Od twórców pokroju Pawła Pawlikowskiego wymaga się wiele. Zdobywca Oscara oraz Złotej Palmy dla najlepszego reżysera to ktoś, kto powinien tworzyć dzieła sztuki, zarówno warsztatowo, jak i emocjonalnie. Spektakularny sukces „Zimnej wojny” na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Cannes sprawił, że jej premiera była chyba najbardziej wyczekiwaną w tym sezonie. Już sam zwiastun, najpiękniejszy i najbardziej poruszający w historii polskiej kinematografii, zapowiada prawdziwą kinową ucztę. Jak jest naprawdę?
Krótko po zakończeniu drugiej wojny światowej, zgodnie z duchem komunizmu, z inicjatywy władzy ludowej powstaje zespół pieśni i tańca „Mazurek” (śmiem twierdzić, że podobieństwo do „Mazowsza” nie może być przypadkowe). Przesłuchania wśród mieszkańców wsi, pod czujnym nadzorem Lecha Kaczmarka (Borys Szyc), prowadzi dwójka wybitnych muzyków: Wiktor Warski (Tomasz Kot) oraz Irena Bielecka (Agata Kulesza). Potencjalnych kandydatów nie brakuje, dla wielu angaż oznacza nową, lepszą przyszłość. Wśród nich jest Zuzanna Lichoń. Charakterna i temperamentna dziewczyna od razu wpada w oko Wiktorowi. Sympatia Warskiego (dyrygenta i pianisty w jednej osobie) oraz nieprzeciętny talent Zuli sprawiają, że powoli wyrasta ona na gwiazdę zespołu, a między „uczennicą i mistrzem” wybucha płomienny romans.
W filmie jak w życiu – początki związku dwojga kochanków są namiętne, powoli jednak temperatura spada, a relacje zaczynają się komplikować. Równocześnie „Mazurek”, pod pretekstem szerzenia ludowej kultury, staje się prawdziwą propagandową tubą. Występy ku chwale komunistycznych przywódców otwierają przed zespołem sceny w Pradze, Berlinie, Paryżu oraz jugosłowiańskich miastach. W następstwie tych sukcesów rozchodzą się drogi głównych bohaterów. Po to tylko, by za jakiś czas znów mogły się spotkać…
Połączenie filigranowej, zadziornej kobiety o silnym charakterze z postawnym, wyważonym mężczyzną o artystycznym usposobieniu, stanowi kwintesencję kontrastu. A nie od dziś wiadomo, że to właśnie przeciwieństwa najmocniej się przyciągają. Emocje, które na ekranie wzbudza Joanna Kulig trudno opisać słowami. Najlepszym „namacalnym” dowodem na bezbłędną grę aktorki jest zdjęcie, przedstawiające Juliane Moore, ze łzami w oczach składającą gratulacje odtwórczyni głównej roli podczas Festiwalu w Cannes. Zula to bowiem typowa „kobieta fatalna” – pewna siebie, wyrachowana, zepsuta, a przy tym tajemnicza, intrygująca, uwodzicielska. W takiej postaci nietrudno się zakochać. Tomasz Kot wypada przy niej naprawdę męsko, zarówno jako artysta, jak i kochanek. Bezsprzecznie pomaga mu w tym charakterystyczny, „przedwojenny” typ urody, który idealnie pasuje również do realiów powojennych, a tym samym dodaje postaci autentyczności. W spojrzeniach, gestach i rozmowach aktorów (całe szczęście zwyczajnych, normalnych, nie zbyt wzniosłych czy patetycznych) dostrzec można prawdziwe uczucie. Toksyczne, ale właśnie przez to tak realistyczne. Ja, jako widz, tę ich miłość absolutnie kupuję. Pełną skrajnych emocji, namiętną i brutalną zarazem. Tak bliską prawdziwym, życiowym historiom.
Pozostała część obsady także nie zawodzi. Agata Kulesza pojawia się na ekranie zdecydowanie za krótko, a mimo to jej postać zapada w pamięć. Sporą niespodziankę sprawia Borys Szyc, wchodząc w rolę managera „Mazurka” nader poprawnie, odbiegając tym samym (nareszcie!) od swego tradycyjnego, schematycznego stylu. Krótkie epizody zagrali Adam Ferency oraz Adam Woronowicz, właściwie wkomponowując się w komunistyczne tło. Na uwagę zasługuje również udział francuskich aktorów – Jeanne Balibar oraz Cédrica Kahna – wprowadzających powiew paryskiej nonszalancji.
„Zimna wojna” to rzeczywiście prawdziwa uczta dla zmysłów. Artyzm z prostotą wzajemnie się uzupełniają, tworząc arcydzieło ponadczasowe, uniwersalne, czarujące. Folklorystyczne przyśpiewki brzmią niezwykle przejmująco, a jazzowe aranżacje przenoszą widza do lat 50. ubiegłego wieku. Temat przewodni, czyli „Dwa serduszka, cztery oczy”, w wykonaniu Joanny Kulig to prawdziwy majstersztyk, obnażający jej talent muzyczny. Sporo miejsca reżyser poświęca na taniec, któremu nadaje symboliczny charakter. Wyćwiczone choreografie pojawiają się w odniesieniu do reżimu, spontaniczne improwizacje są alegorią wolności.
Mistrzowska precyzja to określenie idealnie opisujące zdjęcia autorstwa Łukasza Żala. Bije od nich klasyka, kunszt, symetria w najdoskonalszej jakości. W filmie brak przypadkowych, niepotrzebnych czy „rozchwianych” ujęć. Scenografia perfekcyjnie oddaje klimat miejsc, w których rozgrywają się dane wydarzenia, niezależnie od tego, czy akurat przedstawiona jest polska wieś, czy francuska stolica. Każdy najdrobniejszy szczegół wydaje się być przemyślany. Nawet ograniczona szerokość kadru to, według reżysera, zabieg celowy – podobnie jak pełna niedopowiedzeń oraz urwanych wątków fabuła. Fragmentaryczność ma dać widzowi pole do własnej interpretacji, stworzenia własnej historii, wyobrażenia sobie tego, czego nie pokazano na ekranie. Wyraziste charaktery i mocny przekaz dodają czarno-białemu obrazowi całej gamy kolorów. Silne kontrasty, surowość wnętrz, nocne ujęcia, dym papierosowy, duże ilości alkoholu, wreszcie postać prawdziwej femme fatale idealnie wpisują się w klimat kina noir.
„Zimna wojna” to dzieło po brzegi wypełnione muzyką oraz miłością. Obydwie są jednocześnie dramatyczne, cudowne i wzruszające. Tytułowy historyczny okres zimnej wojny stanowi tak naprawdę jedynie chłodne tło dla rozgrywającego się konfliktu charakterów i interesów pomiędzy dwójką głównych bohaterów, którzy nie potrafią żyć ani ze sobą, ani bez siebie. Zakończenie tej unikatowej historii jednych wbije w fotel, innych rozczaruje, ale z pewnością nikogo nie pozostawi obojętnym. Magia w najczystszej postaci!
„Dwa serduszka, cztery oczy…”
Autor recenzji: Wioleta Nowak
Tytuł: „Zimna wojna”
Scenariusz: Paweł Pawlikowski, Janusz Głowacki
Reżyseria: Paweł Pawlikowski
Data premiery: 8 czerwca 2018 (Polska), 10 maja 2018 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Cinema City Poland, Galeria Plaza (Kraków)
Źródło zdjęcia: www.eska.pl
Ocena: 10/10