Gdy pierwszy raz wchodzi się do budynku na Ingardena 4, gdzie właśnie mieści się Teatr Bakałarz, uderza widza kameralność. Pod scenę prowadzi długi korytarz, na którym mijamy się z marynarkami i spódnicami innych osób . Wchodzimy do niewielkiej sali, aby usiąść na rozkładanych krzesłach, stołkach barowych, a nawet stoliczkach. Przed oficjalnym rozpoczęciem jest mały harmider – bo tutaj przesuniemy, tutaj dołożymy ze dwa krzesła, czy ktoś chciałby usiąść koło tamtego pana? Nie? To zaczynamy.
„Zemsta” rozpoczyna się od „parady” aktorów – są wąsaci i eleganccy, z papieroskami i szelkami, znajdzie się nawet rozpięta koszula! Jednocześnie zauważamy też scenografię, wyraźnie podzieloną – połowa sceny: czekoladowa, druga połowa: kremowa. I każdy zaznajomiony ze sztuką Fredry wie już, o co chodzi – toż Cześnik i Rejent muszą się wyraźnie różnić! Kontrast jest wielkim plusem: na tym w dużej mierze dramat się opiera, tutaj zostaje wyraźnie zaznaczony także wizualnie. Szybciutko jednak światła gasną, a w sali rozbrzmiewa muzyka. Czas zaczynać!
Kiedy myślę o „Zemście”, w głowie pojawia mi się Cześnik, Rejent i mur, o który się kłócą, widzę Klarę i Wacława w altanie, czasami przez myśl przebiegnie Podstolina. Papkin? Jest i Papkin, ale przecież on tam tylko tak humorystycznie, tylko sługa, jak Cherubinek z „Wesela Figara”. Teatr Bakałarz troszeczkę to wszystko odwrócił (troszeczkę?): wrzucił na scenę Papkina-uwodziciela w skórzanej kurtce, tańczącego do „Kalinki” i „składającego śluby” (czyt.: odpięcie paska od spodni w niedwuznacznej manierze). Papkin u Bakałarza zdaje się być… główną postacią. Primo: jest go na scenie najwięcej – bo tańczy, śpiewa, ucieka, krwawi, obiecuje i uwodzi. Secondo: jest postacią najgłośniejszą i zagraną świetnie, stworzoną do tego, żeby przyciągać uwagę (plus za interakcję z widownią). W bynajmniej nie skromnym słudze Cześnika skumulowane są dwie najważniejsze cechy postaci teatralnej: należy do niego największa ilość humorystycznych gagów, a także… największy dramat. Tak, moim mili – bo w tej interpretacji Papkin staje się postacią tragiczną, a finałowa scena uświadamia nas tylko w tym, że to nie o spór sąsiadów chodzi w tej sztuce, a o przeżycia sługi, na los którego wszyscy pozostają obojętni.
Trudno nie pochwalić też Cześnika i Dyndalskiego. Ich mafijna relacja wprowadza nastrój rodem z „Ojca chrzestnego”. Raptusiewicza każdy się boi i jesteśmy w stanie w to uwierzyć: wąs, męski, niski głos i osaczająca postawa – aplauz za kreację postaci! A Dyndalski? Niewiele mówi. Robi więcej. Rączka w kieszeni, a w kieszeni pistolet, a i pięści użyć może jeśli trzeba. A do tego wprowadza cudowny humor – bo niby nic nie robi, półsłówkiem zaledwie rzuci, ale w momencie idealnym, a co ważniejsze: tonem którego trzeba. „Mocium panie” napisze, nawet niepotrzebnie, na co Cześnik zagrzmi swoim głosiskiem (ale widownia się nie boi, chichoczemy zgodnie). Z Rejentem miałam malutki problem – bo poplątanie w tekście. Zakochana jednak jestem w jego postawie i pewnych tikach, niespokojnym spojrzeniu i wiarygodności. Wszystkie jego decyzje są logiczne i aktor swoją postawą dokładnie mówi mi, kiedy wierzy w swoje czyny, a kiedy jest niepewny – co jest bardzo dużą zaletą.
W każde słówko uwierzyłam też Klarze: bo taką sobie ją wyobrażałam! Potrafi być i przejęta, i wściekła, rzuca się i bije, kusi Papkina, ćwierka do Wacława, a jednocześnie wiemy, że próbuje wybrnąć z niezręcznej sytuacji. No i śpiewa – czego nie spodziewałam się w ogóle. I choć Papkin jest także w tej scenie, to Klara kradnie ją czystym i mocnym głosem. Podstolina natomiast kreowana jest tutaj nie na ofiarę całej sytuacji, a na bezwzględną kobietkę, co to trzeci raz już jest wdową (ostatni gach ponoć topielec). Oplata sobie wokół paluszka Cześnika, Wacława i Papkina, no a Rejent jest od płacenia. Rola świetnie i pewnie zagrana – może tylko warto byłoby ucharakteryzować aktorkę na starszą, dodać przez to nieco zawadiackiego humoru i bardziej zespolić postać z resztą obsady.
Kompletnie zawiódł mnie Wacław. Nie jest pod żadnym względem wiarygodny: wyznania miłosne wypowiada monotonnym głosem znudzonego ucznia, o Klarę walczy jakby nie chciał, a bardziej ożywiony staje się dopiero przy Podstolinie. Niestety, ale na scenach z Wacławem często się nudziłam – przy czym jest to problem zarówno tonu, postawy jak i mimiki.
Wrażenia ogółem? Bardzo dobre! Wiem, że na pewno jeszcze wrócę na Ingardena. Bawiłam się świetnie, a śmiałam nie mało! I choć do unowocześnień klasyków podchodzę z rezerwą, to tutaj jak najbardziej się to sprawdziło – można się spodziewać i przekleństw, i podtekstów erotycznych, i nowoczesnych kostiumów czy rekwizytów, ale wszystko to wychodzi naturalnie i lekko. Właściwie, gdyby nie język dramatu, spokojnie moglibyśmy mówić o dramacie nowożytnym, i to całkiem dobrym. Teatr Bakałarz na „Zemstę” zaprosi ponownie dopiero w kwietniu, a iść naprawdę warto – wszystkie krzesełka były z resztą pozajmowane.
Autor recenzji: Natalia Plichta
Teatr: Bakałarz
Tytuł: Zemsta
Reżyseria: Paweł Budziński
Scenografia, kostiumy, muzyka: Zespół
Obsada: Mikołaj Śliwa, Mieszko Syc, Mariusz Cichoński / Paweł Budziński, Lidka Baściuk, Kinga Sobieszczańska, Sebastian Włodek / Bartłomiej Wiktor, Damian Słowioczek / Krzysztof Świętek
Data premiery: 04 marca 2017
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości: Teatru Bakałarz