By nie popaść w rutynę, pewnego dnia rzucił wszystko, wziął urlop dziekański i wyruszył na wyprawę w nieznane. Rozpoczął od dzikiej oraz niebezpiecznej Ameryki Południowej. Przygody przeżyte w najbardziej niebezpiecznych krajach świata (między innymi: Brazylia, Kolumbia, Peru, Indie, Iran, Afganistan, Pakistan), posłużyły mu za świetny materiał na reportaż. Tak oto zaczęła się wieloletnia, i prawdopodobnie niekończąca się, podróż Łukasza Czeszumskiego. Z przerwami na pracę, którą z powodzeniem udaje mu się łączyć z każdą z jego pasji.
Wioleta Nowak: „Krew wojowników” dedykuje Pan „tym wszystkim, których ciekawość świata, żądza przygód i żądza wyzwań, pchnęły na szlaki świata. Szlaki, które okazały się dalsze niż myśleli”. Identyfikuje się Pan z tym opisem? Proszę opowiedzieć czytelnikom, czym się Pan zajmuje.
Łukasz Czeszumski: Wierzę w to, że jeśli mamy jakiś pomysł na życie, pasję, której chcemy się poświęcić i jeśli zdecydujemy się iść tą drogą, ukierunkujemy się na jej wykonywanie, ustalimy sobie listę priorytetów z pasją na pierwszym miejscu, wtedy wystarczy wykonać kilka pierwszych kroków, nie zrażać się początkowymi niepowodzeniami, a dalej już przeznaczenie samo nas poprowadzi. A gdy potem spojrzymy do tyłu, sami się zdziwimy, że udało nam się przeżyć i osiągnąć tak wiele.
Na co dzień jestem fotografem medycznym w prywatnym ośrodku zdrowia. Z tego się utrzymuję. Każdego roku jednak podróżuję, zazwyczaj są to podróże reporterskie, podczas których poszukuję materiałów do reportaży i książek.
WN: Jest Pan bardziej podróżnikiem czy pisarzem?
ŁCz: Dobre pytanie, które chyba pierwszy raz ktoś mi zadał. Zdecydowanie pisarzem. Podróże nie interesowały mnie nigdy dla samej podróży. Są najlepszym sposobem zrozumienia świata i zdobycia inspiracji. Wiedza przeczytana nigdy nie dorównuje temu, gdy samemu rozmawiamy z ludźmi, widzimy zjawiska na własne oczy i możemy je ocenić.
W dzisiejszych czasach bardzo dużo ludzi podróżuje. Ma to swoje negatywne skutki w komercjalizacji wielu miejsc świata. Tym bardziej przekonuje mnie to do podróżowania nie „wszerz”, a „w głąb”, aby wyrwać się z powierzchownej rzeczywistości stworzonej na potrzeby turystyki.
WN: Czytając Pana biografię, z jednej strony pojawia się niebezpieczna Ameryka Południowa – świat karteli narkotykowych, dzikich faweli, okrutnych przestępstw, przemytu na ogromną skalę. Z drugiej – pisze Pan opowieść o europejskim rycerstwie XVI wieku. Muszę przyznać, że to bardzo duża rozpiętość. Jak udaje się pogodzić dwa skrajnie różne światy? A może nie są one wcale tak różne? Dostrzega Pan jakieś podobieństwa?
ŁCz: Mnie po prostu fascynują historie, które są ciekawe i które mogą nas czegoś nauczyć. Gdy zdobywam trop takiej historii, czy współczesnej, czy też bardzo odległej, zupełnie mnie ten temat opanowuje. Zdobywam, ile tylko się da informacji na ten temat, a potem przetrawiam go i przedstawiam czytelnikom.
Kiedyś sumowałem sobie, jakie książki najbardziej lubię czytać. Wyszła mi dość spora rozpiętość tematów. Po zastanowieniu stwierdziłem, że wybieram nie konkretny gatunek, a to, aby książka była interesująca. Ciekawa historia zawsze jest ciekawą historią. Osadzenie w miejscu czy czasach to tylko tło, jest drugorzędne. Najważniejsza jest ciekawa historia.
WN: Łatwiej napisać reportaż, trzymając się twardych faktów, czy też puścić wodze fantazji i wymyślić własną powieść?
ŁCz: To są dwie zupełnie różne dziedziny i inne techniki pracy. Jeśli do reportażu mam dobry materiał, ciekawą postać i jej historię, taki reportaż pisze się sam. Wystarczy wysłuchać opowieści człowieka a potem przelać to na papier. Najtrudniejsza sprawa to dotrzeć do bohatera, znaleźć go, sprawić, by chciał szczerze i otwarcie podzielić się swoją historią. Ta logistyka to zadanie często trudne i długotrwałe. Nagrodą jest to, gdy siadamy przed bohaterem i on opowiada nam takie rzeczy, których żaden pisarz by nie wymyślił, choćby miał najbujniejszą wyobraźnię. Historie, które pisze życie, często są najbardziej nieprawdopodobne i fascynujące. Już myśleliśmy, że nic nas w życiu nie zdziwi, a tu bach – słuchamy i siedzimy z otwartymi ustami. Niesamowita sprawa, takie chwile to najpiękniejsza rzecz w reportażu.
Powieści opieram na mieszaninie fikcji oraz przekazów historycznych. Wiele jednak w tej fikcji jest wzięte z własnych doświadczeń życiowych, rzeczywistych cech i postaw, które poznaliśmy u różnych prawdziwych ludzi, wreszcie uniwersalnych prawd, które możemy podać w sposób atrakcyjny dla czytelnika. Doświadczenie dziennikarskie bardzo pomaga w pisaniu powieści.
WN: Żyje Pan w czasach współczesnych, ale doskonale zna realia XVI wieku. Gdyby miał Pan wybierać, w których czasach wolałby się urodzić?
ŁCz: Oj, no pewnie, że w dzisiejszych. Nie ma tylu ograniczeń, rozwój technologii bardzo ułatwił życie, podróże. Tamte czasy były żywe i intensywne, ale nie dla wszystkich. Chłopi spędzali całe dni na polach i rzadko wędrowali dalej niż na skraj swojej doliny. Człowiek był niejako niewolnikiem swojego stanu, klasy społecznej, bardzo trudno było się z tego wyrwać. Dzisiejsze czasy są bardzo ciekawe i w znacznej mierze człowiek może kreować swój los. Wystarczy chcieć i wziąć się do roboty, bo samo nic nie przychodzi, to na pewno.
WN: Często główny bohater utworu identyfikowany jest z autorem. Jakie wspólne cechy posiadacie Pan i Jarosław Burzyński?
ŁCz: Ja nie jeżdżę po świecie wymachując mieczem! Obawiam się, że w dzisiejszych czasach Burzyński szybko skończyłby w kryminale i byłyby nici z wielkich przygód.
A na serio, na pewno wspólna cecha to ciekawość świata. To warunek konieczny dla tego bohatera – ona pcha go naprzód przez kolejne przygody i krainy, choć on sam nawet nie jest tego świadomy. Poza tym Burzyński nie jest jakimś moim alter ego. Musiałem stworzyć bohatera na miarę swoich czasów i tak powstał Burzyński. Ciekawy świat, wielkie wydarzenia historyczne i w nim ciekawy, choć wcale nie idealny, bohater.
WN: Skąd czerpie Pan tak szczegółowe informacje na temat historii? Wydarzenia historyczne, opisy miast, sposób prowadzenia walk, kultura, obyczaje, tradycje? Tworzy Pan kompleksowy obraz epoki, a Pana wiedza jest naprawdę imponująca.
ŁCz: Dziękuję za te miłe słowa. Osobiście ciągle cierpię, że wiem za mało. Informacje biorę oczywiście z książek. Wielu książek dotyczących epoki, od opracowań historycznych i materiałów źródłowych po pamiętniki ludzi wówczas żyjących. Te ostatnie są szczególnie interesujące, pozwalają wejrzeć w umysłowość człowieka żyjącego w tamtych czasach.
Ja tych wszystkich książek nie czytałem z zamiarem pisania powieści. Fascynowała mnie epoka i przez wiele lat studiowałem lektury jej dotyczące z czystej ciekawości, próby zrozumienia tych czasów. Pomysł na powieść wziął się dużo później.
WN: Tom I osadzony jest w dużej mierze w realiach Rzeczypospolitej Polskiej. Odsłania Pan wady polskiego społeczeństwa. To, że w wyniku sporu i przez zwyczajną nieustępliwość Burzyńscy oraz Świąderski stracili życie, ma być przestrogą dla naszych rodaków?
ŁCz: Mam taką nadzieję! Zazdrość, nieumiejętność współpracy, skłócenie i bezsensowne podziały, konflikty o przysłowiową pietruszkę czy łokieć ziemi to polska specjalność nie od dziś. Mamy też wiele dobrych, wspaniałych cech, które mam nadzieję też zostały w książce należycie wyeksponowane. Gościnność, szczerość, odwaga w momencie próby. W historii mamy niesamowite postaci, które dokonywały niewiarygodnych rzeczy. Mimo tego na historii uczymy się głównie o porażkach, martyrologii. Stąd taka cecha, że Polak albo uważa że jesteśmy tacy super i lepsi od wszystkich innych, albo narzeka, jaki to kraj beznadziejny i ludzie kiepscy. I jedno, i drugie to bzdura. Nie ma narodów idealnych. Na to kim jesteśmy, mamy wpływ tylko my sami. Trzeba patrzeć na rzeczywistość trzeźwo i pragmatycznie. Tak byłoby dla wszystkich najlepiej.
WN: Akcja tomu II rozgrywa się w słonecznej Italii. Przemierzył Pan Włochy wzdłuż i wszerz, aby tak dokładnie ją opisać czy też wystarczyła teoretyczna wiedza?
ŁCz: Akurat Włochy przemierzałem głównie literacko. Jest to łatwe, bo na temat renesansu włoskiego napisano całą bibliotekę książek, znajdziemy tam masy anegdot, analiz, szczegółowych opowieści… Za to bardzo dokładnie, przygotowując się do pisania jednego z kolejnych tomów, objechałem Hiszpanię. To była piękna przygoda. Extremadura, czyli prowincja, z której wywodziła się większość konkwistadorów, wciąż ma w sobie atmosferę tamtych czasów. Opuszczone kamienne wioski, zamki, krajobrazy. Są rzeczy których nie poczuje się przez czytanie źródeł, trzeba je poczuć osobiście, aby oddać ich nastrój.
WN: Główni bohaterowie „Krwi wojowników” to ludzie z krwi i kości – ani nie superbohaterowie, ani nie legendy bez skazy. Nie ma czarno-białych charakterów, klasycznej walki dobra ze złem (jeśli już to raczej złego z gorszym). Nie łatwiej było pójść na łatwiznę i stworzyć wspaniałą baśń o cudownych czasach europejskiego odrodzenia?
ŁCz: Bohaterowie idealni byliby nudni, szablonowi! Pisząc reportaże poznałem zadziwiające światy alternatywne, światy żyjące niejako obok zwykłej rzeczywistości. Ja nie potrafię postrzegać świata w kategorii czerni i bieli. Taki świat po prostu nie istnieje, a ja nie potrafiłbym go oddać w opisie.
WN: A te wszystkie spiski, układy i intrygi? Inspirował się Pan historycznymi postaciami oraz wydarzeniami czy też wszystko jest czystą fikcja, wytworem wyobraźni?
ŁCz: Wiele z tych rzeczy jest autentycznych i odpowiadających okresowi, w jakim się rozgrywają. Niektóre są prawdziwe, ale odbyły się w nieco innym okresie i nieco inaczej wyglądały, więc umieściłem je jako wątki fikcyjne. W posłowiu każdego tomu podaję czytelnikom, które są którymi, aby uniknąć zamieszania, a jednocześnie zachęcić do sięgnięcia po źródła.
WN: Dużo w „Krwi wojowników” negatywnych słów o polityce, władzy, kościele… Często otwarcie i w gorzkich słowach krytykuje je Pan. Czy słusznie dopatruję się w tym aluzji do współczesności?
ŁCz: Ależ nie, te oceny wynikają z materiałów historycznych. Nie byłoby rzeczą właściwą umieszczanie na siłę ocen współczesnych w czasach historycznych. Myślę jednak, że są pewne aspekty uniwersalne, wspólne dla wszystkich czasów. Walka o władzę nigdy nie była czysta, a kościół nigdy nie był instytucją idealną – okres reformacji i kontrreformacji był w jego historii mocno burzliwy, jednak w sumie działo się więcej dobrego niż złego. Kościół stanowił spoiwo Europy przez wiele wieków, o tym też nie wolno zapominać. Staram się spojrzeć na sprawy neutralnie i na chłodno – z dobrymi i złymi rzeczami.
WN: Myślał Pan o ekranizacji swojego działa? To doskonały i niemal gotowy materiał na film lub serial. W ostatnich latach połączenie dużej dawki przygód i wydarzeń historycznych to recepta na sukces i wysoką oglądalność.
ŁCz: Ten pomysł brzmi na pewno ciekawie i gdyby zgłoszono się do mnie z taką propozycją, na pewno bym nie odmówił. O ile miałoby to być porządnie zrobione, bo nie zniósłbym, gdyby ta historia miała być pokazana w jakiś kiepski sposób.
WN: Czy można się spodziewać kolejnych tomów „Krwi wojowników”? Jeśli tak, to o kim i o czym będą opowiadały? Gdzie i dlaczego właśnie tam będzie rozgrywała się akcja kolejnej części?
ŁCz: Cała seria zaplanowana jest na sześć tomów. Droga bohatera zawiedzie go przez Królestwo Francji do Hiszpanii, potem do Indii Zachodnich. Jego życie to wielka podróż przez świat z pogranicza średniowiecza, renesansu, i odkrycia Nowego Świata.
WN: Dziękuję za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi. Wraz z czytelnikami mocno trzymam kciuki nie tylko za powodzenie wyprawy fikcyjnego bohatera, ale również Pana prywatnych oraz służbowych podróży.
Więcej o autorze na stronie: http://www.czeszumski.com
Zdjęcie: http://www.czeszumski.com
Recenzja cyklu „Krew wojowników”: http://www.kulturatka.pl/2018/02/11/powrocil-uciekinier-tym-razem-towarzyszy-mu-wplywowy-ksiaze-seria-krew-wojownikow-lukasza-czeszumskiego-recenzja/