Kultura Ameryki w pigułce niczym pokój nastolatka zestawiona z zombie żądnymi gadżetów współczesnej codzienności. Do tego wszystkiego nieodparte przeczucie, że „to się źle skończy”. Co to wszystko może znaczyć? Nowy film Jima Jarmuscha „Truposze nie umierają” w kinach już od 26 lipca.
Akcja filmu rozgrywa się w typowym amerykańskim miasteczku Centerville, w którym wszyscy mieszkańcy się znają i nic się nigdy nie dzieje. Nad niezachwianym porządkiem czuwa trójka policjantów – Cliff Robertson (Bill Murray) Ronnie Peterson (Adam Driver) i Mindy Morrison (Chloë Sevigny). Praca głównych bohaterów polega na rozwiązywaniu niekiedy wyimaginowanych problemów członków społeczności. Wszystko jednak ulega zmianie, ponieważ ludność staje przed apokalipsą – świat dosłownie „wypada z normy”, a konkretniej z osi ziemskiej. W konsekwencji nadejść ma katastrofa klimatyczna, co już od samego początku dość trafnie komentuje Ronnie, przeczuwając złe zakończenie. Katastrofa powoduje jednak coś niespodziewanego – umarli powstają z grobów…
Najnowsze dzieło Jarmuscha stanowi grę z konwencją gatunkową. Pod przykrywką horroru o krwawych zombie mamy tu bowiem dystopię, science fiction, a nawet uśmiech w stronę kultury wschodu (tutaj na marginesie należy wspomnieć o niesamowitej Tildzie Swinton w roli Zeldy Winston – enigmatycznej, wręcz nieludzkiej postaci, świetnie władającej kataną). Wszystko to odziane jest w filtr czarnej komedii. Mieszkańcy Centerville w obliczu zbliżającej się śmierci, wciąż zdają się poruszać w zwolnionym tempie. Gra z odbiorcą ujawnia się nawet w metajęzyku – aktorzy rozmawiając w kulminacyjnym momencie akcji, ujawniają postać reżysera. Istotny jest również moment, kiedy Jim Jarmusch, poprzez wypowiedź kuriera firmy „WU PS”, każe widzom zwracać baczną uwagę na szczegóły. Niestety, oprócz kilku raptem humorystycznych aniżeli śmiesznych gier słownych i uśmiechów w stronę widza, objawiających się dodaniem intertekstualnych odniesień do kultowych dzieł kinematografii (oprócz filmografii Jarmuscha, znajdziemy tu również „Władcę Pierścieni”, horrory o zombie z lat 60., Hitchcocka, „Nosferatu”), w szczegółach dopatrzymy się w przeważającej większości lokowania produktów.
Jeśli chodzi o wymowę filmu, to twórca pozostał wierny utrwalonej w kulturze metaforze zombie. Truposze odzwierciedlają tu konsumpcjonizm społeczeństwa XX wieku. Dodał do tego jednak smaczek współczesności – oprócz krwi, bezduszne istoty pragną tego, od czego były uzależnione za życia. Toteż mamy tutaj obraz trupów uganiających się za wifi w mętnym świetle wyświetlaczy smartphonów, pragnących realizować swoje kariery np. w przemyśle modowym, a nawet Iggy’ego Popa wijącego się z pożądania kofeiny. Młode pokolenie, które powinno stanowić nadzieję na renesans człowieczeństwa, próbuje kontynuować dziedzictwo starej dobrej kultury Ameryki – ubiera się w najnowsze kolekcje Inditexu (usilnie lansującego dziś modę lat 80.), jeździ oldschoolowym samochodem i słucha starego, dobrego country. Marne to jednak nadzieje. Pomimo sentymentu, jakim młodzi darzą czasy swoich rodziców, przeszłość nie wróci. Jak mają oni przetrwać inwazję, kiedy feminizm wypchnął mężczyznę na tylne siedzenie auta? Czy silna, acz samotna w działaniu kobieta, Zoe (Selena Gomez), będzie w stanie obronić dwóch towarzyszących jej mężczyzn? Czy też pokolenie hipsterów, których twarzą (żeby nie powiedzieć głową) jest właśnie postać Seleny, zostanie pokonana przez bezduszne potrzeby współczesności?
Wielkim plusem jest tutaj ścieżka dźwiękowa. Motywem przewodnim, który sprawnie łączy wiele wątków, a jednocześnie stanowi czołówkę jest „Dead Don’t Die” Sturgilla Simpsona. Piosenka spowalnia akcję i nadaje scenom klimat. Sami aktorzy na początku filmu nazywają ją „piosenką przewodnią” (ang. theme song). Reżyser w ten sposób bawi się poszczególnymi elementami dzieła – włącza podkład muzyczny do świata przedstawionego.
Dzieło jest niewątpliwie godne polecenia, choć fani kunsztu reżyserskiego Jima Jarmuscha mogą czuć niedosyt. Film niesie szczególnie chodliwe dzisiaj przesłanie. Dużym minusem jest jednak to, że zostało ono wyłożone wprost, pozostawiając widzowi pewnego rodzaju intelektualną pustkę. Ale może właśnie na tym polega rola tego dzieła? Spodziewaliśmy się światłej refleksji nad rzeczywistością, a otrzymujemy film aż do bólu o zombie.
Autor recenzji: Karolina Orlecka
Reżyser: Jim Jarmusch
Scenariusz: Jim Jarmusch
Premiera kinowa: 26 lipca 2019
Premiera światowa: 14 maja 2019
Film obejrzany dzięki uprzejmości Kina Pod Baranami