Mroczny umysł, choroby psychiczne, anomalie ludzkiej osobowości to coś, co od zawsze nas fascynuje. Nic nie wydaje się być bowiem bardziej zaskakujące, zmienne i niebezpieczne niż on – ludzi umysł. Autorka książki „Lęki podskórne”, „korzystając z uprzejmości” nieprzewidywalnej, ludzkiej anomalii chorobowej – osobowości typu borderline, utkała niesamowicie wijącą się sieć niedopowiedzeń, niepewności, niebezpieczeństw, która przylepia czytelnika do fotela na naprawdę długie godziny.
Historia rozpoczyna się od procesu – czytelnik, wchodzący dopiero w nieznaną mu jeszcze akcję, rozgląda się dookoła, nie mając zielonego pojęcia kto siedzi na ławce skazańca, a kto jest tu ofiarą. Z niepewnością co do tego, przyjdzie mu jednak dość sporo poczekać (niektórym może i nawet do samej końcówki książki), gdyż misternie utkana intryga, naładowana bardziej mocną bombą emocji, niż szybkimi zwrotami akcji, prowadzi czytelnika przez pozory, wodzi go za nos, a może i nawet nieświadomie narzuca nieprawdziwe tropy.
„Lęki podskórne” to opowieść o młodym stażem małżeństwie. Ale bez obaw, nie ma tu schematycznie nudnego oszukiwania, zdrad, czy innych typowych problemów, wykorzystywanych przez autorów w książkach z małżonkami w tle. Oboje mają swą obarczającą ich, ciemną przeszłość i tajemnice. Bernard, na pozór sympatyczny, znany scenarzysta teatralny, nie potrafi zrozumieć prostego wydawać by się mogło faktu, iż życie to nie film. Jego ego każe mu bawić się w Boga, tworzyć w życiu plany, które muszą być realizowane stricte wedle ustalonego przezeń scenariusza. Dużo barwniejszą, bardziej nieprzewidywalną i moim zdaniem ciekawszą osobowość prezentuje jednak jego małżonka – Lena vel Luna. Kobieta cierpi bowiem na osobowość typu borderline, która tworzy z jej zachowań niesamitą, trudną do wytrzymania huśtawkę – od nieśmiałości, wycofania społecznego, irracjonalnego lęku i poczucia pustki, po pełną agresji, wyzywającą seksualnie bombę. Wybuchowa mieszanka osobowości, postanowiła żyć ze sobą pod jednym dachem, by wzajemnie się pocieszyć, razem umacniać i pozbyć smutnych wspomnień. Czytelnik ma wrażenie, że ich wzajemna miłość do siebie, tak mocna, że aż ślepa, jest naprawdę szczera i ma moc uzdrawiania. Bernard, stara się wspierać swą irracjonalną żonę, opiekuje się nią z anielską wręcz cierpliwością. Czemu więc jednak, tuż po wypadku mężczyzny, któremu ten ulega w noc swoich 40-tych urodzin, kurczowo trzymająca się go dotąd Luna zdaje się nie opiekować mężem należycie? Czemu faszeruje go lekami, które mu szkodą? Otumania go i zostawia leżącego półprzytomnie na podłodze?
Nocy, w czasie której Bernard ulega wypadkowi i trafia do szpitala, nie pamięta żadne z nich. Czytelnik, próbując wraz z bohaterami książki, złożyć bieg wydarzeń z urywków ich wspomnień, podróżuje po mrocznym, dobrze wyrysowanym świecie nieoczywistości. W książce zdarzają się momenty nieco nudnawe, które moim zdaniem trwają niepotrzebnie tak długo (jak choćby fragmenty nowego scenariusza pisanego przez Bernarda), styl pisania i powolne odkrywanie zagadki, tworzą jednak łącznie fantastycznie wciągającą całość. Drobiazgowo wyrysowane osobowości bohaterów, pozwalają nie tylko zapoznać się z życiem z (osobą) cierpiącą na borderline, ale i dokonać tego, co uwielbiam w każdej książce – znaleźć sobie swoich faworytów na zbrodniarzy, swych ulubieńców, ale i postacie które będą swą osobą dręczyć i drażnić nas do ostatniej kartki.
Całość, pełna emocji, napięcia i chorego, cierpiącego umysłu, jest naprawdę intrygująca. Zakończenie zaskoczy myślę większość czytelników, nie jest oczywiste, chyba niemożliwe do przewidzenia w trakcie trwania akcji, choć po pewnym czasie niektórzy miłośnicy kryminałów mogą zacząć już powoli snuć swe podejrzenia we właściwym kierunku.
Miłość i śmierć. Sukces i strata. Trudny start i walka o lepsze jutro. Nasze plany na własne życie, a… rzeczywistość. Labirynt emocji i fałszywie postawionych tropów. Cudownie się w to gra z Martą Zaborowską. Musicie „ją” przeczytać!
Za możliwość zrecenzowania książki dziękujemy Wydawnictwu Czarna Owca!