Cztery kobiety, cztery zupełnie odmienne żywioły. Przede wszystkim jednak – cztery dramaty. Jenn Diaz opowiada historię Glorii, Dolores, Natalii i Angeli, kobiet, które łączą więzy krwi i jeden, najważniejszy w ich życiu mężczyzna – mąż, brat i ojciec. Po jego śmierci ich świat obróci się do góry nogami, a i tak panujące już w domu toksyczne klimaty, zamienią się w jeszcze bardziej skomplikowane i pełne cierpienia relacje, których nie sposób ani odrzucić, ani naprawić.
Choć wielu zarzuca tej hiszpańskiej autorce stereotypowe myślenie, a w konsekwencji opisywanie nabrzmiałych stereotypami sytuacji, ja przeczytałam jej najnowszą książkę z wielkim zainteresowaniem. Dramatyczne korelacje między ów kobietami nie były dla Diaz pretekstem do uciszenia swojego pokrzywdzonego kobiecego ego, które nie zgadza się z zastaną rzeczywistością, tylko smutną historią i to dość wiarygodnie opisaną, którą z zaciekawieniem przeczyta każda płeć. I choć zgodzę się z recenzentem Jarosławem Czechowiczem, że powieść ta nie ma żadnego punktu kulminacyjnego, tak w życiu nie potwierdzę, że wszystkie bohaterki „Matki i córki”, jak to napisał, wtłoczone są w sztywny gorset konwenansów.
Mamy tu do czynienia z barwną paletą kobiecych osobowości, mozaiką charakterów. Każda z nich jest zupełnie inna, każda ma inne priorytety, inne poglądy, spojrzenie na świat i przede wszystkim inne podejście do tej najważniejszej sfery w życiu każdego człowieka, czyli miłości. Wybuchowa, nieznosząca sprzeciwu i żądna uznania Gloria, która chciałaby mieć wszystkich na jedno skinięcie dłoni. Jej siostra Dolores – zamknięta w sobie, żyjąca w swoim małym, prostym, wewnętrznym świecie, pełna dobroci i usłużności. Niepokorna, zdecydowana, mało empatyczna Angela, córka Glorii i siostra Natalii, tak od niej odmienna. Tę ostatnią zachowałam na koniec, gdyż jej postać wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Natalię bowiem ciężko opisać, niejednoznaczna i skomplikowana, z jednej strony dobra i wrażliwa, lecz potrafiąca być też stanowczą i nieugiętą. Priorytetem jest dla niej honor i konsekwentne dotrzymywanie słowa, nawet w sytuacjach, które wymagają jego złamania. Jednak uwikłana w romans z żonatym mężczyzną od przeszło 20stu lat, nie postanawia zrobić nic konkretnego, by pozwolić sobie na prawdziwe szczęście i tym samym uświadomić innym, jakie jest najlepsze rozwiązanie tej sytuacji.
Dużo by mówić o kobietach z powieści Diaz. O wiele mniej miałabym do powiedzenia na temat mężczyzn, którzy wydają się być w tej książce zupełnie niewidoczni, a jeśli nawet to w bardzo małej części. O mężu Glorii, bracie Dolores i ojcu Natalii i Angeli nie wiemy nic poza tym, że zawsze rozwiązywał spory tych kobiet, był ich wyrocznią i oparciem w ciężkich chwilach. Po jego śmierci zabrakło istotnego spoiwa łączącego te cztery kobiety i rodzina w bardzo krótkim czasie się rozsypała. Ta sprawiedliwa wyrocznia, która łagodziła konflikty i porządkowała ich życie emocjonalne, nagle zniknęła pozostawiając po sobie jedynie wspomnienia. Bez wątpliwości wpłynęło to na nie w diametralny sposób, każda z nich nie tylko przestała radzić sobie ze swoją codziennością, ale i tę codzienność utrudniała innym członkom rodziny.
„Matka i córka” z pozoru jest powieścią o trudnych relacjach między, jak mówi sam tytuł, matką i córkami, natomiast po wnikliwym przeczytaniu książki dowiadujemy się, że porusza również kwestie braku mężczyzny w życiu kobiet i tego, jak ten brak na nie wpływa. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że nawet te silne jednostki bez mężczyzny przy boku są jak usychające kwiaty i tylko miłość, prawdziwa, bezinteresowna miłość jest w stanie sprawić, by na nowo zakwitły. Nie ważne czy nastąpi to wcześniej czy później, nie ma odpowiedniego wieku na przyjęcie do swojego życia tak wielkiego daru, jakim jest uczucie. Potwierdza to chociażby życie wiecznie niezamężnej, zamkniętej w sobie i obojętnej na męskie wdzięki Dolores, która dopiero w okresie przekwitania dała sobie szansę na uczucie.
Najnowsza powieść Jenn Diaz jest niewątpliwie ciekawą lekturą dla każdej miłośniczki kobiecych niuansów, toksycznych relacji, dziwacznych osobowości. Znajdziemy tu coś z „Cudzoziemki” Kuncewiczowej, jak i „Pani Bovary” Flauberta, bowiem w powieściach tych również najistotniejsza była kobieta, jej zmagania z przeszłością oraz marzenia o lepszym jutrze i bajkowej miłości, które doprowadzają do samozagłady.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Autorka książki: Jenn Diaz
Przekład: Andrzej Flisek
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 6 czerwca 2017
Przeczytane dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka