Aż dziw bierze, że z tak drobnej osoby wydobywają się takie dźwięki. Z pochodzenia góralka, artystycznie związana z całym światem. Niedawno wydała swoje pierwsze dziecko – debiutancką płytę „No borders”. W wywiadzie opowiada o inspiracjach, jak odnaleźć kobiecość w męskim towarzystwie i dlaczego wyjechała do krainy wiatraków. Przed państwem: Mag Balay!
Co kryje się pod nazwą Mag Balay?
Mag Balay to mój pseudonim artystyczny. Jeśli tworzę muzykę – komponuję, piszę utwory i teksty, śpiewam i wychodzę na scenę to muszę sobie siebie w pewien sposób wymyślić, aby to jak się nazywam i wyglądam oddawało to czym jest moja muzyka. Mówię tu pewnej o kreacji artystycznej, która według mnie, jako pierwsza powinna przyciągać i magnetyzować na scenie. Musi to być coś ciekawego, a zarazem prawdziwego. Mag Balay to jest ta osoba, która wychodzi na scenę. Wymyśliłam Mag Balay, żeby ocalić Magdę – dla siebie. Wychodzę na scenę, żeby coś ludziom dać. Mam określoną wizję swojej muzyki, która ewoluuje i się zmienia. Ja też się zmieniam. Wszystko co odbywa się na scenie przechodzi przeze mnie, przez Mag Balay. Ja cały czas dojrzewam do tego, żeby nią być.
Mag Balay to też zespół…
Tak. Na początku był to zespół. Przygoda z pierwszym, poważnym autorskm projektem przypada na rok 2013 kiedy razem z gitarzystą Tomkiem Boruchem napisaliśmy pierwszy singiel ,,Mavra” i razem z perkusistą Szymonem Fortuną i basistą Marcinem Chryczykiem zaczeliśmy grać koncerty pod nazwą BALAY. Jest to niejako prototyp Mag Balay, czyli skróconej formy mojego imienia i nazwiska, a wspomniany utwór, który zaaranżowałam i do którego napisałam tekst, zainspirowany cypryjskim mitem, rozpoczął moją drogę jako songwriterki i liderki. Wkrótce jednak nasze ścieżki w zespole zaczęły się naturalnie rozchodzić, każdy chciał iść w trochę innym kierunku muzycznym. Postawiłam wszystko na jedną kartę – zebrałam nowy zespół i postanowiłam nagrać płytę. W tym momencie współpracuję na stałe z pianistą Michałem Wierbą i realizatorem Szymonem Piotrowskim, który odpowiada za studyjną realizacje i miks albumu. Stał się on też głównym perkusistą zespołu. W tym trio pracowaliśmy nad płytą No borders, która zawiera osiem utworów, w tym siedem autorskich (współautorem części z nich jest Michał) oraz znany standard jazzowy, Afro blue, wyprodukowany w zupełnie szalonej, alternatywnej wersji elektroniczno-trip-hopowej. W składzie koncertowym towarzyszy nam też basista Marcin Chatys.
Ludzie się przewijali, materiał się zmieniał w zależności od tego kto grał.
Tak, to prawda. Mag Balay to pseudonim pod którym funkcjonuję, ale też specyficzne brzmienie samej muzyki i zespołu, z którym pracowałam nad materiałem. Mówię tu szczególnie o Michale i Szymonie, którzy pomagali mi przy studyjnej produkcji tego albumu, byli ze mną przez ostatnie dwa lata intensywnej pracy, które wypełnione były długimi posiadami w studiu, podróżami i rozwijaniem różnych pomysłów i rozwiązań. Miałam w głowie określone brzmienie i wizje albumu, wiedziałam o czym chce opowiedzieć,ale ta opowieść dojrzewała razem ze mną. A to były bardzo ,,gęste” dwa lata, mnóstwo się działo – dzięki wyjazdom Szymona Piotrowskiego część materiału nagraliśmy w studiu Uniwersytetu w Stavanger w Norwegii, potem kolejna sesja nagraniowa odbyła się w Radiu Gdańsk, a miksy i mastering ostatecznie robione były w The Banff Centre w Kanadzie we współpracy z kanadyjskim masteringowcem Davidem Horrockiem. Razem z chłopakami, na drodze wspólnego porozumienia, ale i silnej konfrontacji, udało mi się stworzyć coś na kształt producenckiego tria – siedzieliśmy i pracowaliśmy na już napisanych i zaaranżowanych utworach, przestawialiśmy klocki i po prostu szukaliśmy tego ,,czegoś”. To też sprawiło, że ta muzyka brzmi tak, a nie inaczej.
Wspomniałaś o Michale i Szymonie. Na tej płycie mamy jeszcze innych artystów: Arek Skolik, Jakub Dworak, Michał Kapczuk, Szymon Fortuna, Jędrzej Łaciak, Louice Bourely… sami mężczyźni.
Tak, to też odpowiedź na Twoje pytanie. To są ludzie, z którymi miałam okazję współpracować wcześniej głównie na koncertach, część z nich zaporosiłam już na samą seje nagraniową jak Michała Kapczuka czy Loucie Bourely, która skrzypce dograła w Kanadzie z Szymonem. Zaprosiłam ich na płytę, a oni użyczyli mi swojego talentu i pięknych dźwięków. Każdy dał muzyce coś od siebie, wniósł inny smak i kolor. A wszyscy spotykamy się na ,,No borders” – w każdym utworze w nieco innej konfiguracji. Ostateczny efekt powstawał jednak w trakcie produkcji płyty, kiedy dodawałam różne elementy lub obcinałam, zmieniałam – chciałam sprawdzić jak dlaleko mogę się posunąć. Trochę jak Miles Davis pracował w studiu z Teo Macero, choćby przy albumie ,,Bitches Brew”, według mnie jednej z najpiękniejszych, najbardziej nowatorskich i niezwykłych płyt w świecie muzyki. Sama okładka już zapiera dech!
A czy to że są mężczyznami, to ma znaczenie?
Wiesz, nie zastanawiałam się nad tym… Zależało mi przede wszystkim na samej muzyce. Tak się też złożyło, że Ci właśnie ludzie byli dla mnie osiągalni. Miałam z nimi kontakt, część z nich poznałam jeszcze na studiach w Akademii Muzycznej w Katowicach, część później w środowisku muzycznym, w którym, nie ukrywajmy, nie ma zbyt wielu kobiet-instrumentalistek. Byli w zasięgu, widziałam jak grają i chciałam z nimi nagrywać. A tak poza tym lubię mężczyzn, wnoszą w muzykę zupełnie inną energię, która w zderzeniu z moimi poetyckimi, baśniowymi tekstami i melodiami nadaje tej płycie pewną siłę i twardość, równoważy ją. Męska percepcja świata w jakimś sensie jest mi bliska. Może mam dużo testosteronu w sobie, nie wiem (śmiech). Jestem konsekwentna, konkretna i dobrze wiem czego chcę i być może to są płaszczyzny, na których spotykam się z nimi, dlatego dobrze mi się z nimi pracuje.
Potrafisz ich okiełznać?
Skoro tak chcesz to nazwać.. Powinnaś zapytać mojego zespołu. (śmiech) Lubie z nimi współpracować. Nie znaczy to jednak, że nie ma we mnie pierwiastka feministycznego. Nie uważam, że scena muzyczna powinna być zdominowana przez mężczyzn. Jest ich w tym środowisku bardzo wielu, a kobiety są zbyt silne i piękne, aby stać w cieniu.
Pytam o mężczyzn, ponieważ miałam okazję słyszeć Cię na żywo, znam Twoje utwory i odbieram je jako bardzo kobiece, intymne, emocjonalne.
Jestem kobietą. A pracując nad ,,No borders” też się tą kobietą stałam, dojrzałam do uświadomienia sobie swojej kobiecości i zaczęłam zgłębiać różne jej odcienie i kształty. Historie, o których śpiewam na płycie są właśnie o kobietach. Może o moim alter ego. Mówią między innymi o kobiecości i o kobiecie jako tej figurze zmiennej, metamorficznej. Figurze silnej, a zarazem kruchej i ulotnej. Inspirowane mitami i legendami: greckimi, norweskimi czy cypryjskimi pozwalają mi na udanie się w rejony tajemnicze i nieznane, a jednocześnie bliskie. Mavra jest tego świetnym przykładem. Świat mitologii, pradawnych podań i fantasy jest niesamowity! Te tematy zawsze mnie interesowały, pogłębiałam je na studiach teatrologicznych. To jest fascynujący świat, bardzo bogaty w duchowość, w pewne znaczenia które w dzisiejszym świecie nam uciekają, a które są podstawą do znalezienia naszej tożsamości. Każdy z nas nosi w sobie pewne opowieści, mity, które gdzieś podskórnie za pomocą pewnych bodźców można wydobyć i uruchomić i to one stanowią o tym, że pewne teksty i zjawiska stają się nam bliskie i bardziej zrozumiałe. Może stąd wynika intymność i jak powiedziałaś kobiecość moich tekstów. Dla mnie muzyka jest językiem, którym mogę kreować różne światy. Mogę też podążać za tekstami, a ona je odzwierciedla. W muzyce nie ma granic, to my wciąż staramy się je wyznaczać. A dla mnie chodzi o piękno i nieustanne poszukiwanie. I o tym jest ta płyta.
Było dużo o kobiecości, ale też swoich utworów nie kierujesz jedynie do kobiet. Masz wyobrażenie osoby, która Ciebie słucha? Kto jest adresatem?
Do kogo je kieruję? Do wszystkich. I do ludzi, którzy lubią muzykę, którzy poszukują nowych doznań, pewnej wrażliwości i którzy słuchając muzyki chcą się oderwać od rzeczywistości i dać się przenieść w inny wymiar. Chciałabym mieć grupę odbiorców, którzy mnie słuchają, którzy chcą mnie słuchać, dla których ta muzyka coś znaczy. Czy sobie wyobrażam swojego widza? Nie. Chyba nawet nie do końca o tym myślę. Ale na pewno chciałabym, aby to było ludziom bliskie i uderzało w takie rejony, które sprawią, że każdy może znaleźć coś dla siebie, że uderza to w punkty, które są bliskie każdemu. Ale liczę się też z tym, że nie każdemu będzie się podobać to co robię. I tak powinno być.
Na kształt Mag Balay wpłynęło wiele inspiracji: podróże, mity, ale też miałaś epizod studiowania w Holandii. Czego tam szukałaś, czego nie znalazłaś w Polsce?
Miałam możliwość wyjazdu za granicę do Prince Claus Conservatorium w Groningen, gdzie spędziłam rok. Chciałam się sprawdzić, nabyć nowych doświadczeń i rozwijać się jeszcze intensywniej. Mamy teraz tak dużo możliwości, świat się otworzył, a ja chciałam wyjechać i zobaczyć inny sposób myślenia i spojrzenia na muzykę. Wzięłam stamtąd to, co chciałam i wróciłam by skończyę album. Było to bardzo ciekawe i inspirujące doświadczenie, wiele się nauczyłam. I to nie tylko o muzyce.
Rozumiem, że inspirujące było obcowanie też z samymi ludźmi, profesorami?
Świetne było to, że mogłam spotkać wiele osób, z którymi nie mogłabym się zetknac w tak krótkim czasie będąc w Polsce. Joe Locke, Jd Walter, Michael Mossman, Philipm Harper, Adam Nussbaum, Deborah Brown, Louis Nash, Renske Taminiau… to znane w świecie muzycznym nazwiska. Prawdopodobnie nie miałabym okazji się w ogóle spotkać się z nimi, a co dopiero pracować i szkolić warsztat. Miałam możliwośc konsultować swoje utwory, zobaczyć jaki jest odbiór tego co robię czy otrzymać wskazówki. Stałam się bardziej pewna i czujna, a bariera językowa i kulturowa zaczęła powoli znikać. Mogłam dotknąć zachodniego, amerykańskiego sposobu myślenia (wykładowcami byli w 90% Amerykanie) będąc cały czas w Europie. Nie musiałam całkowicie zmieniać swojego życia, a wyjazd do Stanów z tym by się wiązał. Ja miałam swoje plany i chciałam je realizować.
Większość utworów na Twojej płycie jest po angielsku. W tym języku lepiej jest wyrazić emocje?
W niektórych utworach język angielskim sam mi się nasunął. Na przykład w utworze Silver rain pojawiają się cytaty z Williama Blake’a i Lorda Byron’a i w tym momencie język angielski stał się konieczny. Czytałam te poezje w oryginale, więc użycie języka angielskiego było czymś naturalnym. Echo znów napisałam w języku polskim. Nie potrafie powiedzieć czy, w którymś z nich pisze mi się lepiej. Chyba decyduje o tym pewien nastrój i impuls. Może pewne rzeczy łatwiej jest wyrazić w języku angielskim – pewne sformułowania są bardziej komunikatywne, metafory brzmią inaczej, a ten język ma swoją wyjątkową specyfikę i brzmienie. Dużo zależy od samej muzyki i tego o czym jest utwór. Jednak polski jest językiem wspaniałym i pełnym niuansów, które w angielskim pozostają dla mnie poza zasięgiem.
Jesteś z gór. Zastanawiam się na ile to skąd pochodzisz ma wpływ na Twoją muzykę. Oddziałuje na Ciebie?
Bardzo mocno.
Gdzie te elementy są obecne?
One są chyba we wszystkim co robie. W tym jak myślę, działam i jak postrzegam świat. Urodziłam się w Nowym Targu i ponad połowa mojej rodziny pochodzi właśnie z Podhala, więc płynie we mnie trochę góralskiej krwi. Podhale ze swoim krajobrazem, pnącymi się w niebo Tatrami i tradycją jest wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Nie bez powodu w początkach XX-wieku zachwycało artystów: Chałubińskiego, Witkacego, Karłowicza czy Szymanowskiego, a mnie zachwyca za każdym razem. Poza tym długie wędrówki w góry, to mocne i ostre powietrze przcinające płuca jest mi niezbędne do funkcjonowania. Sam etos wędrówki, zwłaszcza tej samotnej jest dla mnie bardzo ważny. Miałam taki czas, pare lat temu kiedy prze dwa miesiące bardzo często sama szłam w góry. I to mnie bardzo zmieniło, pewne strumienie i nurty tkwiące we mnie nagle się otworzyły. To była taka droga w głąb siebie. Góry pozwalają nabrać dystansu do świata i zliżyć się do siebie, A kiedy zaczyna się słuchać własnych myśli można iść naprzód. Góry pozwoliły mi uwierzyć w to, że jeżeli jestem w stanie sobie coś wyobrazić to oznacza, że to może zaistnieć, przybrać kształt, może wybrzmieć. To jest troche tak jak w powieściach Murakamiego – musi być przepływ, nurt musi być otwarty. A dla mnie do tworzenia potrzeba czegoś więcej. Same narzędzia i intelekt nie wystarczą. Wtedy czegoś brakuje.
Masz na myśli dojrzewanie twórcze?
Nie mogę powiedzieć, że jestem dojrzała. Nie mnie to oceniać. Ja jestem na pewnych etapach, przechodzę jakąś drogę. Te zmiany kierunków i poziomów potrafie dostrzec dopiero później, z perspektywy czasu.
To znaczy, że umieściłaś się gdzieś w tym życiu?
Podjęłam pewne decyzje. Wyciszyłam się bardzo, a spokój pozwala działać, coś robić . Spokój oznacza też dla mnie czas. A żeby coś zrobić trzeba mieć czas i pewien dystans. I nie mówie tu o dystansie emocjonalnym. Emocje to wkońcu wszystko co mamy, co czyni nas ludźmi (śmiech). Spokój daje siłę, a żeby działać i dążyć do celu trzeba mieć bardzo dużo siły w sobie. Pasji, energii i siły do tego, aby uporać się z pewnymi rzeczami.
I granicami.. jak w Twojej płycie No borders
Jak stajesz na szczycie góry to nie widzisz żadnej linii, żadnych zamkniętych horyzontów. Jak jesteś na łące to niby jest tak, że masz tam wszystkie kolory świata, ale one wszystkie jakoś uzupełniają się wzajemnie. Dla mnie podobnie jest z muzyką. To jak i co ze sobą zestawimy to kwestia smaku, wyobraźni i poczucia rzeczywistości jaką chcemy wykreować. Jeżeli czujemy, że coś możemy połączyć to trzeba to zrobić! Dlaczego nie? Może nas to zabierze w rejony, w których jeszcze nie byliśmy.
Kto z artystów stał się Twoją inspiracją?
Inspiracji było wiele. Słuchałam przeróżnych gatunków począwszy od klasyki, w której oczarował mnie Mozart, Debussy i Williams przez bluesa, rocka, pop, jazz, aż po elektornike, grundge czy hip-hop. Z pewnością postaci takie jak Freddie Mercury i zespół Queen, Miles Davis, Sting, Jimy Hendrix, Herbie Hancock, Michael Jackson czy Prince przewrócili mój świat do góry nogami (śmiech). Wszyscy oni wyznaczyli nowe kierunki w muzyce łamiąc utarte stereotypy. Jestem im za to bardzo wdzięczna i wierze, że cały czas w muzyce jest coś jeszcze do odkrycia.
Twoje inspiracje też dotykają różnych dziedzin. W końcu studiujesz teatrologię. Skąd teatr wziął się w Twoim życiu i jaki ma wpływ na proces twórczy. Czy płyta w jakimś stopniu jest teatralna? Nie mam na myśli teatralności scenicznej.
Dla mnie każdy koncert powinien być swego rodzaju spektaklem, skończoną wizją i całością, która wprowadza w konkretny klimat. Każdy koncert powinien być dla ludzi przeżyciem i do tego dąże w swoich koncertach. Moje utwory nie mają nic wspólnego z piosenką aktorską czy poezją śpiewaną. Więcej w nich folku i art-rocka. Pozbawione są tego elementu sztuczności, którą teatr w jakimś stopniu zakłada. Teatr przecież jest tworem sztucznym. Muzyka w pewnym stopniu też, ale myślę, że w muzyce łatwiej o brak pretensjonalności.
W teatrze to muzyka jest dla Ciebie ważna? Co Cię w tym teatrze pociąga, gdzie tam jesteś Ty?
Idąc na studia chciałam wybrać taki kierunek, który pozwoliłby mi spojrzec na muzykę i prace twórcy z różnych perspektyw. Te studia pokazały mi różne ścieżki i dziedziny, poszerzyły horyzonty. Jesteśmy wypadkową tego czym się karmimy. I nie wiem czy czasem nie jest tak, że to co jest poza muzyką bardziej mnie inspiruje niż sama muzyka. Chociaż wydaje mi się, że ciekawsze jest to co sobie wyobrażam niż to czego doświadczam. Samo życie jest mało interesujące. Wciąż musimy się starać o to, żeby nas zaskakiwało i ciekawiło. Z jednej strony nasze istnienie samo w sobie jest wyjątkowe, ale z drugiej strony trzeba cały czas dbać o to, żeby takie było. Często ludzie mówią, że śpiewają o jakiś bolesnych doświadczeniach z życia, jakiś zawodach.. ja tego nie czuję. Nie postrzegam muzyki jako spowiedzi czy pamiętnika.
Ale doświadczenie jest potrzebne, żeby pisać.
Doświadczenie tak, ale i doświadczanie.
O jakim doświadczaniu myślisz?
Chodzi o pewien głód i ciekawość dziecka, które wszystkim potrafi się zachwycić. Percypowanie rzeczywistości i nasza wyobraźnia cały czas ze sobą korespondują. Dla mnie to jest o wiele ciekawsze niż to czy ja się napiłam kawy, czy kawa mi się wylała.. Nie lubię dosłowności, mam w sobie bardzo dużą potrzebę piękna. A o piękno przecież chodzi! Uwielbiam Salvatore Dali. Jest niepokojący, a zarazem niesamowicie piękny i wyrafinowanyi, a wciąż pozostaje egalitarny. Korzystając ze znanych kodów i motywów, potrafi tak wszystko poskładać i skomponować, że widzimy tylko Dalego.
Coś jak nadawanie piękna rzeczom zwyczajnym?
Myślę, że trzeba zachować w sobie dziecko i dziecięcą wyobraźnię i to też jest rejon, do którego się odnoszę i z którym się poniekąd identyfikuję. Nasza wyobraźnia generuje twory, które z wiekiem gdzieś zatracamy albo w ogóle o nich zapominamy. A ja przecież wciąż nosze w sobie te małą, rudą dziewczynkę, która nie zapomniała świata, który kiedyś widziała i czyta namiętnie Andersena, Montgomery i Tolkiena. Nie podchodzę analitycznie do pisania: teraz napiszę o tym i o tym..nie. Rozmyślam, ale nie planuję.
Czyli Twoja płyta jest eklektyczna?
Tak właśnie jest określana. Spotyka się z bardzo różnym odbiorem. Naszczęście wiecej jest głosów pozytywnych, co mnie bardzo cieszy (śmiech). Natomiast każdy ma problem z zaszufladkowaniem jej.
To co łączy te wszystkie utwory? Jest jakiś kręgosłup spajający je w całość?
No borders jest w pewnym sensie płytą koncepcyjną. Album przeprowadza Cię przez różne historie, które oscylują wokół tej samej tematyki, tego samego problemu o czym słuchacze przekonają się, gdy zapoznają się z płytą. Jest eklektyczna, ale na poziomie stylistycznym. Są to piosenki inspirowane głównie popem i art-rockiem, ale też muzyką jazzową, etniczną i jazzem, których wpływy są bardzo widoczne. Jest też sporo elektroniki, ale subtelnej, która nadaje całości kolorytu i gdzieś to wszystko oplata i łączy. Pisząc utwory chciałam, żeby były to piosenki, które można zanucić nawet w tramwaju.
Właśnie o to chciałam zapytać: gdzie widzisz swoje piosenki? Jako narzędzie codziennego użytku, właśnie, żeby ludzie je nucili?
Niektórzy mówią, że jest tam bardzo dużo muzyki filmowej. Może przez to, że słuchając tych utworów jestem w stanie zabrać kogoś gdzieś indziej. Chciałabym, żeby za tymi obrazami słuchacze również podążali. Jeżeli ktoś będzie chciał je nucić, tym lepiej! Chciałabym, aby ta muzyka sprawiała ludziom radość.
A jakie obrazy widzisz? Jaka tematyka filmów byłaby odpowiednia?
Myśle, że gdyby Peter Jackson czy Lars von Trier chcieli wykorzystać któryś z utworów w nowym filmie, nie zastanawiałabym się ani chwili (śmiech). Chłodny, skandynawski i elficki – to jest to. (śmiech) Myślę, że każdy artysta chciałby usłyszeć swoje utwory w filmie. To jest coś niesamowitego.
Co jest w tym tak pociągające? Czy nie jest to już nadanie kontekstu muzyce, stworzenie jej gotowego obrazu?
Oczywiście, że jest. Ale czy sama interpretacja nie zkłada już umieszczenia czegoś w kontekście? Myślę, że zaszufladkowanie prędzej czy później przychodzi. Nawet David Bowie został skatalogowany. To jest naturalna kolej rzeczy na którą poniekąd czekam i chciałabym żeby nadeszła. Wtedy będzie to sygnał, że moja muzyka znajduje coraz większą liczbę odbiorców.
Ty jako odbiorca swojej płyty wracasz do niej? Chodzi mi o relację Ciebie-śpiewającej a Ciebie-słuchającej siebie.
Przywykłam już do słuchania siebie. Zbyt dużo czasu spędziłam w studiu. Czasem bywa to bolesne, ale jest to dla mnie koniecznością (śmiech). W pewnym momencie musze włączyć swojego wewnętrznego krytyka i zderzyć się z własnym materiałem. Łatwo wtedy zgubić się w pogoni za ideałem. Ale ,,No borders” zamyka pewien rozdział w moim życiu i jednocześnie rozpoczyna kolejny. Ja już myślę o następnych rzeczach, piszę kolejne utwory. Na nadchodzących koncertach będzie można usłyszeć parę nowych kompozycji. Ten album jest dla mnie bardzo ważny, to moje pierwsze dziecko, okupione wysiłkiem, czasem i pasją, ale nie chce patrzeć wstecz. Ide dalej.
Gdzie można Was posłuchać w najbliższym czasie?
Właśnie zagraliśmy oficjalny koncert premierowy albumu, który odbył sie 5 maja w studiu Radia Kraków. Koncert transmitowany był na antenie radia, a całość poprowadził redaktor Antoni Krupa. Wystąpiliśmy też na Zakopiańskiej Wiośnie Jazzowej, teraz czekają nas letnie koncerty: 27 maja odbędzie się transmitowany na antenie koncert w Radiu Rzeszów, 19 czerwca i 16 lipcu znów spotkamy się w Krakowie w ramach koncertu Sceny pod Pompą i Nocy Jazzu, 17 lipca wystąpimy z koncertem plenerowym w amfiteatrze w Rabce Zdrój … jest tego coraz więcej. Wszystkie informacje można znaleźć na mojej stronie internetowej oraz na fanpage’u na Facebook’u. Właśnie wypuściłam w sieć nowy videoklip zatytułowany So long, który można znaleźć na kanale Youtube. Utwór nie znajdzie się na płycie, ale doskonale odzwierciedla jej klimat i jest taką zajawka albumu i kierunku, w którym zmierzam.
A gdzie zmierzasz? Masz muzyczne marzenie?
Mam, ale marzenia są od tego, aby je spełniać, nie żeby o nich mówić.. Wiec nie mogę nic zdradzić (śmiech). Napewno chciałabym, aby Mag Balay coraz częściej wychodziła na scene i znajdowała coraz więcej fanów.
Dobrym katalizatorem kariery są wszelkiego rodzaju talent show, czy nie myślałaś o występie w nich?
Myślałam i rozważam taką opcję. Myślę jednak, że do takiego programu trzeba być dobrze przygotowanym, trzeba wiedzieć po co się idzie, aby to zaprocentowało. Takie programy mają też swoją specyfikę. Na razie skupiam się na płycie i próbuję własnymi siłami. Ale nie wykluczam uczestnictwa, w którymś z talentshow.
A można powiedzieć, że jesteś w pełni zadowolona z efektu końcowego?
Wiesz.. zawsze może być lepiej i gdybym chciała osiągnąć efekt idealny, to pewnie nie rozmawiałybyśmy teraz (śmiech). W perfekcjonizmie łatwo jest się zatracić. Ale mówiąc poważnie, to tak, myślę, że jest nieźle. Na pewno jest ,,balayowo” (śmiech). Płyta spotkała się z przychylnymi opiniami Urszuli Dudziak, Jacka Cygana, Marka Bałaty czy Antoniego Krupy – redaktora, który bardzo wspierał jej powstawanie, był moim dobrym duchem – a na koncertach też spotykamy się ze świetnym przyjęciem, więc wszystko zmierza w dobrym kierunku. Głosów pozytywnych jest coraz więcej i to naprawdę mnie bardzo cieszy. A w końcu to dopiero początek.
Wywiad przeprowadziła: Anna Haza
Wykonawca: Mag Balay
Linki: Mag Balay , magbalayofficial