Warner Bros ponownie to zrobiło, wypuściło film z uniwersum DC Comics, który dzieli fanów, za to wywołuje dość jednorodne, niepochlebne opinie krytyków. Jakie to jednak szczęście, że ja nigdy nie uważałam się za krytyka.
Gdy w piątkowy wieczór zasiadałam w kinowym fotelu uczucia przez zbliżającym się seansem miałam różne. Zdawałam sobie sprawę z recenzji płynących do nas zza oceanu oraz pierwszych polskich głosów po prapremierze. Cenię sobie jednak wyrobienie własnego zdania, nawet jeśli okazuje się ono tożsame z głosem większości i tym sposobem piszę dzisiaj recenzję „Legionu samobójców”.
Zacznijmy od samego początku, supermocarstwa nie śpią i kwestią czasu jest to, że któreś z nich zaprezentuje niebawem kolejnego metaczłowieka, przed którym Ameryka nie będzie w stanie się obronić po śmierci Supermana. Amanda Waller przedstawicielka rządu wcześniej wspomnianego państwa, nie zamierza dopuścić do tej sytuacji. W celu obrony Stanów postanawia ona z grupy złoczyńców o szczególnych zdolnościach utworzyć oddział do walki z potencjalnym zagrożeniem. W myśl zasady, by zło zwalczać złem. Nie trzeba chyba wspominać, że wybrańcy niechętnie przystali na propozycję współpracy, zwłaszcza, że w razie ewentualnego niepowodzenia zostaną obarczeni winą. Niewielkie mają jednak pole manewru, rząd bowiem dosłownie trzyma ich życie w swoich rękach. W skład przedziwnej zbieraniny wchodzi dziewięć postaci, choć wskutek różnych perturbacji możemy mówić w zasadzie o ośmiu, a nawet i siedmiu bohaterach właściwych. Początek produkcji przynosi nam zaprezentowanie postaci w zarysie, z czasem część z nich dostanie dłuższą szansę, na to by lepiej się nam przedstawić.
We wspomnianym składzie błyszczy najbardziej Harley Quinn (Margot Robbie) psychotyczna, niesamowicie otwarta i pełna skrajności jednostka, potrafiąca swoimi monologami przywłaszczyć sobie każdą scenę. W wielu momentach kradnie ten film, stając się jednocześnie jednym z jego najmocniejszych elementów. W tej wędrówce towarzyszy jej Deadshot (Will Smith), który pragnie odkupić swoje winy udowadniając córce, że nie taki z niego skończony drań. Na dalszy plan usuwają się pozostałe osoby, choć całkiem ciekawie zarysowano również postać Diablo (Jay Hernandez). Wiele osób czekało na to, jak wypadnie Jared Leto w roli Jokera, trudno to niestety stwierdzić, stanowi on raczej element dopełnienia, niż realną postać. Niemniej jednak zarys jest na tyle ciekawy, że chętnie zobaczę go po raz kolejny by tym razem już w pełni przekonać się jakie są jego możliwości.
Zapowiedzi nowej produkcji Davida Ayera kusiły cukierkową oprawą, humorem i świetną ścieżką dźwiękową, wymienione elementy w filmie odnajdziemy i dały mi naprawdę sporo radości. Jasne, że koncept, jakoby najwięksi łotrzy na świecie mieli ratować ludzkość, nie brzmi szczególnie przekonująco, ale z drugiej strony pomysł może stanowić całkiem ciekawą odmianę po kinie superbohaterskim, czego świetnym dowodem był „Deadpool”. Najsłabszy element zdaje się stanowić raczej antagonistka w postaci czarownicy, która pragnie zniszczyć ludzi poprzez stworzenie maszyny. Jednym z mocniejszych elementów produkcji jest różnorodny i świetnie dobrany soundtrack, pośród którego znajdziemy między innymi Queen, Eminema, The White Stripes czy Lesley Gore. Przemawia do mnie także humor, śmiałam się w zasadzie wielokrotnie. Film okazał się na tyle dobry i dostarczył mi taką dawkę świetnej i niezobowiązującej rozrywki, że chętnie obejrzałabym go raz jeszcze, choć niekoniecznie już w zaciszu kinowej sali.
Autor recenzji: Monika Matura
Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: David Ayer
Produkcja: Kanada, USA
Premiera: 5 sierpnia 2016 (Polska) 3 sierpnia 2016 (świat)
Ocena: 7/10
Film obejrzany dzięki uprzejmości Kijów.Centrum