W listopadowej edycji „Pokaż nam swoją szufladę” wyróżniliśmy opowiadanie Jolanty Kasprzyk, które publikujemy poniżej. Autorce gratulujemy, a czytelnikom życzymy przyjemnej lektury!
Przypominamy, że na Wasze opowiadania, wiersze i felietony czekamy przez cały miesiąc.
Wysyłajcie je na adres: literatura@kulturatka.pl (koniecznie z dopiskiem „szuflada” w tytule e-mail!).
Pod koniec każdego miesiąca nasi Redaktorzy wybiorą najciekawsze teksty, które zostaną opublikowane na stronie Kulturatki (z uwzględnieniem imienia i nazwiska laureata – dlatego w treści e-maila koniecznie umieśćcie klauzulę zawierającą zgodę na przetwarzanie Waszych danych osobowych ).
Czekają też nagrody książkowe!
„Obiad” – Jolanta Kasprzyk
Słońce tego lipcowego poranka już się obudziło i całkiem bezczelnie zaglądało przez niedokładnie zasłonięte okno. W pokoju dwa metry na dwa i pół stało biurko w stylu późnego Gierka, krzesło bez określonego stylu i wersalka pamiętająca kartki na alkohol, mięso i wyroby czekolado- podobne. Półka z książkami zrobiona z prostych oheblowanych desek zajmowała cała prawą stronę tej minimalistycznej przestrzeni. Sąsiad trzymał w tym pokoju psa. Po lewej stronie biurka, na tablicy – spraw ważnych – wisiały pocztówki w wakacji, kartki z podobiznami Marleny, Marilyn, Bogarta, fotografie przyjaciół, zdjęcia z dzieciństwa kiedy jeszcze nie umiałam chodzić, karteczki z sentencjami Seneki. Obudziłam się mokra od potu, bordowa, jedwabna koszulka obklejała mi piersi. Śniło mi się, że mam nożyczki wbite w dłoń i wyrasta z nich miłorząb. Bolała mnie głowa, właściwie to nie był zwykły ból, bardziej wrzask stada gawronów na przemian z dźwiękami uczącego się grać na skrzypcach przyszłego beztalencia muzycznego. Wczorajsze imieniny Janusza pod znakiem gorzkiej żołądkowej z mięta jeszcze czułam w końcówkach włosów. Telefon dzwonił uparcie od kilku minut. Miłorząb wyrastający z nożyczek…łyk wody z miodem i cytryną pozwoliła mi usiąść. Budzik pokazywał ósmą rano. Opadłam bezwiednie na poduszkę. Kto w niedzielę miał tyle odwagi, by dzwonić o tej porze…telefon nie odpuszczał.
– Tak słucham. – Próbowałam spotkać się nieudolnie z rzeczywistością.
– Śpisz jeszcze. – Mama stwierdzała fakt.
– Nie. Nie śpię.
–Przecież słyszę, że śpisz.
– Nie śpię, rozmawiam z tobą.
– To dlaczego nie odbierasz.
– Przecież odbieram. – Dźwięk skrzypiec w mojej głowie przechodził w wibrację.
– Pamiętasz, że o czternastej przychodzi ciocia Wandzia z mężem na obiad. – Kurwa, oczywiście, że zapomniałam.
– Tak, pamiętam. Wczoraj dzwoniłaś w tej sprawie i też pytałaś mnie czy pamiętam.
– Przyjedz wcześniej, zrobisz sałatkę grecką. Tylko nie zapomnij kupić oliwki. – Rodzinny obiad, perspektywa dwóch godzin na wysłuchiwaniu o chorobach była fantastyczną odmianą niż samotne gnicie w łóżku na kacu z bezmyślnym oglądaniem telewizji, popijaniem soku pomidorowego i zajadaniem gorzkiej czekolady by uzupełnić wypłukany magnez. Nie brałam pod uwagę tak drobnego szczegółu jak brak obecności w mieszkaniu tych dwóch niezbędnych na kaca rarytasów.
– Mamo ja się nie czuję dzisiaj najlepiej, nawet nie zauważą, że mnie nie będzie. – Mama była w swoim żywiole.
– Ubierz się jak człowiek i nie maluj za mocno, wiesz, że jestem winna cioci pieniądze wiec dobrze jeśli będziesz miła.
– Nie rozumiałam, co ma wspólnego mój makijaż z długiem mamy, ale nie byłam jeszcze w stanie wykonać tak skomplikowanych operacji na mózgu. Komórki po wprowadzeniu wody z miodem i cytryną zdecydowanie jeszcze nie odnalazły się na złączach
– Mamo ja mam czterdzieści lat i umiem się ubrać.
– Ja cię tam znam, w tych mediach, to nie macie wstydu, kupuję kolorowe pisma to wiem. Pamiętaj. Skromnie. To do zobaczenia. – Dopiłam wodę z miodem, cytryną i już pożałowałam, iż nie jestem psem. Dobry pan podał by mi miskę z wodą, suchą karmą, pogłaskał i jeszcze wyprowadził na spacer. Tak sama musiałam doczołgać się do łazienki na pierwsze sikanie i pierwsze spojrzenie w lustro. Spłuczka odmówiła posłuszeństwa. Zupełnie mnie to nie zaskoczyło, od dawna żyła swoim własnym życiem. Niezmyty makijaż miałam na całej twarzy i szyi. Od siedemnastego roku życia zmywam makijaż przed snem, widocznie przed czterdziestką pewne czynności przychodzą z trudem. Zatkałam korkiem wannę, nasypałam soli pobudzających i puściłam wodę. Wody nie było. Czyli to był ten dzień kiedy woda w rurach postanowiła zaprzyjaźnić się ze spłuczka. Zaczęłam się modlić.
Przecież jak nie odmoczę całego ciała z procentów to nie ma szans by nawet cała butelka perfum Gucciego zmieniła moje ph. Ojcze nasz, który jesteś w niebie…Kurwa, co z tą wodą, jadę do matki na obiad, muszę się wykąpać, umyć i ułożyć włosy, a chusteczki nawilżające skończyły się w tamtym tygodniu, Boże nie rób mi tego. W niedzielę rano powinien być na posterunku, ludzie mają kaca, zostali porzuceni lub się zakochali, ale może wczoraj też był na urodzinach Janusza i po prostu spał. Jego matce nie wpadło by do głowy o budzić Go o ósmej rano. Po piętnastu minutach się poddałam. Narzuciłam szlafrok i nieznana siłą dotarłam do kuchni. W czajniku była woda na duży kubek kawy. Trzeba było tylko trafić palcem, by go włączyć. Kawa z mlekiem, to mogło rozjaśnić świat. I papieros.
Wróciłam do sypialni, przeszukałam torebkę, kieszenie skórzanej kurtki, którą miałam wczoraj na imieninach i biurko na którym, było wszystko – począwszy od najnowszego numeru Elle, poprzez kosmetyki, otwarte na trzydziestej czwartej stronie *Odpowiednie małżeństwo* Doris Lessing, płytę z muzyką filmową, wiersze Świetlickiego, okulary z jednym wybitym szkłem…Nie było wszystkiego, nie było papierosów. Jeśli nie zapalę popełnię samobójstwo. Nadal śnię, to te nożyczki wbite w dłoń…muszę je wyjąć i jak się obudzę będę miała wodę w kranie, papierosy się zmaterializują , a może i kac przepadnie..Nie śniłam.
Wody nadal nie było, zaschły makijaż zmyłam mleczkiem ogórkowym, nałożonym na papier toaletowy średniej jakości więc od razu zrobiłam peeling twarzy, posmarowałam się kremem, a część wody na kawę użyłam do umycia zębów. Ojcze nas, który jesteś w niebie…woda huknęła z taka siłą, jakby całe niebiosa ulitowały się nade mną.
Boże dziękuje, że cię mam. W lodówce znalazłam jogurt naturalny, którego nie miałam zamiaru jeść, mleko i papierosy. Świat może być piękny, trzeba tylko chodzić na wspólne imprezy z najwyższym. Odmaczałam się wannie goląc nogi, paląc papierosa i pijąc kawę. Wyobrażałam sobie, że nie idę na geriatryczny obiad, ale na randkę z bardzo przystojnym mężczyzną. Nasmarowałam ciało masłem orzechowym, zapięłam włosy w klasyczny kok – pamiętając, iż ma być skromnie, zrobiłam delikatny makijaż – mamie też się od życia coś należy, niech będzie dumna, że ma taką dobrze ułożona córkę – Nie potrafiłam tylko odmówić sobie oliwkowej koronkowej bielizny – przecież coś musiało mi dawać siłę kiedy zaczną się pytania o moje życie, o to co mam zamiar z nim zrobić jakby sami mieli patent na swoje. Prosta szara, męska koszula w tym samym kolorze ołówkowa spódnica, perły w uszach i na szyi, czarna kopertówka, czarne szpilki i byłam gotowa stawić czoła nawet terrorystom. Taksówka przyjechała po dziecięciu minutach od zamówienia więc życie wracało w stare, sprawdzone koleiny. Po drodze w spożywczym kupiłam oliwki, bardzo miętowe gumy do żucia, zapasową paczkę papierosów i setkę żołądkowej z miętą jakby było bardzo źle.
– Wiesz, która jest godzina. – Powitała mnie rodzicielka.
– Jak to która, dochodzi czternasta.
– A o której miałaś być.
– Mamo, zrobienie sałatki greckiej to jest dziesięć minut roboty.
– Śmierdzisz papierosami i alkoholem.
– Jeszcze dzisiaj nie piłam.
– Strasznie szaro wyglądasz, nie masz w szafie czegoś w żywszych kolorach.
– Mamo, to jest bluzka od Kenzo, a spódnica od Armaniego.
– I co z tego. – O mało nie zawyłam. – Kogo to obchodzi.
– Mnie mamo to obchodzi, bo lubię markowe ciuchy.
– Tylko bardzo marnie w nich wyglądasz. Gdzie idziesz.
– Wychodzę na balkon zapalić.
– Ledwie przekroczyłaś próg mieszkania i już palisz, zaraz będzie padało. – Sepuku, popełnię spektakularne samobójstwo, rzucę się z całą niemocą na kredens z kryształami, uduszę się fartuszkiem w grające na wiolonczeli mrówki.
– Ja się przy tobie wykończę, cały ojciec, też nikogo nie słuchał i jak skończył, umarł na raka płuc. Sałatka, rób sałatkę.
– Już mówiłam, że to jest kilka minut roboty.
– Ty na wszystko masz czas, jakbyś więcej mnie słuchała to byś nie była sama. – Nerwowy papieros na balkonie nie sprawił przyjemności. Nagły grzmot i niebo przybrało barwę mojej kreacji, deszcz kroplami wielkości dłoni małego dziecka ściśniętej w piąstkę zaatakował bez pytania czy może. Wiedziałam, że na przygotowanie sałatki mam dużo czasu. Dobrze po godzinie czternastej do mieszkania mamy weszły dwie zmoknięte postaci, silny wiatr złamał wujkowi parasol, a cioci starannie ułożona u fryzjera konstrukcję na głowie zamienił w naleśnik kapiący wodą. Przebieranie, suszenie zajęło kolejną godzinę. Usiedliśmy do stołu odrobinę zmęczeni, ale jednak szczęśliwi, iż jednak piorun nikogo nie zabił, a mógł. Mama podała ogórkową z ryżem a na drugie gulasz z kaszą. Sałatka grecka pasowała do tego zestawu jak podarowanie komuś chryzantem na urodziny, ale nikt nie wymieniał porozumiewawczych spojrzeń, iż coś jest nie tak. Było naprawdę miło, rozmowa dotyczyła sąsiadki dobiegającej sześćdziesiątki, która poślubiła piętnaście lat młodszego mężczyznę i oczywiście wywołała tym ogólne poruszenie, bo oczywiście zdaniem mamy i cioci świeżo poślubiony małżonek zaraz porzuci staruszkę. Wujek sączył koniak zagryzając szarlotką i przyglądał mi się z resztkami pożądania w oczach.
– Kochanie a co u ciebie. – Ciocia jednak była przewidywalna.
– Dziękuję, dobrze.
– Zeszczuplałaś.
– Przytyłam ciociu.
– Zjedz kawałek ciasta. – Mama z piorunami w oczach, które pozostawiła jej w spadku odchodząca burza podstawiła mi pod nos porcje jak dla górnika na przodku. – Może później, zaraz wrócę. – Uciekłam do kuchni zapalić . – Szef, muszę odebrać.
– To już przechodzi ludzkie pojęcie, nawet dnia świętego nie uszanują. – Próbowałam sobie przypomnieć kto w naszej rodziny aż tak gorliwie świeci dzień święty, ale to był dzień dobroci dla zwierząt wiec postanowiłam odpuścić. – To opowiedz nam dziecko jak tam w pracy.
– Zwolnili mnie trzy miesiące temu. – Krzyknęłam gasząc w kuchni nerwowo papierosa na zakrętce od słoika z oliwkami.
– Jak kto cię zwolnili. – Krzyknęli we trójkę. – Jeszcze przed chwilą odbierałaś telefon od szefa. – Mama była specjalistka od słyszenia tego co chciała usłyszeć.
– Od byłego szefa. – Mogłam już bez skrępowania zapalić przy staruszkach.
– Po prostu mnie zwolnili, jest kryzys , redukcja etatów i z jednym podpisem poleciało prawie sto osób.
– Nic mi nie powiedziałaś. – Mama nie ukrywała złości pomieszanej z rozżaleniem.
– Nic nie mówiłam, bo byłam pewna, iż bardzo szybko znajdę inną pracę, ale nie jest to proste.
– I co teraz będzie. – Mama była na granicy płaczu.
– Nic nie będzie, co ma być.
– Twoja beztroska jest obezwładniająca. – Do rozżalenia dołączyła się ciocia. – Wymieniliśmy z wujkiem spojrzenia i dolałam wszystkim koniaku. Jeszcze się podczas tego obiadu nie odezwał i zastanawiałam się czy jak już to zrobi to dostanę lewy sierpniowy nie do obronienia czy szykuje jednak wielka obronę. Wujek po kłopotliwej ciszy jednak przemówił.
– Dajcie jej spokój, jest dorosła i wie co robi. – Złapałam go pod stołem za rękę i bezgłośnie wypowiedziałam, dziękuję.
– Co trzy lata zmienia pracę, miejsce zamieszkania, nie będę wspominała o mężczyznach. Jakbyś wyszła za Ksawerego to byś miała rodzinę, dzieci, zabezpieczenie. Dorota też tak jak ty wybrzydzała, a teraz jest zaręczona z Mirkiem.
– Mamo, Dorota pracuje u niego i z nim sypia.
– To tylko kwestia czasu jak się pobiorą. – Ciocia też miała swoja tajemna wiedzę na temat związku mojej dalekiej kuzynki z jednym z największych dupcyngieli w mieście. – Nie wyszłam za Ksawerego bo mnie zdradzał z drzewem.
– Z czym cię zdradzał. – Wujek zdecydowanie się ożywił. Mamie wypadł widelczyk do ciasta, a ciocia zaczęła nerwowo wycierać pot z czoła przypominając wszystkim, że jest sierpień, a my pijemy nie wiadomo dlaczego koniak.
– Z drzewem. Dendrolifia. Taka parafilia, inne zachowanie seksualne, jak zwał, tak zwal, to się dzieje, kiedy mężczyzna doznaje podniecenia od ocierania się o drzewo. Przyłapałam go na tym na spacerze w parku. Ja go nie podniecałam.
– Bardzo interesujące. – Wujek poprosił o dolewkę koniaku.
– I taka drobnostka was poróżniła. – Wujek nie mógł uwierzyć, że można się rozstać z człowiekiem z tak irracjonalnego powodu.
– Jakbyś go kochała to by ci nie przeszkadzał jego sex z drzewem. – Wujek był uparty
– Widocznie go nie kochałam.
– Wiesz, dla innych drobnostka, a dla innych złamane życie. – Ciocia była na granicy spazmatycznego szlochu. – Ciociu Ksawery nie złamał mi serca, obawiam się, że złamał je nie jednej sośnie czy brzozie.
– Wujek nosi pieluchy. – To był grzmot, którego nie było.
– Ciociu wujek jest po osiemdziesiątce i na pewno jest to dla niego kłopotliwy temat, wydaje mi się, że to jest trochę mało stosowne aby..
– Mój mąż nosi pieluchy od początku naszego małżeństwa, a trwa ono już czterdzieści sześć lat, bo go to po prostu podnieca. – Nie tylko nie wiedziałam co powiedzieć, ale mój wyraz twarzy z otwartymi ustami zdradzał ochotę ich wypełnienia czymś bardzo kształtnym.
– Nie, teraz nie mam na sobie pieluchy, ale to prawda co mówi Wandzia.
– Mnie kochanie twój ojciec wiązał i bił i byliśmy szczęśliwi przez dwadzieścia lat. A ty porzuciłaś może mężczyznę swojego życia przez drzewo, to głupota. – Myślałam, że śnie. – Mamo tato cię bił i wiązał, a ty nie zgłosiłaś tego na policję, niebywałe. – Przecież już mówiłam, iż byliśmy z tym szczęśliwi. – To ta uzda konia, która kiedyś znalazłam w piwnicy… – Tak, ta uzda konia.
– Mamo nie chcę wiedzieć. I wy macie do mnie pretensje, że jestem sama, że nie ułożyłam sobie do tej pory życia. Jak mam być normalna jeśli po tylu latach dowiaduję się, iż zostałam wychowana przez bandę zboczeńców.
– Kochana , nie zboczeńców, bo mówiąc w ten sposób ranisz nasze uczucia, po prostu kochających trochę inaczej. – Ciocia jednak nie rozpłakała się histerycznie, nagle stała się bardzo rzeczowa.
– Inaczej to kochają geje – Byłam uparta.
– Geje kochają tak samo jak wszyscy inni. – Popierał ja wujek.
– A ty dziecko co lubisz w łóżku. – Takiego pytania z usta własnej matki się nie spodziewałam. Wyszłam na balkon, gdzie setkę żołądkowej gorzkiej z miętą wypiłam jednym ruchem ręki. Zapaliłam kolejnego papierosa. Boże jak teraz by się przydał deszcz, taka nagła ulewa, najlepiej gradobicie, deszcz ze śniegiem aby zmyć zapach spermy lejącej się ze ścian salonu. Mama wyszła z mną na balkon, też zapaliła.
– Już się nie boisz, że razem umrzemy na raka.
– Daj spokój, życie jest za krótkie by przejmować się takimi drobnostkami.
– To po co mnie tyle lat dręczysz.
– Bo jestem twoja matką, kocham cię wiec cię dręczę, zatruwam ci życie, taka rola matki.
– Czyli robisz to samo co twoja matka.
– Moja mama mnie biła, wiązała i serdecznie jej za to nienawidziłam. Dopiero jak poznałam twojego ojca, zrozumiałam, że nienawiść można przekuć w pożądanie, w miłość z czasem w szacunek. Twój ojciec swoją dewiacja uratował mi życie. Nadal sens temu co przeżyłam w dzieciństwie. Uratował mnie.
– Dlaczego teraz mi to mówisz.
– Bo jesteś taka normalna, taka samowystarczalna, iż boje się że nie nikt nie będzie chciał cię uratować.
– Mamo rycerz na białym koniu, ratujący z wieży królewnę to jest bajka, której nie czytałam.
– Może powinnaś przeczytać.
– I dojść do wniosku, że szczęście da mi nasikanie na kogoś.
– Nie bądź złośliwa i daj ludziom żyć.
– Zgoda, jeśli ty dasz żyć mnie.
– Tego nie mogę ci obiecać, ale popracuje nad sobą. Ciocia z wujkiem wyszli bez pożegnania, może uznali , że taka rozmowa z mamą od dawna była mi potrzebna. Wracałam do domu piechotą, spacerowanie w dziesięciocentymetrowych szpilkach miałam przerobione , w powietrzu unosił się gesty zapach kochających się ciał. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Też miałam ochotę. Poczułam wibrowanie telefonu w kieszeni. To był Janusz.
– Cześć pijaku.
– Daj spokój, nie mogę dojść do siebie, napiłem się około dwunastej piwa, ale to nic nie pomogło. A ty jak żyjesz.
– Wracam z obiadu u mamy.
– Dzielna dziewczyna. Obiad z rodziną na kaca, marzenie, ja cię znam to wyglądałaś jak świeżo wyprana i wyprasowana podszewka.
– Lepiej.
– Powiedziałaś im, że nie masz pracy.
– Sami to ze mnie wyciągnęli, ale rozmowa zeszła na zupełnie inny temat i powiem ci, że przeżyłam coś czego jeszcze nie umiem nazwać.
– Jakieś objawienie nad pomidorową.
– Nad ogórkową. – Zaczyna się interesująco, to co wpadniesz i opowiesz.
– Mama obudziła mnie o ósmej, miałam dzień złośliwości przedmiotów martwych, wypiłam też trochę koniaku, gorzkiej żołądkowej z mięta, poza tym za dużo emocji. Jutro ci wszystko opowiem.
– To zamów taxówkę.
– Mam ochotę się przejść, jest piękny dzień.
– To do jutra.
– Do jutra.
Nie doszłam do domu, kiedy stałam na rogu ulicy i delektowałam się chwilami szczęścia delikatnie opierając się o drzewo śmiertelnie potrącił mnie tir. Tir w centrum miasta. Drzewo. Śmierć z przyjemności. Janusz nie uwierzy.
[pisownia oryginalna]