W sobotni wieczór na deskach Teatru Łaźnia Nowa mogliśmy obejrzeć spektakl „Ichś Fiszer” wyreżyserowany przez Marka Kalitę. To koprodukcję Teatru Nowego oraz Teatru Imka w Warszawie. Spektakl powstał w oparciu o dramat Hanocha Levina. Wydarzenie było częścią 41. Reminiscencji Teatralnych.
Scena spowita w ciemności. Gdzieś z niej dochodzi męski głos, który powtarza niczym mantrę zdanie, w którym na pierwszy plan wybija się jedno słowo – Ewelino. Stopniowo ilość światła wzrasta, a nam udaje się dostrzec opierającego się o ścianę mężczyznę, który deklamuje z coraz większą zawziętością historię swoich zauroczeń i seksualnych przeżyć, wymieniając imiona kolejnych kobiet. Ten swoisty prolog przerwany zostaje następnie przez właściwą część spektaklu, od której niejako wszystko się zaczyna. Tytułowy Ichś Fiszer załatwia swoje potrzeby fizjologiczne nad sedesem, gdy oto w odmętach muszli klozetowej ląduje jego mały. Całość zdarzenia rejestrujemy dzięki relacji bohatera, którego twarz widzimy na telebimie. Początkowo cała ta sytuacja zdaje się nieszczególnie go przerażać, snuje on rozważania o swojej seksualności i o tym, że teraz stanie się kobietą. Utrata penisa staje się jednak w końcu osią fabularną całej opowieści oraz pretekstem do spotkania kolejnych postaci. Tym sposobem śledzimy losy Fiszera, który usilnie dąży do wyłowienia penisa z toalety. Pomóc ma mu w tym żywiołowy sanitariusz i hydraulik w jednym Miś Mosze (Piotr Polak) dziarski, zabawny i łasy na kobiece wdzięki chłopak. Na drodze staje mu jednak pewna siebie Parnabachcie (Aleksandra Popławska) i jej fekalia. W ten sposób Ichś Fiszer zmuszony zostaje do podjęcia wędrówki w poszukiwaniu swojej męskości.
Główna postać przepełniona jest lękiem. Nie tylko ze względu na to, co jej się w ostatnim czasie przytrafiło, choć tlą się w niej jakieś resztki mocy. Wydaje się być praktycznie całkowicie bezwolna i chociaż próbuje się buntować, wie, że skazana jest na porażkę. My wszyscy, chociaż mamy nadzieję na pozytywne zakończenie tej kwestii, podskórnie zdajemy sobie sprawę, że Ichś to zabawka w rękach losu i sytuacji, w których bierze udział. A może raczej, w których przyszło mu brać udział. Pośród mocnych osobowości on sam wydaje się wyjątkowo depresyjny i bierny. Jedyną jego tarczą są słowa o utracie małego. Cały spektakl to absurd mieszający się z sytuacjami poważnymi, a jednak budzącymi śmiech. Marek Kalita w roli tytułowej sprawdza się wyśmienicie. On po prostu jest Ichsiem Fiszerem przez dwie godziny. Pozostałe z męskich postaci, choć pozornie znacznie silniejsze niż główny bohater, tak naprawdę nie są niczym więcej niż mężczyznami z pozorami władzy. Rządzą nimi bowiem kobiety grane przez Aleksandrę Popławską. To właśnie ona dyktuje warunki swoim partnerom.
Dla odbioru całego spektaklu duże znaczenie ma światło, skupiające się przede wszystkim na obszarze, w którym znajdują się postacie. Nastrój uzupełniony został także oprawą muzyczną, która podkreśla wydźwięk utworu i staje się ciekawą odskocznią. Spektakl jest dynamiczny, zwalnia może delikatnie pod koniec, nie przeszkadza to jednak szczególnie. Efekt kooperacji warszawskich teatrów przynosi nam popis aktorskiego rzemiosła, wciągającą historię oraz potężną dawkę absurdu. Taki zestaw w pełni mnie przekonuje.
Autor recenzji: Monika Matura
Tytuł: Ichś Fiszer
Teatr: Koprodukcja Nowego Teatru i Teatru Imka w Warszawie
Adaptacja: Marek Kalita
Reżyseria: Marek Kalita
Scenografia: Marek Kalita
Współpraca scenograficzna, wykonanie scenografii, kostiumy: Katarzyna Adamczyk
Reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
Dramaturgia: Tomasz Śpiewak
Opracowanie muzyczne: Piotr Polak
Obsada: Marek Kalita, Piotr Polak, Aleksandra Popławska, Jacek Poniedziałek, Wenanty Nosul, Stephano Sambali, Wvarwzeky Wez Kombo Bouetoumoussa