Już w samym tytule co najmniej dwie rzeczy przykuwają uwagę. Pierwsze nasuwa się pytanie: co właściwie znaczy “lekarz SS”? Moja intuicyjna reakcja konsternacji szybko znajduje uzasadnienie. Funkcja ta okazuje się niewiele mieć wspólnego z leczeniem ludzi, będąc uwikłaną w całą przerażającą (a)logikę machiny Zagłady. Opowieść o wojnie i o indoktrynacji; o obozach koncentracyjnych i o lekarzach, którym bliżej do katów, prowadzona jest z interesującej perspektywy, która stanowi ów drugi punkt zaczepienia. Spoglądnąwszy na Holocaust oczami jego ofiar za pośrednictwem literatury świadectwa i mając z tyłu głowy słowa “Mein Kampf”, obrazujące punkt widzenia sprawców, stajemy teraz przed czymś nowym – tutaj Alfred Trzebinski, funkcjonariusz trzech obozów koncentracyjnych, to “mój wujek”.
Korzystając z tego bezpośredniego zwrotu, Natalia Budzyńska mocno skraca dystans, jaki dzieli czytelnika od opisywanych wydarzeń. Te w większości mają miejsce w rzeczywistości obozowej. Upiorny paradoks określenia “lekarz” jest tu rozkładany na czynniki pierwsze. Osoby na tym stanowisku miały przede wszystkim za zadanie dokonywać “selekcji”, czyli na drodze powierzchownych oględzin decydować, którzy z więźniów mają być skierowani do pracy, którzy na śmierć, a którzy do “leczenia” – które sprowadzało się do oczekiwania na śmierć. W obozach istniały co prawda baraki, będące w założeniu szpitalami, lecz w praktyce więźniów nikt nie próbował, rzecz jasna, leczyć – stałoby to przecież w sprzeczności z zamysłem obozu jako miejsca eksterminacji i wyzysku, kierującego się chłodną kalkulacją maksymalizacji użyteczności pracujących względem ponoszonych kosztów. Lekarze SS byli więc zaangażowani w całe wielkie przedsięwzięcie, mające na celu stworzenie pozorów – do ostatniej chwili – że w obozach zagłady nie działo się to, co się w rzeczywistości działo. Przytaczając archiwalne zapisy wypowiedzi więźniów, członków załóg obozowych, a także samego Alfreda, Budzyńska rekonstruuje patologiczny światopogląd, który pozwalał osobom, które same siebie nazywały lekarzami medycyny, praktycznie uczestniczyć w wykonywaniu planu rasowego oczyszczenia świata. “Z szacunku do życia wycinam ropiejąca ślepą kiszkę. Żydzi są ropiejącą ślepą kiszką Europy”, powie na kartach książki Fritz Klein, dobrze obrazując istotę problemu.
Oprócz opisywania skutków, Budzyńska próbuje również dotrzeć do przyczyn. Śledząc rozwój idei volkistowskich na przestrzeni lat 20. i 30., stara się dociec, co skłoniło wykształconych i kulturalnych obywateli niemieckich do wzięcia udziału w ludobójstwie. Zarysowuje więc cały horyzont idei, mitów, symboli i obrazów, które zbudowały imaginarium kultury III Rzeszy i uwiodły ludzi, którzy powinni być odporni na propagandę. Jak to się zwykle dzieje, narzędziami idealnymi okazały się być emocja, poczucie przynależności i oferta atrakcyjnej tożsamości zbiorowej. Jako spadkobiercy heroicznych i potężnych szczepów nordyckich i członkowie elitarnego zrzeszenia, oficerowie SS, a wśród nich Alfred Trzebinski, uwierzyli w swoją rolę członków narodu wybranego, który z uwagi na swoje dziedzictwo i potencjał powinien zapanować w Europie.
Najciekawszą część książki stanowią jednak zbliżenia, które zakreślają portret tytułowego (anty)bohatera. Pamiętnik Alfreda Trzebinskiego ujawnia całą swoją wartość, gdy przenosimy się do roku 1945 i 1946, czyli końca wojny i jego panicznej ucieczki wraz z innymi wyższymi rangą dowódcami niemieckimi, a potem – aresztowania, więzienia, procesu i wyroku. Dopiero w tym momencie kryzysu i poczucia zagrożenia życia, gdy rozpadły się struktury autorytetu, stanowiące punkt odniesienia dla nazisty, psychika lekarza obozowego odkrywa całą swoją powikłaną złożoność, pełną sprzeczności i napięć. Do samego końca przekonany o swojej niewinności, choć zdający sobie stopniowo sprawę z wagi swoich czynów, Trzebinski stanowi doskonały przykład jednostki w obliczu radykalnej zapaści moralnej. Wypierając myśl o potencjalnej winie, zrzuca ją na instytucje, wskazując – podobnie jak tylu innych przed nim i po nim – na bezosobowy “system” jako źródło zła.
Poza tym wszystkim, jest to również historia pełna kontrastów – rażących i skandalicznych, budzących złość, odrazę i tym bardziej utrudniających zrozumienie fenomenu Zagłady. Natalia Budzyńska umiejętnie wplata w narrację jaskrawe przeciwstawienia, które działają na wyobraźnię. Alfred Trzebiski w Neuengamme biernie przyglądał się bestialskim eksperymentom prowadzonym na dzieciach, a później “uspokojony wracał do domu, do Leni [swojej żony – przyp. A.P.] i głaskał ją po coraz większym brzuchu”. Z kolei Kurt Heissmeyer, prowadzący wspomniane eksperymenty, pod koniec wojny ukrył ich dokumentację razem z pamiątkami rodzinnymi, a więc karty zabiegowe dzieci z Neuengamme leżały “wśród zdjęć jego własnych dzieci siedzących wygodnie na kolanach własnej mamy”. Konfrontując nas z takimi obrazami, autorka nie ma na celu jedynie epatować złem i okrucieństwem, lecz kieruje się zasadą, sformułowaną przez badacza Holocaustu Daniela Jonaha Goldhagena: “żeby zrozumieć fenomenologię świata sprawców, powinniśmy odtworzyć sobie wszystkie przerażające szczegóły, jakie widzieli, i każdy krzyk przerażenia i bólu, który słyszeli”. To sposób na zachowanie pamięci – utrwalenie tych wydarzeń na przekór ogromnej pracy, którą wykonali sprawcy, aby świat o nich zapomniał.
Natalia Budzyńska, Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebinskiego, lekarza SS, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.