Mroków Jarosława Borszewicza nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Możemy ten utwór nazwać prozą literacką, tomikiem poezji czy wreszcie powieścią o mrocznej fabule… Ale chyba nie ma potrzeby szeregować tej książki, ponieważ jej niezwykła forma literacka nadal wciąga nas w dyskusję o sens istnienia, bo „trzeba coś robić między pierwszą a drugą datą… Pierwszą już znam. Drugą…”.
Borszewicz debiutował tą książką w Iskrach w 1983 roku i po wielu latach można śmiało stwierdzić, że przeszła ona świetnie próbę czasu. Czytelnik szybko daje się wciągnąć w zawiłą opowieść, ponieważ tak naprawdę bohaterem tej książki jest śmierć, którą my próbujemy tylko ułaskawić. „Benek mówi, że myśl o śmierci najlepiej zagłuszyć drugim człowiekiem. Ale ja mu nie wierzę” – mówi narrator, który zmaga się ze swoją samotnością, śmiertelnością własną i najbliższych, który próbuje jednak znaleźć nadzieję w miłości czy przyjaźni…
Obecne wydanie zostało znacząco poprawione i uwspółcześnione przez autora.
bo wczoraj znowu bolało mnie serce,
a ciągle nie mam pomysłu na życie.
Musisz mi pomóc,
bo od szesnastu dni pada deszcz
i życie powoli zaczyna mi się rozmywać.
Miałem iść do dentysty,
ale przybłąkał mi się wiersz o tobie,
no i nie mam go z kim zostawić w domu.
Dobrze, że jesteś,
bo w zeszłym tygodniu „U Fukiera”
śmierć znowu pytała o mnie szatniarza.
Dzwoniłem dzisiaj do ciebie,
ale słuchawka ugryzła mnie w rękę
i pewnie ta rana tak szybko się nie zagoi.
Musisz mi pomóc,
bo jestem zmęczony jak Bóg,
który harował przez tydzień –
i nie stworzył świata…