„Toni Erdmann”, który swoją premierę w Polsce będzie miał już końcem stycznia, w Cannes zdobył nagrodę od Międzynarodowej Konfederacji Krytyki Filmowej i, choć dopiero poznaliśmy nominacje, moim zdaniem ma dużą szansę wygrać również Złote Globy za najlepszy film zagraniczny. Na pewno już od wielu lat nie mieliśmy do czynienia z tak przewrotną komediowo-dramatyczną konwencją, która jest fenomenalnym studium psychologicznym relacji rodzica z dzieckiem. Nie na darmo Maren Ade wykorzystała w swoim najnowszym filmie doświadczenia z własnego życia i dodając do nich mnóstwo filuternej humorystyki, zaprezentowała nam coś, wobec czego nie możemy być obojętni. W końcu każdego z nas dotyka ten uniwersalny, a jednak bardzo trudny do rozwiązania problem.
Ta niemiecka reżyserka chyba szczególnie interesuje się relacjami międzyludzkimi. W końcu już w 2009 roku w filmie „Wszyscy inni” poruszyła temat słodko-gorzkiej relacji chłopaka i dziewczyny, którzy z jednej strony pragnęli być razem, z drugiej zaś nie do końca przekonani byli, czy ich uczucie przetrwa. Drobiazgowe przedstawienie niuansów dotyczących ich codzienności i zmagania się ze swoimi przywarami, pomogło widzowi dotrzeć do najgłębszych zakamarków ich umysłów. I właśnie za to cenię Maren Ade – dla niej nawet najmniejszy szczegół wydaje się istotny i właśnie w takim świetle potrafi go przedstawić.
„Toni Erdmann” z kolei, jej najnowsza produkcja, jest pod tym względem skonstruowany iście po mistrzowsku. Już w pierwszej scenie filmu poznajemy Winfrieda Conradi (w tę rolę znakomicie wcielił się Peter Simonischek), surrealistyczną postać głównego bohatera, który zaczyna budzić w nas skrajne emocje. Z jednej strony miły, niegroźny staruszek, a z drugiej groteskowy żartowniś drwiący ze wszystkiego, z czego się da. Wydaje się, że z tym emerytowanym nauczycielem gry na pianinie nie da się poważnie porozmawiać. Nawet wobec swojej ciężko chorej matki nie potrafi powstrzymać czarnego humoru. Kiedy przychodzi do niej w odwiedziny wymalowany jak na Halloween, a ta otwierając mu drzwi łapie się za serce i pyta, skąd to przebranie, Winfried bez cienia emocji odpowiada, że płacą mu 50 dolarów od eutanazji. To specyficzne poczucie humoru jest kwintesencją całego filmu.
Ale przecież jest to historia głównie o jego relacjach z córką. Ines (Sandra Hüller) żyjąca w zupełnie innym świecie i nierozumiejąca beztroskiego ojca została tu przedstawiona jako jego przeciwieństwo. Poważna bizneswoman pracująca w Bukareszcie jako konsultantka w dużej korporacji nie śmiała się chyba od lat. Na rodzinnym spotkaniu z okazji jej zbliżających się urodzin nieustannie trzyma telefon przy uchu załatwiając sprawy, które jej zdaniem, nie mogą czekać. Rozmowy z rodziną prowadzi w sposób sztuczny i wymuszony, prawdę mówiąc nie ma z nimi o czym rozmawiać i liczy, że uda jej się stamtąd jak najszybciej wyrwać. Całe spotkanie opiera się na krótkich pytaniach i odpowiedziach dotyczących jej pracy, na której temat i tak nie chce wiele mówić, zadowalając gości zdawkowym – wszystko świetnie. To burżuazyjne towarzystwo jednak nie bardzo przejmuje się panującymi tu stosunkami, chyba każdemu wydaje się, że tak powinno być i nie jest to niczym nadzwyczajnym. Tylko Winfried, choć i w tym przypadku nie omieszka wszystkich zadziwiać swoim niekonwencjonalnym zachowaniem, patrząc na córkę czuje niepokój i nie mogąc już dłużej znieść tej sztuczności wraca do domu.
Tak, to właśnie ten dziwaczny staruszek ma w sobie najwięcej empatii i po śmierci ukochanego psa, będącego jednocześnie jedyną przyjazną mu duszyczką, postanawia uszczęśliwić swoją córkę, która według niego nie potrafi cieszyć się chwilą. I w tym właśnie momencie zaczyna się humorystyczna gratka godna samego Jeana-Pierra Jeuneta. Jego zmagania z kompletnie wyzbytą uczuć córką i usilne starania wybudzenia w niej choć odrobiny pozytywnych emocji śmieszą do łez, ale też wzruszają i zmuszają do przemyśleń. Nie często do czynienia mamy z takim maniakalnym wręcz i nie zrażającym się niepowodzeniami uporem. Winfried jest w stanie dla swojej córki nie tylko przyjechać w ciemno do Bukaresztu, ale i zażartować sobie z poważnego inwestora i powiedzieć mu, że przyjechał pomóc córce dobić targu, bo przez jej brak czasu musiał nająć córkę zastępczą, która mogłaby mu obcinać paznokcie u stóp. Nie przynoszące rezultatów próby rozśmieszenia towarzystwa jednak zamiast go zniechęcić, podbudowują w nim przekonanie o słuszności swojego postanowienia. W końcu, na potrzeby swojego misternego planu ubiera perukę, zakłada sztuczną szczękę oraz przydługawy garnitur i wciela się w nieistniejącego biznesmana Toniego Erdmanna, który swoimi szokującymi i nieraz błazeńskimi pomysłami, niekiedy odstrasza, a niekiedy zjednywa serca jej nieczułych znajomych. Ta mistyfikacja jest bardzo ryzykowna. Może popsuć zawodowe plany Ines i zniszczyć jej karierę. Dla staruszka nie ma to jednak najmniejszego znaczenia i mimo nieustannych kompromitacji kontynuuje swoją misję.
Maren Ade do głównych ról w „Tonim Erdmannie” wybrała znakomitych aktorów. Zarówno Peter Simonischek i Sandra Hüller spisali się rewelacyjnie. Simonischek w roli zdziecinniałego starca, któremu w głowie tylko psikusy, jest przekonujący i budzi skrajne emocje – począwszy od łez radości a skończywszy na tych ze wzruszenia. Natomiast jeśli chodzi o Hüller, ze swoją surową urodą i beznamiętnym spojrzeniem nie wzbudza w nas sympatii. I choć na początku widzimy w niej wyrachowaną kobietę, dla której liczy się jedynie wejście na wyższy poziom w pracy, po pewnym czasie również zaczyna nas rozczulać. Wbrew tego jak się prezentuje i jaka może wydawać się na pierwszy rzut oka, jest nieszczęśliwa i samotna, a poprzez ustawiczne dążenie do osiągnięcia jeszcze liczniejszych sukcesów zawodowych, chce zatuszować braki w swoim życiu osobistym. Podsumowaniem wypartych przez nią uczuć jest moim zdaniem piosenka Whitney Houston „Greatest Love Of All”, którą Ines śpiewa przy akompaniamencie swojego ojca. Scena ta, choć śmieszna ze względu na liczne niedociągnięcia i fałsze oraz komiczną gestykulacje, wzrusza ze względu na idealnie dopasowane słowa. Właśnie w tym momencie w Ines pękła bariera, której gorączkowo się trzymała. I choć znowu czuła do ojca złość za kolejną porcję śmieszności na jaką ją naraził, do jej serca wkradła się nutka wątpliwości, która już do końca filmu jej nie opuści i która wszystko w jej życiu zmieni.
Maren Ade trafiła w sedno zarówno tematycznie, jak i konstrukcyjnie. Porusza ważne kwestie w niekonwencjonalny sposób. Nienachalne, ukryte wręcz moralizatorstwo do którego sięgnąć należy samemu, miesza się z nietuzinkowymi żartami. Znakomita jest też warstwa dialogowa. Właśnie takiego filmu brakowało w obecnym repertuarze. Nawet w Cannes, w którym komedie nieczęsto zyskują uznanie, „Toni” zachwycił publiczność. Pewne jest, że zdobędzie jeszcze niejedną nagrodę. W końcu Ade sobie na to zasłużyła.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Tytuł: Toni Erdmann
Reżyseria i scenariusz: Maren Ade
Produkcja: Austria, Niemcy
Premiera: 27 stycznia 2017 (Polska), 14 maja 2016 (świat)