleming w roli tytułowej wdówki sprawdza się świetnie, w niczym nie ustępuję jej również Nathan Gunn jako hrabia Daniło Daniłowicz. Między tą dwójką iskrzy z różnym natężeniem, ale chemia i wzajemne przyciąganie obecne są przez cały czas trwania opery. Przesycona humorem operetka bawi nas za sprawą nieumyślności postaci, czy ukrytej sieci romansów. Nie raz człowiek uśmiechnie się również na wspomnienie restauracji Maxim. Całości dopełnia choreografia, sceny taneczne oraz muzyka. Lekko zagubionych w operowych meandrach w kulisy sztuki wprowadza Magdalena Miśka-Jackowska, która przed rozpoczęciem seansu nakreśliła tematykę dzieła oraz scharakteryzowała aktorów i twórców „Wesołej wdówki”.
Nie był to co prawda mój chrzest operowy, no chyba, że weźmiemy pod uwagę mój debiut w takiej roli jeśli o Kijów.Centrum chodzi. Sama popularność „Wesołej wdówki”, uznawanej przez wielu za klasykę, mnie nie dziwi. Podobnie jak obecność publiczności licznie zasiadającej tego popołudnia na widowni krakowskiego kina. Co może być bowiem lepsze na niedzielne popołudnie, od dawki humoru i to jeszcze podanej w postaci kultury wysokiej?
Lehár „Wesoła wdówka”
Retransmisja
dyryguje: Andrew Davis
reżyseria: Susan Stroman
scenografia: Julian Crouch
kostiumy: William Ivey Long
światło: Paule Constable
choreografia: Susan Stroman
przekład libretta na angielski: Jeremy Sams
w rolach głównych: Renée Fleming, Kelli O’Hara, Nathan Gunn, Alek Shrader, Thomas Allen
Za możliwość uczestniczenia w seansie dziękuję Kijów.Centrum.