„Amok” w reżyserii Kasi Adamik niedawno trafił do kin. Ten bazujący na prawdziwych wydarzeniach sprzed kilkunastu lat film jest połączeniem kryminału z thrillerem psychologicznym. I choć warstwa intelektualno-filozoficzna przyciąga, tak przedstawiony w dość halucynacyjny sposób obraz, poprzez przesadne wyolbrzymienie, zniechęcił niejednego widza.
Fabuła filmu opiera się głównie na książce Krystiana Bali o tym samym tytule – „Amok” – w której to autor z pornograficzną wręcz precyzją opisał zabójstwo Dariusza J. Czy jednak był rzeczywistym jego zabójcą? Tego do tej pory nie wiemy, a film mąci nam w głowach jeszcze bardziej. Dla Krystiana Bali (Mateusz Kościukiewicz) ta niewiadoma jest jednak dobrym pretekstem na wypromowanie nie dość przychylnie przyjętej przez krytyków powieści. Grafomański, mizogiński i wulgarny kryminał postmodernistyczny został przez tego absolwenta filozofii wydany własnym sumptem i nie wzbudził zbyt wielkiego zainteresowania ani formą, choć oryginalną, ani, albo tym bardziej, treścią. Krytycy uznali go za epatujący przemocą gniot i trudno im się dziwić. Wkrótce jednak ten krytykowany przez wszystkich autor zyskał wielką popularność, a wszystko to za sprawą niewyjaśnionego morderstwa sprzed 4 lat. Zbrodnia opisana przez Balę miejskiej policji wydała się wręcz identyczna jak ta, której kilka lat wcześniej nie zdołali wyjaśnić. Zresztą, jak to przedstawiła Kasia Adamik, niespełniony pisarz sam zadzwonił na policję, by podać funcjonariuszom dochodzeniówki ten literacki trop. Reżyserka zresztą ze swojego najnowszego filmu nie miała zamiaru zrobić mikroskopijnie odzwierciedlającego tę prawdziwą historię dokumentu, a jego obszernie rozbudowaną „wariację”. Wzbogaciła „Amok” o niemające nic wspólnego z rzeczywistością sceny i przede wszystkim, podkreśliła jego mroczny klimat fantasmagorycznymi obrazami. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie przesada. Widz bowiem nie zawsze wie, co dzieje się naprawdę, a co jedynie w umyśle dwóch głównych bohaterów filmu.
Produkcja Adamik jest również pretekstem do przedstawienia żądzy sławy. Szczególnie przez jednostkę zakompleksioną i choć niebywale inteligentną, przez swoje wielkie ambicje i niespełnione pragnienia, doprowadzającą się do całkowitego wyniszczenia psychicznego. Biorąc pod uwagę postać głównego bohatera nie mamy żadnych wątpliwości co do jego psychopatycznych upodobań. W końcu normalna osoba nie mogłaby być autorem takiej książki, a tym bardziej nie wygłaszałaby podobnych do Bali poglądów. Jego paranoidalna osobowość, pragnąca dominować nad otoczeniem i wierząca, że ma przyzwolenie do nawet najgorszych zbrodni w imię „dobra wyższego”, została tu świetnie przedstawiona. Patrząc na granego przez Kościukiewicza Krystiana Balę odczuwamy swoisty niepokój i frustrację. Już od pierwszej sceny, dziejącej się tak naprawdę jedynie w umyśle bohatera, szczerze go nienawidzimy. A uczucia te wraz z akcją filmu się potęgują.
Czerpiąca inspiracje z kina noir i halucynacyjnego realizmu Kasia Adamik zaserwowała nam historię mroczną i przytłaczającą swoją psychodelicznością. Jej sposób filmowania, zakrzywiona perspektywa i kadry przypominające narkotyczne wizje czy senne koszmary tworzą klimat wręcz klaustrofobiczny. Dzięki przedstawionej przez nią, symbolicznej karze śmierci wymierzonej przez samego Inspektora Sokolskiego (Łukasz Simlat) mogliśmy poczuć się niczym Nietzscheański nadczłowiek i choć na moment zrozumieć sposób myślenia głównego bohatera.
Te częste zaburzenia percepcji w „Amoku” zdają się być szczególnie ważne za sprawą przytaczanego dość często przez Balę pojęcia symulakrów. Ten filozoficzny termin spopularyzowany przez Jeana Baudrillarda oznacza obraz, który pozoruje albo tworzy własną rzeczywistość. Według filozofa wraz z rozwojem systemów znakowych granica między rzeczywistością a jej odwzorowaniem zaciera się i w pewnym momencie symulacja staje się od niej ważniejsza. Podobnie jak „ubermensch”, znany wszystkim jako Nadczłowiek, którego Bala za wszelką cenę chciał w sobie rozbudzić i uwolnić się od obserwującego go nieustannie „oka opatrzności”. Co ciekawe, nawet w więzieniu Inspektor Sokolski przypomniał mu, że ciągle jest obserwowany, przysyłając symboliczny rysunek „wszystkowidzącego oka”. Ta zależność między domniemanym mordercą, a ścigającym go policjantem, zamieniła się w toksyczny, wyniszczający obie strony i również uzależniający je związek. Sokolski nawet po skazaniu Bali nie był pewien, czy rzeczywiście jest on odpowiedzialny za morderstwo Dariusza J. i nie mógł przestać o tym myśleć. Choć z jednej strony odczuwał satysfakcję, że dowiódł swego i złapał bezsprzecznie zasługującego na karę psychopatę, tak z drugiej – radość Bali, że dzięki wyrokowi jeszcze bardziej podbuduje swoją reputację i wzmocni pozycję na polu literackim, nie dawała mu spokoju. Bo może Bala dla kariery jest w stanie zasymulować nawet tak perfidną zbrodnię?
Czy aktorzy sprostali dość trudnemu, wbrew pozorom, zadaniu? Niejednoznaczną i dość skomplikowaną postać Krystiana Bali Kościukiewicz przejaskrawił. I choć czasem patrzyło się na tego śmiejącego się niczym Jack Nicholson w „Locie nad kukułczym gniazdem” Balę z przyjemnością, tak w głównej mierze nas irytował. Począwszy od grymasów na twarzy, a skończywszy na nieudolnie wypowiadanych przez niego konceptach filozoficznych, jak i dosadności w czytaniu napisanej przez siebie książki. Nie było to niestety wiarygodne. Podobnie rzecz się ma z jego filmową żoną, graną przez Zofię Wichłacz. Zadziwiające są dla mnie głosy podziwu w jej kierunku – oprócz urody niestety nic do „Amoku” nie wniosła. Wyszła najsztuczniej z wszystkich aktorów. I nawet scena erotyczna z Simlatem, zresztą nieudana, nie poprawiła mojego odbioru jej osoby. O wiele lepiej zaprezentowała się w „Powidokach”, choć i tam czułam niedosyt, o czym w recenzji tego filmu wspomniałam. Chyba najlepiej zagrał tu znany m.in. ze „Zjednoczonych stanów miłości” (2016) Łukasz Simlat. Toczący walkę z bolesnymi wspomnieniami, równie obsesyjnie jak Bala pragnął kariery pisarskiej i rozgłosu, tak on pragnie pojmać mordercę, którego do tej pory nikomu nie udało się schwytać. Kto tu jest większym „ubermenschem”?
Dobry natomiast był tutaj groteskowy wręcz humor funkcjonariuszy policji. Szczególnie podczas przymusowego czytania „Amoku”, co nie za bardzo im się podobało. W końcu większość z nich skończyła tylko szkołę średnią, a tym po studiach do krytyków literackich i tak daleko. Kwintesencją były słowa Komisarza, który ze wzburzeniem wycedził Sokolskiemu: „Czy my jesteśmy psami czy jakimś Stowarzyszeniem Umarłych Poetów?” Dobre są również zdjęcia zrobione przez Tomasza Naumiuka i klimatyczna, pasująca do obrazów muzyka skomponowana przez Antoniego Łazarkiewicza. Gdyby nie przesada w kreacji niektórych postaci, a szczególnie samego Bali, byłoby dość przyzwoicie. Richard Karpala, autor scenariusza, przedobrzył i to niestety doskonale widać.
Ten psychologiczny kryminał, choć na tle zagranicznych produkcji tego typu wyszedł blado, bo w końcu nie dorasta do pięt „Dziewczynie z tatuażem” (2009) czy „Siedem” (1995) Davida Finchera, tak w polskim repertuarze przedstawia się trochę lepiej. Na pewno ogląda się go przyjemniej niż „Czerwony pająk” (2015) Marcina Koszałki czy „Prostą historię o morderstwie” (2016) Arkadiusza Jakubika. Z samej czystej ciekawości warto więc po tę pozycję sięgnąć, każdy na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Szczególnie miłośnicy „Zbrodni i kary” Dostojewskiego – przecież to była obowiązkowa lektura głównego bohatera „Amoku”.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Tytuł: Amok
Reżyseria: Kasia Adamik
Scenariusz: Richard Karpala
Produkcja: Niemcy, Polska, Szwecja
Premiera: 24 marca 2017 (Polska), 23 marca 2017 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości Kina Kijów.