Nowy thriller o ograniczeniach człowieka w zestawieniu z morderczą naturą wszedł właśnie do polskich kin. „183 metry strachu” to dzieło Jaume’a Collet-Serra – twórcy takich filmów grozy jak „Sierota”, „Dom woskowych ciał”, „Nocny Pościg”. I tym razem jego talent do kreacji tajemniczego, niebezpiecznego świata nie zawiódł.
Nancy (Blake Lively) przybywa do Meksyku, gdzie odnajduje długo wyszukiwaną plażę, na której przed laty surfowała jej matka. Jest to próba poradzenia sobie z niedawną stratą ukochanej rodzicielki. Nancy w samotności postanawia „złapać” kilka fal. Wakacje mają także pomóc jej w rozwikłaniu rozterki – nie wie, co dalej począć ze swoim życiem. Przed śmiercią matki studiowała medycynę, natomiast po dramatycznych rodzinnych przeżyciach, zaczęły targać nią wątpliwości. Dotychczasowe problemy okazują się jednak banałem, w porównaniu z tym co ją czeka. W wodzie bowiem zostaje zaatakowana przez żarłacza białego – wyjątkowo agresywnego rekina ludożercę. Następne dwie doby będą zatem prawdziwą walką na śmierć i życie z krwiożerczą bestią. Przed niechybną śmiercią uratuje ją najpierw ciało wieloryba, później odpływ na rafie koralowej, a następnie boja. Od brzegu dzielić ją będą jedynie i aż 183 metry.
Film jest utrzymany w bardzo realistycznej konwencji. Choć rekin przypomina potwora ze „Szczęk” Stevena Spielberga i jego agresja oraz chęć „pokonania” Nancy wydaje się być momentami nienaturalna. Można odnieść wrażenie, iż wręcz targają nim ludzkie emocje – nienawiść, złość, chęć zemsty. Zwłaszcza, że rekinom ludzkie mięso po prostu nie smakuje i z reguły nie polują one na człowieka (atakują najczęściej ze strachu bądź myląc sobie go z żółwiami czy innymi rybami). To wszystko jednak sprawia, że sytuacja głównej bohaterki staje się tragiczna. Widz przeżywa razem z nią sceny bólu, walki, i zmęczenia.
„183 metry strachu”, jak widać w powyższym zarysie, charakteryzuje się bardzo ubogą fabułą. Jest tylko jeden wątek, jedna bohaterka Nancy i antagonista w postaci efektów specjalnych. Dlatego dodatkowy plus należy się tu scenarzyście – Anthony’emu Jaswinkiemu, który znalazł idealny sposób na przerywanie akcji epizodycznymi postaciami (surfurzy, pijak) i wprawianiu jej w ruch w nieoczekiwanych momentach. Dlatego też przez całą godzinę nie opuszcza nas uczucie niepokoju i nieustannego zagrożenia. Nie wolno też zapomnieć o najważniejszej roli drugoplanowej – mewie z rannym skrzydłem, która to dzieli los głównej postaci. Wprowadza ona do całego obrazu elementy humoru.
Niewątpliwym plusem całego filmu są imponujące obrazy, widoki na całą panoramę. Fascynują tu również ujęcia kamer – bardzo bogaty montaż (od dalekich krajobrazów, po zbliżenia). Mamy tu do czynienia momentami nawet z konwencją found footage (tzw. filmy z ręki), gdy bohaterka rozmawia przez skype, bądź nagrywa ostatnie słowa do kamery. Wykorzystanie współczesnych efektów specjalnych i częste użycie slow motion sprawia, iż dzieło wychodzi poza obszar dreszczowców klasy B. Wiele do całokształtu obrazu wnosi również Blake Lively – której umiejętności aktorskie są na prawdę na wysokim poziomie. Choć film uznaje się za manifest jej „pięknego ciała i złocistych włosów unoszonych na wietrze”, trzeba obiektywnie przyznać, iż nie boi się ona ujęć niekorzystnych i pokazania z tej mniej wspaniałej, a bardziej ludzkiej strony.
„183 metry strachu” Jaume’a Collet-Serra to thriller godny polecenia. Szczególnie widzom o twardych nerwach, nie brzydzących się krwi i drastycznych ujęć. Spełnia wszelkie oczekiwania, jakie można było mieć po obejrzeniu trailera – trzyma w napięciu i i zachwyca imponującymi obrazami.
Autor recenzji: Karolina Orlecka
Reżyseria: Jaume Collet-Serra
Scenariusz: Anthony Jaswinski
Gatunek: Dramat, Thriller
Produkcja: USA
Premiera: 22 lipca 2016 (Polska) 23 czerwca 2016 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Cinema City Bonarka