Ten człowiek istniał naprawdę. Jan Mikolášek. Urodzony w 1887 roku w Rokycanach zyskał ogromną sławę dzięki dwóm niecodziennym umiejętnościom. Diagnozowaniu schorzeń na podstawie próbek moczu oraz leczeniu naturalnymi metodami. Pozwalały mu one ratować zdrowie i życie osób z najróżniejszymi dolegliwościami.
Zarówno „prawdziwy”, jak i „filmowy” czeski bioterapeuta łamał jednak stereotyp „nieomylnego znachora”. Nie pozował na cudotwórcę ani magika, nazywał się po prostu zielarzem. Jego zdolności nie były wrodzone – uzdrowicielskiego rzemiosła uczył się pod czujnym okiem niejakiej pani Mühlbacher. Tych, którym nie potrafił pomóc, odsyłał do lekarzy specjalistów. Było ich jednak stosunkowo niewielu. W ciągu kilkudziesięcioletniej działalności uleczył setki tysięcy (choć niektóre źródła mówią nawet o milionie) pacjentów – od zwykłych szarych obywateli przez znanych polityków po… wysoko postawionych przedstawicieli władz niemieckich. I to właśnie ta współpraca zaprowadziła Mikoláška przed sąd, powodując koniec kariery w czasach czeskiego totalitaryzmu.
„Szarlatan” nie jest jednak wyłącznie opowieścią o ziołolecznictwie czy o stosunkach „bezradny obywatel” kontra „wszechmocna władza”. Twórcy filmu z ciekawością pochylają się nad życiem osobistym głównego bohatera. Dzięki temu okazuje się, że bogobojny terapeuta z poczuciem misji może być także egoistą, narcyzem, dziwakiem. Człowiekiem starającym się bezwzględnie podporządkować sobie innych. Filmowy Mikolášek łączy w sobie skrajnie pozytywne i negatywne cechy, stając się tym samym jedną z najciekawszych postaci, jakie w ostatnim czasie można zobaczyć na dużym ekranie. Niewątpliwie przyczynia się do tego świetny warsztat aktorski obydwu filmowych Janów (w rolę dojrzałego zielarza wciela się Ivan Trojan, sceny z przeszłości odgrywa zaś jego syn – Josef).
„Szarlatan” nie jest dziełem wybitnym, ale rewelacyjnym w całej swej prostocie. Już kilka pierwszych scen skutecznie przenosi widza kilkadziesiąt lat wstecz. Ta podróż w czasie to także uczta dla zmysłów. Drewniane drzwi, schody i podłogi tajemniczo skrzypią. Ciasny pokój na strychu sprawia, że momentami na sali robi się duszno. Podczas scen w lesie i na łące w powietrzu unosi się zapach świeżych ziół oraz kwiatów. Łagodne promienie słońca biją z ekranu, podgrzewając atmosferę. W trakcie samochodowych przejażdżek bohaterów, na salę mimowolnie wdziera się wiatr. Wystarczy odrobina odpowiednio pobudzonej przez twórców wyobraźni, wcale nie trzeba do tego kina 5D. Ale ta sielska-anielska atmosfera bywa przerywana scenami smutnymi, nostalgicznymi, a wręcz tragicznymi, okrutnymi.
Magiczny film Agnieszki Holland w nienachalny sposób stawia przed widzem szereg pytań. Czy można być wysoce empatycznym oraz skrajnie bezdusznym jednocześnie? Czy można wierzyć w Boga i kochać osobę tej samej płci? Czy można ratować tysiące ludzkich istnień, a dla własnego dobra pragnąć aborcji? Czy władza ma prawo ingerować w życie intymne obywateli? Czy za pomoc nieodpowiednim ludziom należy karać – nawet jeśli potencjalny winowajca działał pod wpływem strachu i zdążył już swoje winy w pewien sposób odkupić? Te i podobne pytanie wydają się być szczególnie aktualne w sytuacji, w której obecnie znajdują się Polska i Polacy.
„Szarlatan” nie jest tylko biografią słynnego znachora. To także manifest społeczno-polityczny twórców, zwłaszcza reżyserki. Wprost zwraca ona uwagę na problemy społeczności LGBT, choć to wcale nie one stają się osią filmu. Agnieszka Holland krzyczy z ekranu: źli ludzie mogą stawiać przed sądem dobrych, doprowadzając do ich upadku. Pozostaje pytanie: czy jej krzyk zostanie stłumiony, czy usłyszany?
Ocena: 8/10
Autor recenzji: Wiola Nowak
Tytuł: Szarlatan
Scenariusz: Marek Epstein
Reżyseria: Agnieszka Holland
Data premiery: 9 października 2020 (Polska)
Zdjęcie: https://gutekfilm.pl