Paździerzowe płyty, rusztowanie oraz pstrokate stroje – takimi obrazami Jan Klata kreśli inscenizację „Króla Ubu”, na podstawie dramatu Alfreda Jarry’ego.
Zaczyna się dość niewinnie, od lekko przetworzonej wersji znanego przeboju Varius Manx „Orła cień”, w tym samym czasie z dmuchanego materaca podnosi się główna postać dramatu – Ubu (Zbigniew W. Kaleta), który w rytm muzyki obrywa ptasim łajnem. W ten sposób od pierwszych minut spektaklu narażeni jesteśmy na zderzenie brutalnej rzeczywistości z tym, co kultowe i w jakiś sposób święte, choć istniejące w sumie jedynie w sferze naszych wyobrażeń. Wróćmy jednak do Ubu, tak się składa, że były władca Aragonii zapałała miłością do królewskiego tronu Polski. Za namową swej małżonki Ubicy (Paulina Puślednik), postanawia obalić miłościwie panującego Wacława (Zygmunt Józefczak) i wprowadzić swoje rządy zaciskania pasa. Warto wspomnieć, że korona po którą sięga złożona jest z baloników, a tron choć wyglądem przypomina ten z „Gry o Tron”, to po prostu sedes w otoczeniu rur kanalizacyjnych. Nie lepiej prezentuje się również berło, które jest niczym więcej, jak szczotką do czyszczenia muszli klozetowej. Ot i całe atrybuty władcy, choć w sumie można to zawrzeć w jednym zdaniu – jakie państwo, takie atrybuty.
Podczas dwugodzinnego spektaklu przyjdzie nam oglądać zmagania Ubu o koronę i próby jej zachowania. Dzieje się tu sporo, wszystko jednak utrzymane jest w konwencji groteskowej, weźmy chociażby pod uwagę królową Rozamundę (Błażej Peszek), która za sprawą brody bardziej przypomina Conchitę Wurst, niż żonę władcy. Oberwało się nie tylko rządzącym, ale i mitom narodowym. Husaria ma tutaj dmuchane skrzydła, bitwa rozgrywa się przy pomocy dmuchanych maczug, którymi oberwać mogą i widzowie, a Matka Boska Częstochowska ma twarz Ubicy wiodącej swego męża na pokuszenie. Władcom i następcom tronu daleko natomiast do wzorów męskości. A skoro to rzecz o Polakach, to nie mogło zabraknąć sandałów i czarnych skarpetek. Pod względem aktorstwa brawurowo spisał się duet: Zbigniew Kaleta i Paulina Puślednik, to oni wybijają się na pierwszy plan całej opowieści.
„Król Ubu” od początku do końca przesycony jest elementami popkulturowymi, wspomnieć wystarczy chociażby cara noszącego maskę Hannibala Lectera. Słychać to również w oprawie muzycznej, na która składają się przerobione hity ubiegłych dekad, pośród nich odnajdziemy między innymi „Eye of a Tiger”, „Wind of Change” czy „Shape of my heart”. Smaczki popkulturowe doskonale pasują do refleksji, która nasuwa się po obejrzeniu tego spektaklu – bylejakość i tandeta, oto Polska. Cóż, choć to krytyka bolesna, trudno się nie zgodzić i choć od wydania samego dramatu minęło sporo czasu, a sztuka ma blisko dwa lata, to niewiele się w tej kwestii zmieniło. Zdaje się jednak, że z tymi realiami już się pogodziliśmy i zupełnie nas to nie oburza. A może jedyne co nam pozostało, to przyklasnąć i brać udział w tej wesołej maskaradzie?
Autor tekstu: Monika Matura
Tytuł: Król Ubu
Reżyseria: Jan Klata
Scenografia, światło: Justyna Łagowska
Kostiumy: Karolina Mazur
Muzyka: James Leyland Kirby
Aktorzy: Zbigniew Ruciński, Paweł Kruszelnicki, Zygmunt Józefczak, Błażej Peszek, Krzysztof Stawowy, Paulina Puślednik, Zbigniew W. Kaleta, Bolesław Brzozowski, Jarosław Majzel, Rafał Jędrzejczyk, Grzegorz Grabowski, Szymon Czacki
Miejsce: Narodowy Stary Teatr
Data premiery: 16 października 2014
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości Narodowego Starego Teatru