Find your Hygge – the Danish recipe for happiness.
From the very first page of The Year of Living Danishly: Uncovering the Secrets of the World’s Happiest Country I realized that I’m Helen Russell! Or Helen Russell is me, well it doesn’t matter, but the point is that this girl is so damn right! But first you have to understand that:
– I’m very, very happiness guidebooks proof,
– I don’t buy them, because I don’t believe that any guidebook can change my life, for me it’s just waste of money (and time), and I rather spend this amount for good alcohol and Belgian chocolates than for 500 pages of recycling paper (btw how it’s possible that book printed on recycling paper is two times more expensive than one printed on crystal white paper?),
– In addition, I don’t trust the people that are coaching others for a living – if I meet a new person, and he/she will introduce: Hi, I’m Mark and I’m life coach – you can be sure that I’ll avoid this person for all night long. Sorry, this how I am. Or I was.
Because then I received The Year of Living Danishly: Uncovering the Secrets of the World’s Happiest Country for review, and everything has changed. From the first page I realized that we’re living the same life:
– sense of humoru,
– same age (almost),
– many years of professional experience, equal wild run for career and better salary. to ensure better life in future,
– in addition, we are both writers,
– many things to do with very tiny deadlines to meet,
– living in permanent stress which cause pain in the chest (each Sunday evening before Monday morning),
– illness, third time this year, and it’s not even middle of March,
– and many, many more…
Reading this I started to think about my life, first time from very long: am I happy? When I was laughing last time, but really truly laughing, not only smiling? Is this city, country, work are the places where I really want to be? I have nice and cozy apartment, beloved partner, I live in one of the famous, historical and very beautiful cities in Poland, I have well paid job and position, I’m not sick… but there’s something inside me what tells me that I’m not fully truly happy. Why? Maybe because sometimes I’m so tired after all day work, that I don’t have enough strength to enjoy the evening in my beautiful flat with my handsome partner? Maybe because during the weekend I’m still so tired that instead of going out somewhere I prefer to spend all day on sofa in my cozy living room watching HBO sitcoms? Or maybe because instead of cooking something together with my second half I prefer to order some crappy food full of monosodium glutamate from the China bistro located on ground floor of my building, of course with delivery, because I’m too lazy to go downstairs and pick it up? Or maybe because even if I’m doing something (watch TV, read books, eat the diner), I’m still stressed because I cannot stop thinking about my deadlines, bills to pay and all other demons I have in my head?
Nightmare, but luckily for me I got this book. Unfortunately I’m not able to force my own Lego man to move to Denmark (I tried trust me, but without success), but I’m able to:
– work on my own hygge (prepare healthy and tasty dinner, set the table nicely, put some candles),
– be more open for other people needs, spend more time with my friends and family,
– take care about my health and body (next week we’re going to the gym, for me it will be first time since I was in high school … hope I’ll not die after first five minutes of the running),
– focus more on my hobbies, especially writing (instead of talking about new book as I did for a past few years, I’ll start write it!),
– and I’ll move my ass from sofa (each weekend I’ll plan some activities for us, just to spend more time outside).
Thank you Helen, and please keep your fingers crossed!
Btw. chapter when Lego man told you that you’re eating all the most tastiest cereals from the box, when he’s at work, and then you explain to him that it’s producer fault as they simply don’t add so many chocolate pieces as they use to do – that just made my day! I was laughing so loud, that I even take a picture of this phrase and I uploaded it to my Facebook.
* * * * *
Znajdź swoje hygge – oto duński sposób na osiągnięcie szczęścia w życiu.
Już od pierwszych stron Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie, zdałam sobie sprawę, że jestem Helen Russell! Albo Helen Russell jest mną, zresztą to bez znaczenia, ważne jest to, że ta dziewczyna ma rację! Ale od początku. Najpierw musicie zrozumieć, że:
– jestem bardzo, ale to bardzo odporna na wszelakiej maści poradniki życiowe,
– nie kupuję ich, ponieważ nie wierzę, że jakikolwiek poradnik może odmienić moje życie, dla mnie to po prostu strata pieniędzy (i czasu), dlatego wolę wydać tę kwotę na butelczynę dobrego alkoholu i pudełko belgijskich czekoladek, niż na 500 stron papieru z odzysku (chwileczkę, jak to jest że książka wydrukowana na papierze z makulatury jest dwa razy droższa niż te drukowane na krystalicznie białym papierze?)
– poza tym nie ufam ludziom, którzy utrzymują się z coaching-owania innych – jeśli na przyjęciu poznaję nową osobę, a ona przedstawia się: Cześć, jestem Marek i jestem coachem – to możecie mieć pewność, że do końca wieczoru będę unikać tej osoby jak ognia. Niestety taka już jestem. Albo byłam.
Bo wtedy właśnie dostałam do recenzji Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie, i całe moje dotychczasowe jestestwo szlag trafił. Od pierwszych stron książki, zdałam sobie sprawę, że Helen i ja żyjemy tym samym życiem:
– poczucie humoru,
– jesteśmy w tym samym wieku (prawie),
– obydwie posiadamy wieloletnie doświadczenie zawodowe, i niezdrowe wręcz zamiłowanie do wspinania się na coraz wyższe szczeble kariery, w poszukiwaniu lepszego jutra i kasy, by na starość zapewnić lepsze życie sobie i bliskim,
– dodatkowo obydwie jesteśmy pisarkami,
– obydwie każdego dnia borykamy się z wielozadaniowością, milionem otwartych spraw i bardzo wąskimi terminami realizacji,
– żyjemy w ciągłym stresie, a każdy niedzielny wieczór kończy się dziwnym lekkim bólem w okolicy klatki piersiowej, co zwiastuje rychłe nadejście poniedziałku, a więc początek tygodnia wypełnionego pracą,
– przeziębienie, już trzecie w tym roku, a nie mamy nawet połowy marca,
– i wiele, wiele więcej.
Czytając to zaczęłem myśleć o moim życiu, po raz pierwszy od bardzo dawna: czy ja naprawdę jestem szczęśliwa? Kiedy śmiałam się ostatni raz, ale tak naprawdę dobrze się śmiałam, a nie tylko uśmiechałam? Czy to miasto, kraj, praca są tym, gdzie naprawdę chcę być? Mam ładne i przytulne mieszkanie, ukochanego partnera, mieszkam w jednym ze najpiękniejszych historycznych miast w Polsce, mam dobrze płatną pracę i pozycję, nie jestem śmiertelnie chora, ale jest we mnie coś, co mówi mi że że nie jestem w pełni szczęśliwa. Czemu? Może dlatego, że czasami po całym tygodniu pracy jestem tak zmęczona, że nie mam wystarczająco dużo siły, by w pełni cieszyć się wieczorem w moim pięknym mieszkaniu i towarzystwem mojego przystojnego partnera? Może dlatego, że podczas weekendu nadal jestem tak zmęczona, że zamiast gdzieś wyjść, wolę spędzić cały dzień na kanapie w moim przytulnym salonie oglądając seriale produkcji HBO? A zamiast ugotować coś wspólnie z moją drugą połówką, wolę zamówić jakieś podłe jedzenie pełne glutaminianu sodu z chińskiego bistro, które znajduje się na parterze mojego budynku, oczywiście z dostawą, bo jestem zbyt leniwa żeby zejść na dół i samej je odebrać. A może dlatego, że nawet jeśli coś robię (oglądam telewizję, czytam książkę, jem kolację), to i tak wciąż gdzieś tam podświadomie myślę o goniących mnie terminach, rachunkach do zapłacenia, i wszystkich innych demonach w głowie?
Koszmar, ale na szczęście dla mnie trafiłam na tę książkę. Niestety nie jestem w stanie zmusić własnego Ludzika Lego do przeprowadzki do Danii (uwierzcie mi próbowałam , ale bez powodzenia), za to jestem w stanie:
– pracować nad własnym hygge (przygotować zdrowy i smaczny obiad, ładnie nakryć do stołu, zapalić kilka świec),
– być bardziej otwartą na potrzeby innych ludzi, spędzać więcej czasu z przyjaciółmi i rodziną,
– zadbać o swoje zdrowie i ciało (w przyszłym tygodniu idziemy na siłownię, dla mnie będzie to pierwszy raz odkąd byłam w liceum, więc mam nadzieję, że nie umrę po pierwszych pięciu minutach biegania),
– bardziej skupić się na moich hobby, zwłaszcza na pisaniu (zamiast mówić o nowej książce, jak to robiłam przez kilka ostatnich lat, po prostu zacznę ją pisać),
– i ruszę tyłek z kanapy (w każdy weekend będę planować jakieś ciekawe aktywności dla nas, żebyśmy mogli spędzać więcej czasu na zewnątrz).
Dziękuję Helen i trzymajcie kciuki!
PS. Rozdział, w którym Ludzik Lego zarzuca Helen, że wyjada wszystkie najsmaczniejsze płatki z pudełka, gdy on jest w pracy, a potem wmawia mu że to wina producenta, bo nie dosypują ich już tyle co kiedyś – ten fragment nastroił mnie pozytywnie na cały dzień i śmiałam się z niego do aż wieczora. Pozwoliłam sobie nawet zrobić jego zdjęcie i wrzucić na Facebooka.
Recenzowała: Karolina Chłoń
Autor: Helen Russell
Tytuł: Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielońskiego