„La Traviata” jest bezsprzecznie jednym z top of the top opery. Najczęściej wystawiana, najbardziej rozpoznawalna i znana także tym, którzy wolnych chwil nie poświęcają na słuchanie operowych arii, historia paryskiej kurtyzany, Violetty, 11 marca dzięki kinu Kijów Centrum zabrzmiała jednocześnie w nowojorskiej Metropolitan Opera oraz w Krakowie. Cieszący się coraz większym zainteresowaniem krakowian cykl transmisji operowych i tym razem przyciągnął do kina tłumy, pragnące wsłuchać się w ponadczasową opowieść opartą na treści „Damy kameliowej” A. Dumasa.
Słuchanie opery traktowane jest dziś często jako obcowanie ze sztuką wysoką, elitarną, niedostępną pewnym kręgom. Wczoraj dzięki inicjatywie Metropolitan Opery zasmakować jej mogło tysiące widzów na całym świecie. Wsłuchując się w muzykę Verdiego, przekonali się, że opera każdemu dostarczyć może wzruszeń, a czasy, kiedy operowe przedstawienia były tematem rozmów tylko ludzi z wyższych sfer, dawno się skończyły.
Ascetyczna scenografia pozwala skupić się na tym, co rozgrywa się między bohaterami. Tylko ogromny zegar znajdujący się cały czas na scenie przypomina nieustannie o okrutnym Czasie, na który nie mają oni wpływu. Mogą jedynie zdecydować, jak go wykorzystać. Tytułowa Traviata ( z wł. zbłąkana) pod wpływem zakochanego w niej do szaleństwa Alfreda postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie i uwierzyć w prawdziwą miłość, którą do tej pory traktowała jako przelotną igraszkę. Rozumie, że wyśpiewane wcześniej słowa o tym, że w życiu liczą się zabawa i przyjemność, nie były z jej strony do końca szczere, bo żyć naprawdę to godzić się na prawdziwe uczucia, które, niestety, przychodzą do nas często w pakiecie z cierpieniem i rozmaitymi wyrzeczeniami. Violetta poświęca miłości całe swoje życie, swój majątek, a ostatecznie i swoje szczęście, godząc się na porzucenie Alfreda dla dobra jego rodziny. Z uwikłanej w liczne romanse, prowadzącej lekkie życie nierządnicy staje się gotową do poświęcenia wszystkiego co ma, by szczęścia zaznać mogli inni.
Kontrowersje, jakie niegdyś budziła opera Verdiego wynikały z tego, ze publiczność nie była przyzwyczajona do oglądania postaci kurtyzan na scenie, tym bardziej kurtyzany, będącej, koniec końców, bohaterką pozytywną. Tradycyjna, klasyczna poetyka arystotelesowska nie dopuszczała sytuacji, w której współczujemy i litujemy się nad bohaterem igrającym z moralnością. Dziś już wiemy, że świat nie jest czarno-biały, a niejednoznaczne postaci są zdecydowanie bliższe życiu. Pewnie dlatego „Traviata” ostatecznie odniosła ogromny sukces. To historia uniwersalna, dlatego tak autentycznie wypadło ukazanie jej w bardziej współczesnych realiach, jak zrobił to Willy Decker, reżyser spektaklu, który wczoraj oglądali widzowie niemal na całym świecie. Jest wielką sztuką przedstawić klasykę w uwspółcześnionej scenografii tak, by nie ująć ani krzty z jej klasyczności. A takie właśnie wrażenie odnosiło się wczoraj – że obcujemy z prawdziwą klasyką na najwyższym poziomie.
Białoruska sopranistka Sonya Yoncheva jako Violetta stworzyła zapadającą w pamięć kreację, zachwycającą nie tylko pięknym głosem, ale też grą aktorską. Partnerujący jej Michael Fabiano pozostawał nieco w cieniu, ale czuło się, że taki był właśnie zamysł reżysera – uwypuklić tytułową bohaterkę, gdyż przecież ostatecznie cała akcja opleciona jest wokół niej. Moralne zwycięstwo Violetty jest zwycięstwem miłości, której warto się poświęcić mimo naszej śmiertelności, mimo upływającego w okrutnym tempie Czasu, który jednak każdemu daje możliwość zmiany na lepsze. Tego wieczoru nie można było spędzić lepiej.
Recenzowała: Maja Skowron
Autor: Giuseppe Verdi
Tytuł: „La traviata”
Libretto: Francesco Maria Piave według powieści Aleksandra Dumasa syna, „Dama kameliowa”
Reżyseria: Willy Decker
Obsada:
Sonya Yoncheva jako Violetta
Michael Fabiano jako Alfredo
Thomas Hampson jako Germont
Scenografia i kostiumy: Wolfgang Gussmann
Światło: Hans Toelstede
Choreografia: Athol Farmer
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości kina Kijów Centrum