Całe szczęście, że nie obejrzałam hollywoodzkiej produkcji pod tym samym tytułem- mogłabym nie czuć tego samego entuzjazmu, który towarzyszył mi podczas oglądania spektaklu „Legalna Blondynka”. Oczywiście, różnice między dwoma przedstawieniami są znaczące: jeden to amerykańska rzeczywistość, drugi to musicalowe przeniesienie tej narracji na polski grunt. Jak trafnie?
Kiedy już prawie mamy stać się świadkami spektakularnego ślubu dwóch atrakcyjnych osób, marzenia głównej bohaterki zostają rozwiane, a ta pozbawiona zostaje złudzeń o uczciwej miłości swojego partnera. To jednak nie powód, aby przestać o niego walczyć! Wręcz przeciwnie: blondwłosa piękność zmienia swój styl życia, przyzwyczajenia i plany, aby dać ponieść się naukowej ścieżce życia. Zrzeka się atrakcji, hucznych balów i sielanki, a to wszystko aby na nowo zdobyć serce swojego ukochanego. Czy dla mężczyzny można dokonać wszystkiego? Okazuje się, że rzeczywiście tak.
Rozpoczyna się śpiewnie, tanecznie, wyjątkowo kolorowo. Przepiękni tancerze, wspaniałe głosy aktorek, synchronizacja ruchów, gestów i słów. Na scenie nie ma osób brzydkich. Wszyscy modelowo pasują do ideału amerykańskiego piękna. Dekoracje wykonane są z rozmachem. Brak rzeczy przypadkowych, a w kontraście- wybór scenerii ocierającej się o kicz uwypukla przesłanie opowieści. Między innymi wzbudzający radość ogromny łabędź, wjeżdżający na scenę niczym łódź. Unoszący się w powietrzu surfer, mieniący się srebrem kierownik dyskoteki czy rozdygotana przyczepa. Wszystkie elementy w tle przygotowane są i dostrzeżone z niesamowitą precyzją.
Nie bacząc na najwyższą ważność monologów głównej bohaterki spoglądam z zaciekawieniem na żywo pracujących aktorów, pojawiających się na planie i znikających niczym statyści. Każdy ich ruch jest zaplanowany i niesamowicie istotny dla koloryzacji i dodania dodatkowej atrakcyjności głównej sceny. Zauważam tam perliście śmiejące się klientki w salonie fryzjerskim, gejów czy rzesze zwolenniczek-fanek i zarazem przyjaciółek Blondynki. Gdyż- jak dotąd nauczona doświadczeniem, trudno uszczuplić do jednej kategorii funkcję, którą spełniają owe dziewczęta, tłumnie i wiernie stojące za bohaterką niczym jej żołnierze.
„Legalna Blondynka” to spektakl o związkach, o walce o swoje cele i marzenia, lecz przede wszystkim kierowaniu się zasadą: „nie ma rzeczy niemożliwych” bądź „wszystko się może zdarzyć.” Wychodzę z teatru z poczuciem triumfu, mając świadomość, że wszystkie marzenia są możliwe do zrealizowania. Jak tego dokonać? Blondynką kierowała miłość i- jak wiemy- ta w stanie jest przenosić góry. To na pewno jedna dobra motywacja. Jak znaleźć w życiu inne? Bohaterka uczy: być sobą, nie poddawać się, nie próżnować. Przecież w końcu jeśli powód naszych zabiegów ma faktycznie znaczący charakter w ludzkim świecie, nie sposób oprzeć się determinującej nas do niego mocy.
Opuściłam Teatr Variete z załadowaną baterią entuzjazmy na kolejne dni. To jedna z pozycji obowiązkowych na artystycznej mapie Krakowa, której po prostu nie można nie przeżyć, nie dotknąć i przegapić. Momentami niestety uderzała mnie infantylność dialogów, lecz przymknęłam na nie oko, mając w głowie zakodowany obraz legalnej blondynki. To znakomita historia dla tych, chcących jednocześnie dobrze się bawić, posłuchać pięknych głosów oraz nie oszukujmy się- doznać dotknięcia luksusu w murach Variete, spędzając czas w sympatycznym towarzystwie.
Autorka recenzji: Karolina Mrowiec
Tytuł spektaklu: „Legalna blondynka”
Reżyseria: Janusz Józefowicz
Premiera: 31 maja 2015r