Remake remake’owi nierówny. Powrót do filmu Johna Sturgesa z 1960 roku wzbudził o wiele mniejszą falę hejtu niż niesłusznie krytykowany Pogromcy duchów Paula Feiga. Możliwe, że wpływ miało mniejsze przywiązanie widzów do Yula Brynnera i Steve’a McQueena niż Billa Murraya i Dana Aykroyda, wiara, że reżyser Antoine Fuqua i scenarzysta Nic Pizzolatto zapewnią rozrywkę na wysokim poziomie, a może po prostu uniknięcie „pułapki” politycznej poprawności.
Western jest gatunkiem tak bardzo amerykańskim i tak bardzo zmitologizowanym, że współcześnie traci rację bytu. Często mówi się, że wojny Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza wietnamska, uśmierciły tę konwencję, ponieważ niemożliwym stało się wyznawanie stojących za nią idei. Filmy, które odtwarzają ikonografię czy fabuły typowe dla Dzikiego Zachodu, nie są w stanie zrekonstruować pierwotnej wizji o potyczkach cywilizacji z siłami natury, dobra ze złem, bieli z czernią. Powstają pastisze, filmowe dekonstrukcje oraz dzieła wykorzystujące western w kinie agatunkowym (np. Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda czy Slow West). Na tym tle wyróżnia się z pewnością remake Siedmiu wspaniałych, beztroska zabawa w Dziki Zachód, bez świadomości tak jego mitologizacji, jak i demaskacji samego gatunku.
Małe miasteczko zostaje sterroryzowane przez Bartholomew Bogue’a. Próbuje on wykupić ziemie, a opornych bez mrugnięcia okiem zabija. Zdesperowana Emma Cullen, której męża zabito, prosi o pomoc łowcę głów, Chisuma (w tej roli Denzel Washington). Ten ulega, gdy słyszy najlepszą bodaj kwestię w całym filmie: „Szukam sprawiedliwości, ale zadowolę się zemstą” – zasugerowane zostaje, że nie przekonuje go tylko walka o dobro miasta, ale również wendeta. Chisum zaczyna gromadzić swój mały oddział, mimo że ma świadomość, że będzie prowadzić „legion samobójców”. Jednak mają świadomość, że jeśli można wybrać sposób śmierci, to nawet karciany oszust i przegrany w wojnie secesyjnej konfederata poszuka odkupienia.
Siedmiu wspaniałych jeszcze przed premierą budził kontrowersje jako film zanurzony w politycznej poprawności Hollywood. Wśród straceńczego oddziału znajdzie się bowiem Afroamerykanin, Meksykanin, Chińczyk czy rdzenny Amerykanin, a do boju zagrzewa ich kobieta. Jednak te wątki zdają się funkcjonować jako element kolorytu, a nie dowód wrażliwości społecznej Fuqua’i – w żaden sposób nie jest w filmie wyeksponowany polityczny potencjał. Społeczne skutki różnic kulturowych wymagałyby pogłębienia również charakterystyki psychologicznej osób zmagających się z wykluczeniem i nietolerancją, pozostają jednak w domyśle. Inaczej niż np. Quentin Tarantino w Nienawistnej ósemce Fuqua skoncentrował się na rozrywkowym aspekcie swojego filmu: grę z konwencjami gatunkowymi czy odniesieniami do oryginału, potencjalną wypowiedź na temat remake’ów, psychologię czy społeczne przesłanie zastąpił galopadami i strzelaninami. Oglądane w dodatku w sali 4DX sceny akcji robią wrażenie tempem, dynamiką i energią, które przysłonić starają się jednowymiarowość bohaterów kreowanych w kreskówkowy sposób. Jest zatem dobry (a raczej siedmiu dobrych), zły (skrajnie demonizowany Bogue Patera Sarsgaarda) i brzydki (karabin maszynowy).
Siedmiu wspaniałych to film idealnie „wyczyszczony”, zapominający o swojej historii, koncentrujący się na czystej przyjemności odbioru. Z grupą budzących sympatię bohaterów – prawym Chisumem, charyzmatycznym Farradayem (Chris Pratt) czy dzikim Horne’em (Vincent D’Onofrio) – przypomina bardziej buddy film, w którym przypomina się widzom o sile (męskiej) przyjaźni, poświęcenia i odwagi. Obiecując zróżnicowanie kulturowe, odtworzył świat bieli i czerni.
Marta Stańczyk
Autor recenzji: Marta Stańczyk
Tytuł: Siedmiu wspaniałych
Reżyseria: Antoine Fuqua
Data premiery: 23 września 2016 (Polska)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Cinema City ŠKODA 4DX™