Kiedyś mówiono, że nas wyzwoli – że nawet najgorsza jest lepsza od jej braku. Prawda to pojęcie nie tylko z kategorii idei platońskich, ale cnota, do której (w świecie idealnym) każdy powinien aspirować w swoich komunikatach. Czy aby? Na przestrzeni lat pojęcie to nieco wyblakło, straciło na znaczeniu, a nawet… przeobraziło się. Fenomen „post-prawdy” zanotował Słownik Oksfordzki przyznając temu hasłu numer jeden za 2016 rok. Na tropie pojęcia znalazł się także Matthew d’Ancon, który w swojej najnowszej książce bada genealogię i znaczenie prawdy w wydaniu post-.
Wspomniany powyżej słownik definiuje postprawdę jako „warunki, w których obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań”. A tak w praktyce? Autor przywołuje kontekst sukcesu wyborów prezydenckich Donalda Trumpa i dla kontrastu przedstawia znaną z historii aferę Watergate. Według Niego bowiem, głowa współczesnego amerykańskiego państwa odniosła sukces m.in. na fali świadomego posługiwania się postprawdą – traktuje on bowiem swoich wyborców jako widownię, którą należy nakarmić rozrywką. I choć portale informacyjne skrupulatnie mierzą ilość kłamstw, które padają z ust polityka, to jednak na każdy zarzut odpowiada on wymówkami, stwierdzeniem, że coś innego miał na myśli lub, że to zdanie wyjęte z dłuższej wypowiedzi. Idealnym podsumowaniem jego narracji może być słynne zdanie Nietschego: „nie ma faktów, są tylko interpretacje”. I dla porównania wróćmy pamięcią do lat 70. i rządów Richarda Nixona: przed wyborami w 1972 decyduje on o nielegalnej strategii, mającej na celu zapewnienie sobie reelekcji. Jego działania polegały m.in., na ośmieszaniu kontrkandydatów czy stosowaniu podsłuchów. Zainteresowanie opinii publicznej w przebieg wydarzeń było ogromne – gdy więc w toku śledztwa światło dzienne ujrzały kolejne fakty świadczące na niekorzyść Nixona, fala oburzenia rozlała się po Stanach Zjednoczonych, zdecydowanie ograniczając zaufanie do aparatu urzędowego państwa. Wobec tego, Nixon postanowił przyznać się do stawianych mu zarzutów i tym samym wziął na siebie odpowiedzialność za oszustwa. Na tym polega zasadnicza różnica między dwoma prezydentami: gdy jeden idzie w zaparte i wyrzeka się własnych słów, drugi oddziela prawdę od kłamstwa.
O co w tym wszystkim chodzi? O granice prawdy, o jej znaczenie we współczesnej kulturze oraz o to, jaka jest jej wartość. Wraz z upływem czasu bowiem jej waga maleje – zaciera się sens mówienia prawdy w dobie udostępniania „fake newsów” i spadku jakości publikowanych informacji. Żyjąc w czasach „post-postnowoczesności”, erozją pokrył się dyskurs publiczny i wygląda na to, że kłamstwo przychodzi z taką łatwością, że współczesny homo sapiens musi podjąć walkę z głosicielami postprawdy. Bronią w tej batalii może stać się przede wszystkim odwołanie do faktów i próba zrozumienia metod, jakimi posługują się ludzie propagujący nieprawdę – wiralowe podcasty czy protesty na zamówienie. Kto podejmuje szablę?
Książka jest bardzo wartościowym opracowaniem tematu postprawdy – przytoczony powyżej przykład jest jednym z wielu wspomnianych. Poza licznymi odwołaniami do wydarzeń ze świata popkultury, cytatami czy innych tekstów klasycznych, jest w lekturze sporo perspektyw i prób uchwycenia problemu z różnych stron, której nie sposób streścić czy skondensować. Z każdą kolejną stroną jesteśmy świadkami wyjaśnień dotyczących, jak postprawda wkradła się na nasze podwórko i w jaki sposób z powodzeniem funkcjonuje w świecie, który wydaje się być wyedukowany. Jeśli ktoś dotychczas miał niewiele wspólnego z dyskursem postprawdy i właśnie oblał się zimnym potem strachu lub – wręcz przeciwnie – czuje się splątany jej siecią, niech przypomni sobie optymistyczną mądrość ludową, że w końcu prawda i tak wychodzi na jaw, prawda?
Autor recenzji: Małgorzata Świerad
Tytuł: „Postprawda”
Autor: Matthew d’Ancona
Data premiery: 2018 r.
Wydawnictwo: Krytyki Politycznej