„Zanim odfrunę” to mocna, bardzo złożona, skomplikowana opowieść o wszystkim, co składa się na ludzkie życie. O wyborach, których dokonujemy, nie zważając na innych, o krzywdach, jakie zadajemy sobie i bliskim, o niedokończonych sprawach, które głęboką czkawką odbijać się będą na przyszłych pokoleniach. Wreszcie – o uczuciach, które mienią się całą paletą barw, o emocjach, jakie tłamsimy w sobie, ale które i tak znajdą drogę, by wybuchnąć. Jeśli dołożymy do tego zachwycający styl oraz niesamowitą umiejętność opisywania przyrody i niuansów ludzkiego zachowania, otrzymamy powieść, która zachwyci nawet najbardziej wybrednych czytelników. Wszak wśród literatury obyczajowej nieczęsto trafiamy na takie perełki.
Magdalena Galiczek-Krempa, granice.pl
Niby skończyłam, niby odłożyłam na półkę i niby czytam już zupełnie inną książkę, ale w rzeczywistości wciąż nie mogę wyjechać z Jantarni. Przechadzam się to tu to tam, popijam herbatę jaśminową z Trudą Tryską, zaglądam do opuszczonej chaty Weroniki, a przede wszystkim – towarzyszę Ince w otwieraniu kolejnych pudeł z przeszłością.
„Zanim odfrunę” to powieść, która wzrusza, wyciska łzy i łamie serce czytelników. Mnie kawałek mojej duszy zabrała, a w moim umyśle Inka pozostanie już na zawsze. Hanna Kowalewska po raz kolejny wywołała we mnie podczas lektury powieści całą falę emocji, skłoniła do refleksji i przemyśleń. To nie jest powieść, którą pochłania się na wdechu, odkłada i zapomina. Książkami Hanny Kowalewskiej należy się delektować – ja tak właśnie robiłam, rozkładałam lekturę w czasie, aby trwała jak najdłużej. Niestety, skończyła się i pozostał niedosyt i żal…. Ja ciągle liczę na więcej, bo ta opowieść nie może się tak skończyć.
Anna, markietanka-mojeksiazki.blogspot.com
Wzruszająca, zaskakująca, doprawdy rewelacyjna lektura o miłości i różnych jej odcieniach. Każdy kocha na swój własny sposób, nie zawsze zwyczajny, prosty, idealny. Jeden zachłannie, z wielką namiętnością, drugi bez wzajemności… Jestem szalenie ciekawa, co znalazła Inka za zamkniętymi drzwiami… Może powstanie ciąg dalszy? Chciałabym!
Nie znam drugiej pisarki, która tak operowałaby językiem powieści. Każde słowo, każde zdanie jest dopieszczone w każdym calu.
Hanna Kowalewska właściwie każdą swoją książką udowadnia, że określenie „proza kobieca” nie musi oznaczać banalnej treści i nieudolnej formy.
bernadettadarska.blog.onet.pl
Jest to książka z rodzaju tych, które mają swój klimat. Sprawia to przede wszystkim przepiękny język i styl, jakim posługuje się Hanna Kowalewska. Jej powieści zawsze wywołują w czytelniku pewne uczucie nostalgii.
Granice.pl
Hanna Kowalewska – poetka i powieściopisarka. Ma w swoim dorobku także dramaty, słuchowiska i scenariusze filmowe. Autorka bestsellerowej serii o Zawrociu („Tego lata, w Zawrociu”, „Góra śpiących węży”, „Maska Arlekina”, „Inna wersja życia”, „Przelot bocianów”, „Cztery rzęsy nietoperza”). Jej pierwszy tom (wydany także w przekładzie niemieckim i włoskim) zdobył główną nagrodę w konkursie na powieść polską ogłoszonym przez wydawnictwa Zysk i S-ka oraz „Świat Książki” w 1997 roku. Inna powieść Autorki pt. „Julita i huśtawki” została uznana za Książkę Roku przez „Magazyn Literacki Książki”. Hanna Kowalewska wydała również kilka tomików wierszy, zbiór opowiadań i dwie powieści dla młodzieży. Czytelnicy cenią jej książki zwłaszcza za piękny i wysmakowany styl oraz poetycki klimat.
Prywatnie pisarka jest miłośniczką warszawskiego osiedla Kamionek. Odpoczywa, fotografując i malując.
Weronika stała na brzegu zatoki. Patrzyła na ptaki latające nad wodą. Coś musiało przypłynąć. Ryby lub jakaś padlina, bo uparcie kołowały przy starej łodzi, kołyszącej się niedaleko pala wbitego w morskie dno. Stary Turak nie zadał sobie w tym roku trudu, by wyciągnąć łódź z wody. Nie zadbał też o to, by zmienić przetarty sznur na nowy, mocniejszy. Pal też się przekrzywił, jakby w każdej chwili mógł całkiem poddać się naporowi fal i podryfować razem z łodzią ku pełnemu morzu. Weronika pomyślała, że może trzeba przedrzeć się przez pas wody, ułożyć w łodzi i poczekać, aż odpłynie. Miała tę pokusę już dawno. Gdyby to była jej łódź, już by obie były na środku morza. Ale to była łódź Feliksa Turaka. Może by ją sprzedał? Wątpliwe. Był równie stary jak Weronika i dużo bardziej nieużyty. Łódź to było wszystko, co mu zostało. Dopóki kołysała się w tym miejscu, mógł codziennie naciągnąć kapotę i kaptur, sięgnąć po laskę i dreptać do tego miejsca przez piasek i sitowie. Co by zrobił bez niej? Nie byłoby po co wychodzić. Nie byłoby po co żyć.
Weronika oderwała wzrok od łodzi i przeniosła go na pasek jasności na niebie. Słońce usiłowało się przesączyć przez chmury, ale wylało się tylko trochę zażółconej bieli. Leciała w tamtym kierunku rybitwa. Weronika rozłożyła ramiona, jakby to były skrzydła. Dlaczego była taka ciężka?
Ptak skręcił ku plaży, a potem zniknął w przybrzeżnych trzcinach, by odpocząć w zacisznym miejscu, tam, gdzie nie docierał wiatr. Tego wiatru nie było zresztą tak wiele. Powiewało w krótkich porywach, podobnych do siebie, nudnych takich. Ale nie to dzisiaj dokuczało Weronice.
— Zima nie zima — zamruczała. Nigdy przedtem pogoda nie miała dla niej znaczenia. Była jaka była. A teraz mączyła ją szarość. Za buro było, za jesiennie. Zimy zimowej jej się zachciało. Oblodzonych pali mola, czap lodu przy kutrach, bieli po horyzont. A najbardziej chciało jej się skutej lodem zatoki. Poszłaby po lodzie choćby do łodzi Turaka. Posiedziałaby w bieli, jakby przez nią płynęła.
Tak już było. Kiedyś. Siedziała w innej łodzi. Miała wełniane rękawice. Patrzyła na błyszczącą taflę lodu. Potem zaczęła po niej iść ku pełnemu morzu. Kto ją powstrzymał? Bo ktoś ją powstrzymał. I ciągnął po lodzie. W niemieckim mundurze był.
Nie. Nie ku morzu chciała iść, tylko na drugą stronę przesmyku, który przedzielił półwysep na dwie części. Z półwyspu zrobił się mały wyrostek i przydługawa wyspa. Weronika została na wyspie, a Bystra po drugiej stronie, na wyrostku. Weronika poczuła teraz zapach wilczycy, jakby Bystra była gdzieś obok, gotowa prowadzić Weronikę przez lasy na półwyspie i te poza nim. Przed wojną wędrowały tak parę razy, nie zważając, czy to noc, czy dzień.
Ale wtedy, na początku wojny, biegła za Bystrą z innego powodu. Wilczyca oberwała odłamkiem miny. Weronika podążała za rdzawymi śladami. W jednym miejscu wyglądały jak czerwone korale na śniegu. Bystra była tuż-tuż. Ale śmierć też była tuż-tuż. We trzy biegły przez las. Weronika ciągle jeszcze miała nadzieję, że przegoni śmierć. Wystarczyło dopędzić zwierzę i ucisnąć ranę. Przywoływała w myślach Bystrą, by się zatrzymała, ale tym razem wilczyca jej nie słyszała.
Przed oczami Weroniki stanął przesmyk skuty lodem, jakby to było dziś, a nie kilkadziesiąt lat temu. To była wyjątkowo zimna noc. Biegły przez cichy, zlodowaciały świat. Lód był dostatecznie mocny dla zwierzęcia, ale ona poszłaby na dno, gdyby nie żołnierz, okutany jak jakiś włóczęga. Śmierć dogoniła Bystrą gdzieś po drugiej stronie, ale Weronika nigdy nie dowiedziała się, co to było za miejsce.
— Potrafisz być szybka jak błyskawica — mruknęła Weronika.
Stała nad przesmykiem i jednocześnie nad zatoką. Tam było biało, miejscami srebrzyście, a tu szaro. Babka ją uprzedzała, że na skraju czasu będzie jej się mieszać tak, że już sama nie będzie wiedziała, gdzie jest. Bolało ją, jakby dalej wypatrywała Bystrej. I jakby ją żołnierz ciągnął do składziku z węglem. Będziesz tam miała ciepło. A miała tam czarno, przyciśnięta do węglowego miału, z wielką łapą zaciskającą się na jej ustach. I to czarne szło za nią potem jak smoła. Długo myślała, że Bystra miała lepiej. W jasności się przecież ułożyła. Na bieluśkim śniegu, znieczulona mrozem.
Premiera: 31 października
Materiały prasowe: Wydawnictwo Literackie