Hańba to jedna z tych pozycji, których lektura nie należy do najprzyjemniejszych, ale w której autor niewątpliwie osiąga to, co powinna dawać każda dobra literatura – dogłębne poruszenie czytelnika. Można powiedzieć, że nie da się nią delektować, natomiast z pewnością nie da się nie pozostać pod wrażeniem dzieła Coetzeego, zwłaszcza w zupełnie nowym wydaniu.
Ale zacznijmy od początku. „Hańba” w skrócie to historia Davida Lurie, podstarzałego wykładowcy romantyzmu na kapsztadzkim uniwersytecie, który niewątpliwie przechodzi kryzys w wielu aspektach – od wypalenia zawodowego, przejawiającego się w utracie sensu pracy zarówno twórczej jak i pedagogicznej, po zagubienie we własnej seksualności. Po odejściu prostytutki, która stale świadczyła mu usługi, próbując znaleźć potwierdzenie swojej więdnącej już męskości, świadomie wdaje się w romans z jedną ze swoich studentek. Krok ten pociąga za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Lurie zostaje zwolniony z pracy, a jego dobre imię poważnie nadszarpnięte. Pragnąc wyleczyć swoje rany i zapomnieć udaje się z wizytą do córki Lucy, która prowadzi z pozoru spokojne życie na wsi, gdzie zajmuje się ogrodem i prowadzeniem pensjonatu dla psów. Bohater i tam nie zazna jednak ukojenia, ponieważ w niedługim czasie gospodarstwo zostaje napadnięte przez trzech czarnoskórych mężczyzn, którzy pokażą manifestację brutalnej męskości zarówno ojcu jak i córce.
Tytułowa „Hańba” to słowo-klucz otwierające wiele drzwi, do których niekoniecznie pragniemy wejść. Autor konfrontuje tutaj tak naprawdę dwa pierwiastki – męski i żeński oraz obydwa poddaje „procesowi zhańbienia”, po czym obserwuje tego konsekwencje. Pierwiastek męski jest reprezentowany przez Davida, człowieka uważającego siebie za intelektualistę, który tak naprawdę pozbawiony jest kręgosłupa moralnego. Trudno odnaleźć w nim mocnego, twardego mężczyznę. Jego męskość zostaje wystawiona na próbę, której nie potrafi sprostać. Ponosi fiasko na dwóch istotnych dla męskości frontach. Po pierwsze poprzez nieudany, niemal wymuszony romans ze studentką, który pokazuje nieumiejętność kontrolowania swojego wybujałego popędu seksualnego i kryzys wieku średniego. Po drugie nie spełnia się także w roli ojca. Nie tylko nie zna i nie rozumie swojej córki, ale przede wszystkim nie potrafi jej obronić przed brutalną, męską napaścią. Pierwiastek żeński natomiast ucieleśnia się w postaci Lucy oraz zostaje prowokująco podkreślony faktem jej homoseksualnej orientacji. Lucy w całej swej próbie niezależności od pierwiastka męskiego (poprzez bycie lesbijką oraz samodzielną pracę zawodową w niezwykle patriarchalnym wiejskim środowisku) także ponosi fiasko. Jej kobiecość zostaje zhańbiona w sensie dosłownym, cielesnym, ale również egzystencjalnym. Otoczona brutalną, męską dominacją przekonuje się, że nie ma prawa głosu, a jeśli chce prowadzić dotychczasowe życie, musi zgodzić się na zasady dyktowane przez oprawców-mężczyzn.
„Hańbę” z pewnością zrozumieją lepiej ci, którzy zadali sobie trud odnalezienia się w kontekście skomplikowanej historii apartheidu, segregacji rasowej oraz specyficznych stosunków Południowej Afryki, dla nas, Europejczyków, sferze raczej dość odległej i obcej. Jednak sam przekaz traktujący o kondycji człowieka w ogóle czyni z „Hańby” pełnoprawne dzieło uniwersalne.
Można powiedzieć, że propozycja Coetzeego to niejako stadium hańby w każdym jej aspekcie. Mamy opisane przyczyny, podany proces samego „hańbienia” bohaterów, ich własne postawy post factum oraz ustosunkowanie się do niej społeczności, która ich otacza. A w tym wszystkim przejawia się brutalna prawda, mówiąca, że hańba zawsze ma swoje konsekwencje, dostaje się do krwioobiegu i pozostawia niezmywalne piętno na każdym, kto został przez nią naznaczony. Piętno, które na zawsze z nim pozostanie.
Autor: J.M. Coetzee
Tytuł: „Hańba:
Premiera: 2018
Wydawnictwo: Znak
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Znak.