Młodzi twórcy zaproszeni do pracy w ramach II edycji projektu Laboratorium Nowego Teatru przez Teatr Nowy Proxima w Krakowie postanowili włożyć kij w sam środek własnego środowiska. „Spektakl dyplomowy, czyli kilka piosenek o przemocy w teatrze”, który po raz pierwszy pokazano publiczności 25 września, oprócz tego, że rzuca ostre światło na tytułowy problem, jest także nieco chaotyczną, ale odważnie zaprojektowaną zabawą formą teatralną.
Mamy w „Spektaklu…” do czynienia z bogactwem użytych środków wyrazu – jest to połączenie koncertu, projekcji video, treści w formie pisanej rzucanych na ścianę za sceną – i w końcu partii mówionych, teatralnych, ale także w nietypowym wydaniu, albowiem aktorzy nie do końca grają, bo są na scenie samymi sobą, mówiąc o własnym życiu, o rzeczach prywatnych. Pierwsze słowo tytułu jest nieco mylące. Najmniej jest w tym „Spektaklu” tego, co zwykliśmy spektaklem właśnie nazywać. Jest to raczej „Koncert – z elementami spektaklu”, bo to ten element, również ze względu na liczbę decybeli, wybił się na pierwsze miejsce, dominując pozostałe składowe dzieła. W informacjach o wydarzeniu pojawia się inne jeszcze określenie: koncert performatywny.
Uczestnicy przedstawienia zadają nie do końca retorycznie pytanie, czy wolno im posłużyć się gestem muzycznym, jeśli sami nie są muzykami. I dają odpowiedź, z niejakim powodzeniem realizując ten pomysł (a zadanie tego pytania publiczności było dobrym zagraniem taktycznym, bowiem nikt nie wymagał od nich potem ani cudów techniki wokalnej, ani instrumentalnej). Dobrym – a w zasadzie naturalnym, biorąc pod uwagę bunt, jaki był siłą napędową całego przedstawienia – pomysłem było też posłużenie się estetyką hałaśliwego, garażowego punk-rocka, która przy okazji nie wymaga od wykonawców szczególnej biegłości. Jedynie w grze Pawła Sablika obsługującego gitarę elektryczną widać i czuć, że jest bliżej zaprzyjaźniony z instrumentem. Bierze on na siebie w „Spektaklu” rolę muzycznego lidera, z powodzeniem przykrywając swoimi riffami drobne niedoskonałości tego niecodziennego przedsięwzięcia, w którym młodzi adepci sztuki aktorskiej dobrowolnie pokazują się światu w roli amatorów w innej dziedzinie.
Ale oczywiście to nie chropawe dźwięki rockowej muzyki są w tym przedstawieniu najważniejsze – choć to one dawały całości potężną energetyczną podstawę. Skojarzenia z punkową rewolucją jako symbolem sprzeciwu i buntu młodych jest także jak najbardziej na miejscu. Właściwy przekaz niosą tu proste, ale mocne i odważne słowa – zarówno te śpiewane, czy raczej krzyczane przez Karolinę Szczypek, która sama siebie obsadziła w partiach koncertowych w roli wokalistki, jak te wypowiadane we fragmentach quasi-teatralnych, gdy aktorzy opowiadają o własnych doświadczeniach i historiach związanych z przemocowymi sytuacjami w zawodach artystycznych. Te historie wracają potem jako niezwykle mocno naładowane emocjonalnie, esencjonalne piguły w formie skandowanych przed poszczególnymi songami dedykacji dla kolejnych (acz niewymienianych z nazwiska – twórcy zasięgali przed premierą opinii prawnika w kwestii „ryzyka prawnego”…) teatralnych „mobberów”. Pomimo, a może właśnie z powodu swej zwięzłości, są one szczególnie uderzające.
We wszystkich tych osobistych wystąpieniach, przekazywanych w różnej formie ze sceny, wymieniane są kolejne, podlegające specyficznej kwalifikacji ze względu na rodzaj, formy przemocy, z jakimi mają do czynienia ludzie związani z teatrem, poczynając od etapu studiów. Przemocy słownej, symbolicznej, ale czasem także dosłownej – w tym seksualnej, polegającej np. na wymuszaniu „zachowań seksualnych” w zamian „za rolę”… Czasem tego rodzaju przemoc ma formę bardziej zawoalowaną, o czym opowiada jedna z aktorek, kiedy reżyser wykorzystuje swoją pozycję dla realizowania własnych fantazji erotycznych poprzez „rozbieranie” jej na scenie (przekonująco wypadła tu Magdalena Dębicka).
Karolina Szczypek, jedna z twórczyń przedstawienia, tak mówiła o motywacjach do podjęcia tego trudnego tematu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Decyzję o nagłośnieniu zjawiska podjęliśmy po długoletnich obserwacjach tego, co dzieje się w teatrze. Studiujemy na akademiach teatralnych, asystujemy reżyserom, przychodzimy na próby, znamy środowisko. Dzięki temu doskonale wiemy, że polski teatr ma strukturę hierarchiczną i istnieje w nim duże przyzwolenie na tzw. immunitet artysty, który legitymizuje przemoc: werbalną, psychiczną, symboliczną i strukturalną”. Wybór tematyki wydaje się nie tylko odważny, ale i trafiony. Problem różnych form mobbingu i molestowania w sytuacjach zawodowych jest aktualny i uniwersalny, a dlatego bardzo nośny.
W ramach Laboratorium powstało przedstawienie nieco chaotyczne (może taki był „punkowy” zamysł twórców?), ale mimo to ciekawie pomyślane, niebanalne i nabuzowane energią. A przede wszystkim ważne i odważne pod względem przekazu. Całemu zespołowi „Spektaklu…” należą się gratulacje za otwarte głowy i śmiałość eksperymentowania z teatrem – z jego formą i językiem. Nawet jeśli uznać, że nie jest to eksperyment w stu procentach udany, to z pewnością nie ma tu pustego „eksperymentowania dla eksperymentowania”, z którym zbyt często spotkać się możemy u twórców „z dorobkiem”. Przymiotem młodości jest bezkompromisowość i ostre widzenie ważnych społecznie tematów. Opowiadający prawdziwe historie bohaterowie i bohaterki „Spektaklu…” potwierdzili tę prawdę i trzeba docenić ich za śmiałość diagnozy, jaką postawili.
Autor recenzji: Marcin K. Mierzejewski
„Spektakl dyplomowy, czyli kilka piosenek o przemocy w teatrze”
Dzieło całego zespołu, w ramach Laboratorium Nowego Teatru
Prapremiera 25 września 2020 w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie