Niedawno na ekrany wszedł nowy film Agnieszki Holland. „Pokot” zrealizowany na podstawie powieści Olgi Tokarczuk „Prowadź swój pług przez kości umarłych” jest hybrydą stylistyczną, która u jednych wzbudza zachwyt, a innych odpycha. Trudno zakwalifikować go do jednego gatunku – mamy tu bowiem do czynienia zarówno z kryminałem i thrillerem, jak i zaangażowanym dramatem społecznym. Film z ekologicznymi przesłankami i przerysowanym wręcz polskim społeczeństwem żyjącym na prowincji, bez wątpienia można uznać za ideologiczną batalię, jaką Holland i Tokarczuk chcą stoczyć ze światem. Oklaskami jednak ich nie uraczę, ponieważ „Pokot” jest na wskroś tendencyjny i nie pozostawia żadnego pola do dialogu.
Główna bohaterka, Janina Duszejko (w tej roli znakomita Agnieszka Mandat), mieszkająca w mrocznym zakamarku Kotliny Kłodzkiej w Sudetach Środkowych jest postacią wielowymiarową i niejednoznaczną. Z jednej strony nauczycielka angielskiego w lokalnej szkole, z drugiej szalona astrolożka przekonująca wszystkich do jej mistycznej mocy, miłośniczka Williama Blake’a i w wolnych chwilach tłumaczka jego poezji, a także wegetarianka i kobieta nawołująca do naturalnego związku z przyrodą. Do tego jest emerytowaną inżynierką i lubującą się w samotności outsiderką. Niewątpliwie kocha zwierzęta – chwilami wręcz może nam się wydawać, że kocha je bardziej niż samych ludzi. Czasem budzi sympatię, niekiedy politowanie, ale pewne jest, że nie da się koło niej przejść obojętnie. Agnieszka Mandat doskonale wcieliła się w tę charyzmatyczną kobietę. I to niestety jest jeden z niewielu powodów dla których warto obejrzeć film. Każdy krok w głąb sudeckiego lasu coraz bardziej zaczyna nam uświadamiać, że nie będziemy mieć do czynienia z obiektywnym obrazem rzeczywistości, a jedynie przejaskrawioną i karykaturalną wręcz kwerendą tych dwóch autorek.
Już pierwsza scena „Pokotu” wprowadza nas w kryminalne zagadki tego budzącego grozę miejsca. Mieszkańcy, miłujący dziką przyrodę, stawiają czoło niewyjaśnionym morderstwom. Szczególnie przejmuje się nimi Janina Duszejko, nazywana przez innych, o freudowska zgrozo, Duszeńką, co ma tu znaczenie symboliczne. Jako pierwszy życie stracił jej najbliższy sąsiad, zresztą i tak przez nią nielubiany kłusownik – zadławił się kością zabitej uprzednio sarny, a zaraz po śmierci, wkoło jego małej chatki, można było ujrzeć przechadzające się tajemniczo i niewątpliwie obserwujące całe zdarzenie sarny. Obdarzona niezwykłą wyobraźnią i doszukująca się we wszystkim metafizycznych rozwiązań Duszejko uznała, że to wymierzenie sprawiedliwości skrzywdzonych przez myśliwych zwierząt. I zdanie to powtarzała przy każdym kolejnym morderstwie. Można by uznać, że ta szalona kobieta jest obłąkaną dewiantką, widzącą i wiedzącą o ludzkim jestestwie więcej, niż przeciętny człowiek. W końcu jej zeznania na komendzie były bardzo wiarygodne. Nie mający żadnych innych poszlak policjanci, nie mogli przejść obojętnie obok takich twierdzeń. A jednak. Lekceważyli ją i z pobłażaniem odsyłali, gdy tylko zaczynała gadkę o astrologii i zemście zwierząt. Nikt nie chciał wysłuchać jej zajadłej obrony praw bezbronnych stworzeń, z którymi nie należało obchodzić się w tak brutalny sposób. Kłusownictwo było tu na porządku dziennym i nikt jakoś szczególnie się tym nie interesował. Tylko Janina zaciekle walczyła o sprawiedliwość.
W książce Tokarczuk możemy przeczytać:
„(…) przecież Człowiek ma wobec Zwierząt wielki obowiązek – pomóc im przeżyć życie, a tym oswojonym – odwzajemnić ich miłość i czułość, bo one nam dają o wiele więcej, niż od nas dostają. I trzeba, żeby one przeżyły swoje życie godnie, żeby wypełniły swoje Rachunki i karmicznym indeksie zaliczyły ten semestr – byłem Zwierzęciem, żyłem i jadłem; pasłem się na zielonych pastwiskach, rodziłam Młode, grzałam je swoim ciałem; budowałem gniazda, spełniłem, co do mnie należało. Kiedy się je zabija, a one umierają w Lęku i Grozie, jak ten Dzik, którego ciało leżało wczoraj przede mną, i wciąż tam leży, poniżone, ubłocone i oklejone krwią, zamienione w padlinę – wtedy skazuje się je na piekło i cały świat zamienia się w piekło. Czy ludzie tego nie widzą? Czy ich rozum jest w stanie wyjść poza małe, samolubne przyjemności? Obowiązkiem Ludzi wobec Zwierząt jest doprowadzenie ich – w kolejnych życiach – do Uwolnienia. Wszyscy idziemy w tym samym kierunku, od zdeterminowania do wolności, od rytuału do wolnego wyboru.”
Tak też właśnie twierdziła bohaterka filmu. Jednak w poglądach tych była osamotniona. Policja nie tylko ją lekceważyła, nie tylko broniła bestialskich kłusowników, ale i sama uczestniczyła w zbiorowych morderstwach. Ich okrucieństwo reżyserka podkreśliła wielokrotnymi i, trzeba przyznać, dość infantylnymi zbliżeniami na usta. Mamy tu możliwość dokładnego wpatrzenia się w cały kalejdoskop grymasów twarzy złoczyńców, już samo to sugeruje nam, że nimi są. Holland bowiem nie daje nam żadnych możliwości oceny – to ona ocenia i jasno daje do zrozumienia, kto tu jest dobry i zły. I co najciekawsze, źli są ludzie, którzy mają władzę i których zdanie w tej prowincjonalnej mieścinie się liczy. Są to chamy i cwaniacy, samolubni i bezduszni egoiści, którym wolno zabijać bezbronne zwierzęta, bo przecież stoją wyżej w hierarchii egzystencjalnej. Ta panorama impertynenckich troglodytów obejmuje zarówno miejscowego komendanta, prezesa, biznesmana, jak i księdza. A trzeba dodać, że ten ostatni został tu przedstawiony nie tylko jako kretyn, ale i kompletny arogant w kwestiach religijnych. Po śmierci ukochanych suk Janiny, oznajmia jej, że nadmierna miłość do niższych stworzeń jest grzechem. To samo zresztą dzieje się podczas mszy świętej – ogłasza parafianom, że myśliwi są wykonawcami woli Boga i należy się im hołd. Czy naprawdę taka sytuacja miała kiedyś miejsce? Skąd Holland czerpała inspiracje? A może chciała dać do zrozumienia, że wszystkiemu winien jest Kościół Katolicki i to on odpowiada za masową znieczulicę i wszystko, co na tym świecie nie przystoi?
Duszejko najbardziej krytykuje pewne niezrozumiałe dla niej ustalenia, w których w jednym miesiącu zabijanie zwierząt jest dozwolone, a w drugim z kolei, obejmuje się je ochroną. Nie rozumie w jaki sposób „kalendarz” może wpływać na zakwalifikowanie czynu do dobrego czy złego, skoro zabijanie zwierząt zawsze jest brutalnym morderstwem. Ciekawe czy Holland i Tokarczuk to samo powiedziałyby o aborcji – jak to jest, że kalendarz wpływa na ochronę dziecka i w zależności od tego, ile ono będzie mieć tygodni czy miesięcy, można je uśmiercić albo i nie? W końcu słuchając przemów głównej bohaterki porównanie nasuwa się samo…
Ciekawych porównań znaleźć tu można zresztą więcej. Jedno z nich należy do etnologa Borysa Sznajdera (w tej roli czeski aktor Miroslav Krobot), który mówi, że palenie milionów larw owadów jest dla nich prawdziwym Holocaustem. A na pytanie Janiny czy jest religijny, odpowiada: „Tak. Jestem ateistą.”
Jak więc widzimy, „Pokot” nie jest zwykłym kryminałem – to ekologiczno-feministyczny i przede wszystkim antykatolicki krzyk dzieci-kwiatów. W końcu Duszejko jest typową hipiską. Cały spór toczy się między jej ateistyczno-astrologicznym bełkotem, a groteskowymi i ociemniałymi przedstawicielami polskiej inteligencji. I kto ten spór wygrywa? Oczywiście hipisi na czele z Duszejko, którzy w finalnej scenie, wbrew wątpliwej moralności głównej bohaterki, z niezmąconym spokojem zajadają obiad w centrum Kotliny Kłodzkiej. Otoczeni z wszech stron lasem i dzikimi zwierzętami, wyglądają niczym wspaniała komuna stworzona z odmieńców i odrzuconych przez prymitywną prowincję dziwolągów. Ale mimo wszystko patrzy się na ten obraz ze smakiem i poniekąd zazdrości tej leśnej sielanki.
„Pokot” zrealizowany został z rozmachem i pomijając ideologiczne przesłanki jest naprawdę dobrym filmem. Zdjęcia pięknych, mrocznych sudeckich lasów, za które odpowiedzialni są Jolanta Dylewska i Rafał Paradowski, robią niesamowite wrażenie. Muzyka Antoniego Łazarkiewicza wpisuje się w te klimaty idealnie i potęguje cmentarny nastrój. No i do czynienia mamy tu z utalentowanymi aktorami. Rzecz jasna, pierwsze skrzypce gra Agnieszka Mandat, na którą patrzy się z przyjemnością. Ciekawie opowiada o astrologii i choć wydaje się zdziwaczała, w tym wszystkim jest pełna uroku i gracji. Wystarczy kilka scen, by tę pełną ekspresji i dość ekscentryczną kobietę pokochać. I nawet w finale filmu, gdy na wierzch wychodzą jej „nie do końca” moralne czyny, nadal ją kochamy. Również Wiktor Zborowski w roli jej cichego sąsiada Matogi jest postacią niebanalną i nieschematyczną. Cichy i wyalienowany skrywa w sobie wiele tajemnic, jak chyba każdy mieszkaniec Kotliny Kłodzkiej. Interesujące jest że do roli jego syna wybrano Tomasza Kota – niektórzy twierdzą, że dopasowali ich wyłącznie pod względem wzrostu. Mamy tu możliwość zobaczyć też Andrzeja Grabowskiego w roli złego prezesa i choć nie miał tu dużego pola do popisu, jednak gdy pijany bełkocze, jaki to był całe życie zły, wzbudza wzruszenie, choć biorąc pod uwagę jego zachowanie, niewielkie. Grający księdza Marcin Bosak też wypadł średnio. Patrząc na niego, jedyne co mamy ochotę zrobić, to uderzyć go w twarz. Ale chyba to było celem Agnieszki Holland.
Jedna z najlepszych polskich reżyserek, niestety tym razem nie zasłużyła na pochwałę. Niektórzy twierdzą, że najnowszy film Holland stawia przed widzem trudne pytania i skłania do refleksji. Nie. Tu nie ma żadnych pytań, a tym bardziej miejsca do refleksji. Holland zaserwowała gotowe odpowiedzi. Twórczyni takich dzieł, jak „Kobieta samotna” czy „Aktorzy prowincjonalni”, które to wpisały się w pamięć widzów chyba najbardziej, z „Pokotu” zrobiła film z gotowymi tezami i jednoznacznym przesłaniem. Pani Holland, tak się nie robi.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Tytuł: Pokot
Reżyseria: Agnieszka Holland
Scenariusz: Agnieszka Holland, Olga Tokarczuk
Produkcja: Czechy, Niemcy, Polska, Szwecja
Premiera: 24 lutego 2017 (Polska), 12 lutego 2017 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości Cinema City Kazimierz.