„Głód” jest intelektualnym koniem trojańskim, który już od pierwszej minuty pozbawia publiczność neutralnego statusu obserwatora i wciąga zwłaszcza niczego niepodejrzewającego widza w sam środek akcji, przemieniając go w najistotniejszy element całej sztuki. Właśnie dzięki temu zabiegowi uważny obserwator może tym klarowniej dostrzec myśl przewodnią dzieła Martina Caparrosa.
Sztukę rozpoczyna projekcja suchych faktów na temat światowego problemu głodu, które wyświetlają się przed widownią niczym towarzyszące nam na codzień paski informacyjne. Groszyńska zmusza w ten sposób publikę do postawienia pierwszego kroku na jednej z dwóch, biegunowo odmiennych, ścieżek. Jedna prowadzi w prostą, edukacyjną podróż. Natomiast wskazówką dokąd zabierze nas druga z nich jest widok zobojętniałych twarzy, czytających te same informacje jakimi jesteśmy bombardowani od lat, które cicha, metodyczna repetycja pozbawiła ludzkiego aspektu, zmieniając je w bezwartościowe zlepki liczb i liter.
Wagę publiczności w „Głodzie” podkreśla nieustanne przełamywanie czwartej ściany przez aktorów. Postać grana przez Szymona Czackiego robi to już w swoim pierwszym monologu. Przytaczana w tym momencie relacja Tacyta opowiada o uczcie, na którą Neron zaprosił śmietankę ówczesnego społeczeństwa – artystów, polityków, inteligencję. Czacki wskazuje na publiczność zgromadzoną w Teatrze Starym jako na dzisiejszych spadkobierców tych grup. Opisując akty okrucieństwa uwiecznione na jednym z najwybitniejszych dzieł polskiego akademizmu – „Pochodniach Nerona” Siemiradzkiego – zwraca uwagę nie na obłąkanego cesarza, ale na jego milczących gości, którzy bądź to z wygody, bądź z bezsilności, okazują kompletną obojętność wobec otaczających ich przejawów bestialstwa.
Od tego momentu znak równości postawiony pomiędzy adresatem, a prawdziwym tematem sztuki, wydaje się być rażąco oczywisty. Może właśnie dzięki temu tym łatwiej jest dostrzec wśród widzów całe zastępy sukcesorów neronowych biesiadników. Ten sam mechanizm, który pozwala nam przeczytać najświeższe wieści płynące ze Wschodniej Guty i bez zająknięcia kontynuować przygotowywanie śniadania, który pozwolił cesarskim gościom delektować się figami gdy obok płonęli ludzie, ten sam mechanizm pozwala teraz publiczności z uśmiechem na twarzy przysłuchiwać się historii największej hipokryzji naszych czasów. Fajna sztuka będąca częścią fajnego wieczoru. Po co wyciągać wnioski, które popsują fajny nastrój jeżeli można doszukać się w sztuce jakiś walorów komediowych. Tyle tu przecież powodów do śmiechu: wydęte brzuszki głodujących afrykańskich dzieci – jakież to komiczne, skomplikowana nazwa indyjskiej prowincji w której rolnicy zmuszeni są pić wodę zanieczyszczoną nawozami – burza bezlitosnego rechotu, kawał o tych samych rolnikach jakoby marzących, aby w następnym wcieleniu odrodzić się krową europejskiego gospodarza – dowcip roku.
Dla kogoś kto nie uległ tej fali bezrefleksyjnej wesołości przyglądanie się roześmianym twarzom, o czołach niezmąconych nawet jedną zmarszczką wątpliwości, może być naprawdę szokującym i przygnębiającym doświadczeniem. Lecz właśnie ten obraz jest ostatnim elementem układanki, którą starają się zaprezentować nam aktorzy. W takim właśnie świecie żyjemy. Europejska krowa ma lepsze warunki egzystencji niż mieszkaniec slumsów Bombaju, ale nawet ten fakt wykrzyczany prosto w twarz widza nie jest w stanie popsuć mu humoru, nie mówiąc nawet o skłonieniu do refleksji. Już dawno skutecznie odgrodził się on od ludzkiej tragedii, której doświadczali przecież jeszcze jego dziadkowie, weneckim lustrem zbudowanym z przekonania, że w tej sprawie nie da się nic zrobić więc nie ma sensu zaprzątać sobie nią głowy.
Szymon Czacki, którego gra jest ozdobą całego spektaklu, świetnie zobrazował postać człowieka szeroko pojmowanego Zachodu, miotającego się pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi podejściami do tytułowego problemu – zimną obojętnością, usprawiedliwianą deklarowaną niemocą, z jednej strony oraz obłudną aktywnością z drugiej. Pokazuje, że nawet ta druga reakcja, choć z pozoru rycerska i godna pochwały, nie wpływa tak naprawdę na poprawę życia potrzebujących, a co najwyżej pozwala zagłuszyć wyrzuty sumienia pomagającego. Tak więc niezależnie od tego, która postawa zostanie wybrana, w ostatecznym rozrachunku prawdziwy cel jest ten sam – umożliwienie sobie przyjemnej, niczym niezakłócanej egzystencji. Wydaje się, że nawet ci najbardziej empatyczni z nas mogą co najwyżej popaść w bezsilny gniew w obliczu braku szansy na rozwiązanie stojącego przed nimi problemu.
Co w takim razie mamy robić?
Odpowiedź zostaje udzielona w wypowiedzi podniesionej wprost przez samych aktorów do rangi „najważniejszego zdania całego wieczoru”. „Na świecie jest wystarczająco żywności, aby wykarmić całe 7 miliardów równych sobie ludzi!” – zdanie to, powtórzone następnie w celu podkreślenia jego wagi, zostaje ogołocone z kluczowej części – „Wystarczająco żywności, aby wyżywić 7 miliardów ludzi!” . Właśnie to „przegapienie” pozwala współczesnej śmietance towarzyskiej zapomnieć o tragedii dotyczącej przecież „tamtych” ludzi. Natomiast aktywistom tkwienie w przeświadczeniu o posiadaniu jedynego słusznego rozwiązania uniemożliwia znalezienie właściwej drogi. Otóż obie te grupy nader często nie dostrzegają potrzeby traktowania potrzebujących jak równych sobie partnerów do współpracy. Nikt nie słucha tych, którzy poznali problem najlepiej, doświadczając go przecież codziennie. Głodującym głosu użyczyła Katarzyna Krzanowska. Jej wołania odbijają się bezskutecznie od głuchej ściany Zachodu, co w idealny sposób podkreśla problem braku dialogu między tymi, którzy pomoc niosą, a tymi którzy mają ją otrzymać. Na przestrzeni całej sztuki postać grana przez Krzanowską pozostaje żywym świadectwem tego, że dopóki nie zaczniemy traktować kwestii głodu na świecie jako tragedii dotykającej wszystkich, równych sobie ludzi, a nie jedynie wybranych pechowców, dopóty okropne historie cierpienia będą się nadal powtarzać.
Sztuka Anety Groszyńskiej jest zdecydowanie godna polecenia. Pozwala nie tylko bliżej poznać wyzwania dnia codziennego osób dotkniętych niedoborem żywności, ale przede wszystkim umożliwia nam samym, członkom klubu najzamożniejszych 5% świata, spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na pytanie czy problem głodu, z pozoru tak odległy, że aż abstrakcyjny, naprawdę zupełnie nas nie dotyczy. Właśnie to jest najcenniejszym darem, który zespół Starego jest chętny wręczyć każdemu gotowemu poświęcić zaledwie godzinę swojego wieczoru w celu wysłuchania ich artystycznego apelu.
Autor recenzji: Krzysztof Jarzmus
Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Reżyseria: Aneta Groszyńska
Scenariusz: Aneta Groszyńska wg Martina Caparossa
Obsada: Szymon Czacki, Katarzyna Krzanowska, Urszula Kiebzak, Małgorzata Biela
Kostiumy i rekwizyty: Tomasz Walesiak
Muzyka: Jerzy Rogiewicz
Adaptacja i dramaturgia: Jan Czapliński
Światło: Adam Zapała
Przekład: Marta Szafrańska – Brandt
Konsultacje choreograficzne: Katarzyna Zielonka
Premiera: 17 grudnia 2016