Wyobraź sobie, że jest mniej więcej 1820 rok. Jesteś zawodowym traperem, prowadzisz przez rozległe terytoria Dakoty Południowej, grupę łowców skór, która dzięki łupom chce się wzbogacić. Masz pod opieką syna, którego urodziła Ci indiańska kobieta. Znajdujesz się w środku trwającej od lat krwawej wojny pomiędzy kolonizatorami a rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Jesteś twardym facetem. Podczas załadunku skór na barkę napadają na was Indianie z plemienia Arikarów. Nie mają litości. Z 40 osobowej ekipy z życiem uchodzi garstka. Śmierć idzie z tobą ramię w ramię. Nie daje ci odetchnąć. Pojawia się ponownie w postaci rozwścieczonej niedźwiedzicy, która broniąc młodych rzuca Ci się do gardła. Samica grizzly dosłownie miażdży Twoje ciało i wyszarpuje z niego krwawe kęsy. Zabijasz zwierzę, ale życie ucieka z ciebie, jak stróżki czerwonej posoki.
Leżysz pozszywany tępą igłą z ranami, które mają głębokość 15 centymetrowego pazura. Towarzysze zabierają cię ze sobą, ale padający śnieg uniemożliwia transport, stajesz się ciężarem. Przecież zaraz umrzesz. Dwóch kompanów zostaje z tobą, wyczekując aż oddasz ostatnie tchnienie. Żeby przyspieszyć uciążliwe czekanie, jeden z nich zabija twojego syna a ciebie zakopuje w płytkim grobie zostawiając cię na pewną śmierć.
Co czujesz?
Masz ochotę krzyczeć, ale z Twojego pokiereszowanego gardła wydobywa się jedynie tragiczne charczenie.
Trudno sobie wyobrazić, siedzącemu w wygodnym fotelu kina, widzowi, że taka historia mogła się naprawdę wydarzyć. Wydarzyła się. Opowieść o traperze Hugh Glassie, żyjącym w latach 1783-1833 zachowała się nie tylko w przekazach ustnych. Jego historia stała się inspiracją dla filmu Richarda C. Sarafiana „Człowiek w dziczy” z Richardem Harrisem (1971). Natomiast książka Michaela Punke z 2002 roku o tymże dzielnym traperze, stała się fundamentem dla scenariusza „Zjawy” filmu w reżyserii Alejandra Gonzáleza Iñárritu, o którym zrobiło się ostatnio głośno ze względu na 12 nominacji do Oscara.
Dyskusja o „Zjawie” nie ustaje. Jedni film wychwalają, inni uważają, że to tylko opowieść o zemście nakręcona w ładnej scenerii. Jeszcze inni piszą, że obraz powstał tylko po to, by DiCaprio mógł w końcu wyszarpać, jak Hugh Glass niedźwiedzicy własne ciało, statuetkę.
Osobiście uważam, że DiCaprio powinien otrzymać tę nagrodę już dawno temu, miał dużo lepsze role. Oscary i ten cały szum. Przecież to nie o to chodzi. Jest film, widz, historia i aktor, i krajobrazy.
No właśnie krajobrazy, najbardziej zachwycają. Niezwykłe realistyczne i plastyczne ujęcia kamery, która podąża za bohaterem odzwierciedlając jego stan ducha i emocje, nadając obrazowi intymny wyraz, to coś co zasługuje na szczególną uwagę. Cały film został nakręcony przy naturalnym świetle, co dla każdego znawcy kina jest niemałym osiągnięciem. Piękne krajobrazy, malująca się przed oczami niewzruszona przestrzeń i skuta lodem natura oraz zahartowane i surowe twarze bohaterów – skontrastowane ze sobą w kolejnych ujęciach. Zapierająca dech w piersiach scena bitwy (Indianie z plemienia Arikarów napadają na grupę traperów dowodzoną przez kapitana Andrew Henry’ego), w której świst strzał miesza się z wybuchami pistoletów, a kamera podąża za wybranymi przez siebie bohaterami tak, że nie wiemy do końca co się dzieje. Myślę, że Emmanuel Lubezki w „Zjawie” wprowadza nową jakość do współczesnego kina, jego będą naśladować kolejni.
W filmie jest niewiele dialogów. Bohaterami są prości ludzie, zahartowani traperzy, okrutni żołnierze, szukający zemsty Indianie. Słowa są zbędne. Tu gra obraz oraz motywy: walki o przetrwanie, zemsty i wędrówki. Hugh Glass (Leonardo DiCaprio) rozpoczyna swoją drogę w momencie, gdy wygrzebuje się resztką sił z płytkiej mogiły, którą zafundował mu kompan – bezwzględny zabijaka-traper, żądny pieniędzy John Fitzgerald (w tej roli rewelacyjny Tom Hardy). Walka o przetrwanie, napędzana wolą życia i zemsty robi naprawdę duże wrażenie. Leonardo DiCaprio jako bohater filmu po raz pierwszy został pozbawiony swojej chłopięcej urody i zalotnego uśmiechu. Jest prawdziwym facetem, którego zarośnięte lico przez większość filmu krzywi grymas bólu. Wie, jak rozpalić ogień bez zapałek, potrafi zjeść padlinę, by przetrwać, zje surową rybę i wątrobę bawołu, podczas zamieci śnieżnej schowa się przed mrozem w brzuchu martwego konia. Ucieka przed wrogimi Indianami, ratuje z rąk oprawców córkę wodza, po raz kolejny uchyla się przed śmiercią. Czołga się, wędruje wsparty na kiju, jedzie konno, płynie przez Missouri, aby w końcu dotrzeć do oddalonego o 300 km fortu Kiowa, w którym znajdują się kompani jego wyprawy. Bohater naprawdę cierpi. Jego ciało gnije, targaną nim ból i gorączka. W zimowych warunkach ciężko leczyć rany, jeszcze trudniej nabrać sił. Sceny, w których Glass walczy o przerwanie są tak realistyczne, że nie sposób uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Widać wysiłek, cierpienie – wszystko to wymalowane na osnutej lodem i krwią twarzy bohatera. Szczęśliwie Iñárritu przeplata szorstkie i naturalistyczne sceny, onirycznymi wizjami głównego bohatera, nadającymi filmowi wydźwięk metafizyczny (indiańskie czary, modlitwy, wizje zmarłych bliskich).
Wola przetrwania bohatera jest osią całego filmu. Motyw zemsty, jako motor całej wędrówki jest dla mnie mocno przerysowany. Główny bohater poprzez wędrowanie i postaci, które spotyka po drodze, ma okazję przeżyć swoiste oczyszczenie, może przebaczyć, co niestety nie zostaje przez Iñárritu wykorzystane. Glass dopadnie John’ego Fitzgeralda, a ostateczny cios zada mu grupa Indian, co będzie stanowiło niejako kropkę nad „i” motywy zemsty i oddawania sprawiedliwości.
Na uwagę zasługują również role drugoplanowe. Tom Hardy jako John Fitzgerald doskonale kreuje typowego złego bohatera – nienawidzącego Indian, bezwzględnego trapera żądnego pieniędzy. Na przeciwległym biegunie znajduje się prawy kapitan Andrew Henry (Domhnall Gleeson), który za swoje dobre czyny nie zostanie nagrodzony.
Film ocieka brutalnością, są też elementy przerysowane – Glass kilkakrotnie wyrywa się śmierci, jak „super bohater” – lub też niespójne – trudno uwierzyć, że Glass żyjący kilka lat z Paunisami i mający syna z indiańską kobietą, zatrudni się jako traper i wpakuje siebie i syna w środek kolonialnych rozgrywek.
Kilka słów o ścieżce dźwiękowej. Doskonale oddająca klimat filmu muzyka, skomponowana przez Ryuichi Sakamoto wraz z Alvą Noto i Bryce’em Dessnerem. Dźwięki są oszczędne, każdy ton wyważony, jak stawiane w bólu kroki głównego bohatera.
Autorka recenzji: Magdalena Skowrońska
Tytuł: Zjawa
Scenariusz: Alejandro González Iñárritu, Mark L. Smith
Reżyseria: Alejandro González Iñárritu
Data premiery: 29 stycznia 2016 (Polska) 16 grudnia 2015 (świat)
Film obejrzany dzięki uprzejmości: Cinema City Zakopianka