„Listy o sztuce” to lektura, która zostaje w głowie, drąży, uwiera. Nie umiem tego oddać słowami, ale w tych gęstych treściach jest światło. Polecam je artystom, entuzjastom poezji Rilkego i tym, którzy są sceptyczni lub w ogóle jej nie znają, ale są zainteresowani tematami związanymi z twórczością. Polecam te listy ludziom samotnym na różne sposoby lub takim, którzy szukają szczerej lektury o człowieku i poszukiwaniu tego, co trwałe. Mogę obiecać, że lektura będzie wymagająca.
Biorąc do ręki spisane listy Rilkego, towarzyszyły mi myśli ambiwalentne. Z jednej strony fascynuje mnie on nie tylko jako artysta, ale jako człowiek o bardzo przenikliwym umyśle. Byłam po prostu ciekawa, co mówi o sztuce – nie na salonach, publicznych odczytach, w oficjalnych artykułach, ale w zaciszu odludnych miejsc, w których lubił się zaszywać. Z drugiej strony – czy można zaglądać do czyjegoś intymnego świata, przeszukiwać „zaplecze”? Po co wchodzić w butami, kiedy twórczość broni się sama? A co, jeśli maska spadnie – zobaczymy kogoś lub coś odzierającego twórczość z tajemniczego uroku? Cóż, czytanie korespondencji to ryzykowne przedsięwzięcie i może tym bardziej pociągające.
Powyższe rozterki nasilały się, im dalej brnęłam w lekturę. Śledząc listy Rilkego do ludzi z różnych kręgów znajomości, z którymi łączyła go mniej lub bardziej intensywna zażyłość, można obserwować, jak umiejętnie potrafi dostosować się do korespondenta, jak uważnie śledzi jego problemy i żywo, empatycznie na nie reaguje. Pozostaje przy tym szczery, nie modyfikuje swoich poglądów w zależności od odbiorcy. Wiele tych listów, rozrzuconych na przestrzeni kilkudziesięciu lat, nasycają te same tematy. Rilke jest tu zaskakująco spójny, konsekwentny i oddany sztuce. Czyta się jednak to wszystko z bogactwem inwentarza, czyli przemierza się treści dotyczące perypetii życiowych listownych rozmówców, których i tak nie można pojąć, nie znając szerszego kontekstu. Nie ukrywam, że mnie to męczyło, ale warte było zachodu dla tych momentów, w których Rilke – przy okazji – pokazuje swój geniusz i kunszt. Zakładam też, że znajdą się tacy czytelnicy, którzy te nużące mnie fragmenty, uznają za bardzo ciekawe, choćby pod kątem historycznym.
Wracając jednak do samego Rilkego, jego postać i myśl poznajemy z dużą intensywnością. Można powiedzieć – jest to treść i wartość bez filtrów oraz nadmiaru akcentów – także dlatego, że czytamy listy samego artysty, a nie wymianę korespondencji. Jego słowa brzmią tym bardziej wyraziście, trafiają wprost do tego, który je czyta. To mocne doświadczenie spotkania z człowiekiem samotnym, odsłoniętym, piszącym o życiu i umieraniu, o wierze i miłości, a przy tym szczerym do bólu.
Ja też stoję cicho i z głęboką nadzieją, przed bramami tej samotności, bo najważniejsze zadanie dla człowieka w związku to właśnie, według mnie, strzec samotności drugiego. Obojętny tłum nie uznaje samotności, a miłość i przyjaźń są po to, by ciągle ją umożliwiać.
W listach napotyka się na myśli krystalicznie czyste, godne rozwagi, bez względu na to, czy się z nimi identyfikujemy osobiście. Kiedy czytamy, nie odbieramy tego tak, jakby ktoś nam na siłę moralizował – nie lubimy tego przecież. Idealizując nieco, wyobrażam sobie Rilkego pochylonego nad swoim biurkiem, który, jak sam powtarza, ma jedno pióro do pracy i do listów. Otoczony jest naturalnym, wypełnionym ciszą krajobrazem i przelewa na arkusze papieru strumień myśli. Poznając je i czytając po wielokroć, wydawało mi się na początku, że poeta więcej pisze o sobie samym, niż o sztuce. Po czasie dotarło do mnie, jak bardzo Rilke żył sztuką. Mówił więc o sobie i sztuce jednocześnie – nie w sposób egocentryczny, ale jak ktoś, kto poświęcił wszystko dla twórczości, kto żył tworzeniem. Daje temu wyraz pisząc do Baladine Klossowskiej – malarki żydowskiego pochodzenia, z którą utrzymywał intensywną relację i wymienił ponad 350 listów.
Zrozum mnie: tak bardzo należę do mojej pracy i jej służę – nie potrafię jej wywołać – dlatego tak bardzo przejęło mnie to zdanie u Bonselsa, że nikt nigdy więcej nie osiągnął niż «gotowość», że ona jest czymś najwyższym – o «gotowość» teraz właśnie walczę (…).
Sporo cennych intuicji znalazłam w listach napisanych w ostatnich latach życia poety, jak choćby w tym wysłanym do Roberta Heinza Heygrodta – niemieckiego historyka sztuki, autora wydanej w 1921 roku książki o poezji Rilkiego. Artysta powinien pozostawać we wnętrzu swojego dzieła, „nie powinien on stawać, nigdy, ani na chwilę, obok widza i krytyka”. Tymczasem twórcy próbują „zaskoczyć swoje dzieło z zewnątrz, skosztować go razem z innymi”, tracąc tym samym świeżość, autentyczność.
Na koniec zostawiłam jeden z moich ulubionych fragmentów, traktujący o poezji:
Żadne słowo w wierszu (i mam tu na myśli każde «i», każde «ten», «ta», «to») nie jest identyczne z tak samo brzmiącym słowem używanym w rozmowie; czystsze prawa, jakim podlega, bardziej rozległe relacje i konstelacje, w jakich się pojawia w wierszu lub artystycznej prozie, zmieniają je do rdzenia, czynią bezużytecznym w zwykłej komunikacji, niedotykalnym i trwałym (…).
Można gubić się w poezji, podróżując po jej bezbrzeżnych przestrzeniach: ezoterycznych, a jednak trwałych, ze słów, ale nieuchwytnych. Kiedy czytałam „Listy o sztuce”, towarzyszyło mi podobne doświadczenie, o czym piszę w ramach osobistej rekomendacji tej korespondencji.
Autor recenzji: Teresa Bosak
Tytuł: Listy o sztuce
Autor: Rainer Maria Rilke
Przekład i opracowanie: Tomasz Ososiński
Wydawnictwo: Fundacja Terytoria Książki
Data premiery: 2019
Dziękuję Fundacji Terytoria Książki za egzemplarz „Listów o sztuce”.