„Chaos pierwszego poziomu”, najnowsza premiera Narodowego Starego Teatru, wzbudził wprawdzie we mnie mieszane uczucia, niemniej jednak sądzę, że jest to propozycja ciekawa i warta uwagi. Spektakl wyreżyserowany przez Mateusza Pakułę, będącego też autorem tekstu, z animacją Jakuba Woynarowskiego, choreografią Mikołaja Karczewskiego, scenografią Justyny Elminowskiej, muzyką Antonisa i Zuzanny Skolias oraz świetną narracją Jana Peszka jest niepowtarzalnym widowiskiem, przekazującym odbiorcom sporo całkiem ważkich merytorycznie treści, podanych w przyjemy, prosty, przesycony humorem sposób.
Jednym z ciekawszych elementów tej sztuki jest scenografia. Pomysł umieszczenia spektaklu mówiącego, ogólnie rzecz biorąc, o zagadnieniu ewolucji, a w szczegółach o ewolucji człowieka, wewnątrz pojedynczej komórki organicznej jest świetny. Przemyślana rekonstrukcja poszczególnych organów jednokomórkowego organizmu tak, by przez cały czas znajdowały się one przed oczami widza sprawia, że nawet gdy narracja i działania pojawiających się na płaszczyźnie scenicznej bytów odchodzą nieco od zasadniczego wątku, wnętrze komórki ją spaja sprowadzając dygresje do meritum. Jednocześnie uzmysławia też ten prosty i w sumie godny podziwu dla poczynań natury fakt, że od czasów pierwszej bakterii, która postanowiła zostać organizmem żywym do dziś, podstawowa budowa komórki pozostała niezmienna i stanowi budulec powstających w toku ewolucji i doboru naturalnego szeregu kolejnych form organicznych.
Komórka staje się tu sceną na scenie, a zarazem przestrzenią, w której oprócz statycznej prezentacji jej wnętrza mają miejsce liczne spotkania bytów pochodzących z różnych etapów ewolucji, toczą się dyskusje wskazujące, w jaki sposób ewolucja wychodzi poza biologię sięgając do świata zjawisk społecznych relacji, zagadnień komunikacji, filozofii i kultury.
Pakule w tej niewielkiej, bo liczącej raptem kilkadziesiąt minut scenicznej realizacji, udało się uchwycić zadziwiająco rozległy kontekst ewolucji człowieka poczynając od jej źródeł poprzez mutacyjne perypetie po efekt końcowy (obecny homo sapiens) i otaczające nas efekty jego działań. Co ciekawe, sposób w jaki to zrobił budzi mój niekłamany podziw. Udało mu się bowiem w tej pigułce zmieścić nie tylko zagadnienia naukowe i społeczne o szerokim i istotnym z perspektywy współczesnego człowieka zakresie, ale też wykorzystać do tego całe mnóstwo narzędzi: atrakcyjną wizualizację scenicznej przestrzeni, proste, ale różnorodne w formie charakterystyczne kostiumy (Marta Śniosek-Masacz) i animacje wideo (Jakub Woynarowski) – opalizujące srebrnobiałe stroje białek motorycznych, kuliste ciało komórki jajowej, przypominające rzeczywiste prehistoryczne pierwowzory – dinozaury, głowa dinozaurzycy prowadzącej konwersację o swojej depresji, a przy okazji o fenomenie (ludzkiej) świadomości, ze stylowo – na modłę wieku XIX – ubranym Darwinem (Łukasz Szczepanowski).
W zamyśle reżysera – jak mniemam – widowisko skierowane jest do szerokiej publiczności, ale z wyraźnym wskazaniem na młodzież. Wynika to nie tylko z tematyki widowiska nawiązującej do końcowych etapów nauki biologii w szkole podstawowej, ale też przekazu naukowych treści językiem klarownym i zadziwiająco prostym, nie popadającym jednak w infantylizm. Ciekawym zabiegiem jest tu też wprowadzenie specyficznego dwugłosu. Spektakl nie jest tajemniczy. Nie ukrywa w sobie żadnego głębokiego dna. Wręcz przeciwnie, głos narratora bardzo precyzyjnie informuje czego sztuka dotyczy, dlaczego jest / ma być dla nas interesująca. Narrator dba przy tym o to, by przekaz został przez wszystkich zrozumiany, więc abstrakcyjna wypowiedź językowa jest wizualizowana, w formie swoistej pantomimy, przez dwa sympatyczne, dowcipne, nie do końca rozgarnięte językowo, ale za to nadrabiające dobrymi chęciami białka motoryczne Majnio (Michał Majnicz) i Julo (Juliusz Chrząstowski), których układy choreograficzne obrazujące merytoryczny przekaz narratora momentami bawią do łez. Białka na komórkowej scenie pozostają właściwie cały czas, od początku do końca przedstawienia wchodząc w interakcje z innymi bohaterami dramatycznej opowieści o dziejach doboru naturalnego i rządzącego nim przypadku (zabawna, kulista komórka jajowa świadoma komiczności tego, że komórka pojawiła się w komórce, dinozaurzyca (Małgorzata Gałkowska) w depresji z powodu braku świadomości, ale o ironio świetnie prezentująca świadomość owego braku i Darwin (Łukasz Szczepanowski) – elegancki twórca teorii, która zrewolucjonizowała nauki przyrodnicze, a jednocześnie człowiek przerażony tym, czym jest ludzka świadomość, jakie niesie z sobą ograniczenia i zagrożenia, a przy tym uciekający przed przerażającą go ekoterrorystką (Anna Paruszyńska) ilustrującą drugą stronę medalu człowieczeństwa, a przy okazji łączącą w symboliczny sposób scenę z widownią, przemykając przez obie przestrzenie i w ten sposób je zespalając.
Dzięki tym zabiegom reżyserowi i towarzyszącym mu twórcom tego przedsięwzięcia udało się stworzyć całość poruszającą temat ciekawy i ważny, a przy tym wskazując jego najistotniejsze punkty zasugerować, w jakie ciekawe rejony intelektualnych przestrzeni może zaprowadzić. Co ważne, wbrew sugestii tytułu sztuka nie jest chaotyczna, choć takie skupienie zawartych w niej treści, tworzywa artystycznego, kanałów, przez które twórcy oddziałują na widza, w tak krótkim czasie mogło budzić obawy i zapewne wymagało głębokiego przemyślenia, precyzyjnej obróbki, a przy tym sporego talentu i polotu. Widowisko, choć w zasadnie pozbawione akcji ogląda się dobrze. Prezentowane obrazy są ciekawe, zderzenie języka wykładu, przejrzystego, prostego i z lekkim przymrużeniem oka, ale jednak na poważnie z groteskową prezentacją białek motorycznych jest przyjemne, a przy tym wciąga w grę dotyczącą ewolucji, jej źródeł, mechanizmów, skutków. W grę możliwości, przypadków, niespodziewanych klęsk i nieprzewidzianych zwycięstw. Połączenie w spójną, harmonijną całość przekazu różnych stylistycznie języków, pantomimy, tańca, animacji staje się dyskursem nie tylko na tematy przyrodnicze, ale też filozoficzne, edukacyjne, literackie i kulturowe. Podobny efekt daje też połączenie różnych kanałów komunikacyjnych: wizualnego (kostiumy, scenografia, gra świateł), słuchowego: (muzyka instrumentalna, wokal, głos), ruchu (pantomima, gest, układy choreograficzne), których połączenie daje w efekcie harmonijną, zróżnicowaną wewnętrznie, ale też precyzyjnie dopełniającą się całość.
Zmierzając do podsumowań wróćmy do pierwszego zdania tej recenzji. Skoro całe widowisko składa się niemal z samych plusów, to co wzbudziło owe „mieszane uczucia”. Ano to, że przez blisko 80 minut spektaklu ja osobiście zaśmiałam się raz, a spektakl zwyczajnie mnie znudził. Zrobiony jest świetnie, więc nie warsztat twórców czy gra aktorów były za ten stan odpowiedzialne. Problem leży głębiej. Wypadałoby zapytać czy faktycznie Mateusz Pakuła tak postrzega rolę Teatru jako instytucji kultury jak to zaprezentował, bo jeśli tak, to
budzi to mój zdecydowany sprzeciw. Jeśli „Chaos…” miał być próbą stworzenia jakości mówiącej inaczej do współczesnego odbiorcy niż dotąd, próbą stworzenia na deskach sceny nowych środków wyrazu, kanałów komunikacji z odbiorcą to ok., ale jeśli to ma być nowa rola teatru, to zdecydowanie nie ok. Ani dla tej roli, ani dla potraktowania w ten sposób naszej ‘przyszłości narodu’. Wychowanie myślącego i świadomego uczestnika kultury wymaga nauczenia adepta myślenia. Dodajmy samodzielnego myślenia. Dlatego właśnie rolę teatru widziałam i nadal widzę przede wszystkim w kształtowaniu gustów odbiorców, w tworzeniu przestrzeni przeżycia, w której to odbiorca przede wszystkim, na podstawie prezentowanych dramatów, zdarzeń, historii obrazów, przeżyć będzie mógł kształtować swoją emocjonalność, empatię, wyobraźnię, wizję rzeczywistości i jej interpretacje (liczne, kontrowersyjne, bulwersujące, testujące etc.), ale przede wszystkim własne, a nie jak w modelu Pakuły podane odbiorcy na talerzu z nieprzyjmującą odmowy propozycją ich konsumpcji, na podstawie kilkuzdaniowego, wyrwanego z kontekstu przekazu (jawna dyskredytacja Mickiewicza). Podobne zastrzeżenie mam do całości przekazu. Jest zbyt dosłowny i zbyt „po łebkach”. Wiele obiecuje i sugeruje, ale w sumie niewiele daje. Sprowadzając rzecz do jej istoty zasadnicze jest tu pytanie, co autor tekstu i wizji scenicznej chciał uzyskać. Jeśli chciał stworzyć dobry warsztat teatralny będący uzupełnieniem niedoborów wiedzy uczniów ostatnich klas szkół podstawowych to świetnie mu wyszło i oby więcej takich twórczych i dobrze zrealizowanych pomysłów edukacyjnych. To czy teatr to najlepsze miejsce do ich realizacji to inna (ale nie mniej istotna) sprawa. Natomiast jeśli to wizja nowego teatru, to we mnie na nią zgody zdecydowanie nie ma.
Autor recenzji: Iwona Pięta
Teatr: Narodowy Stary Teatr
Tytuł: „Chaos pierwszego poziomu”
Tekst i reżyseria: Mateusz Pakuła
Asystent reżysera: Zbigniew S. Kaleta
Reżyseria światła: Paulina Góral
Scenografia: Justyna Elminowska
Muzyka: Antonis Skolias, Zuzanna Skolias
Choreografia: Mikołaj Karczewski
Animacja wideo: Jakub Woynarowski
Obsada: Jan Peszek (głos), Juliusz Chrząstowski, Anna Paruszyńska, Małgorzata Gałkowska, Łukasz Szczepanowski, Michał Majnicz, Małgorzata Zawadzka, Marta Ojrzyńska, Szymon Czacki
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości Narodowego Starego Teatru
Data premiery: 05.01.2020 r., Scena Kameralna