Książka Billa Bassa i Jon Jefferson była zapowiadana jako pozycja obowiązkowa dla miłośników seriali: „Kości” oraz serii „Kryminalnych zagadek”. Okazuje się jednak, że podobna tematyka nie gwarantuje tej samej dawki adrenaliny, dobrej fabuły, czy naukowego zadziwienia i nienasycenia.
„Trupia farma” to autobiograficzna historia samego Bassa, który jest narratorem opowieści. To światowej sławy antropolog sądowy, legendarny już w Stanach założyciel Ośrodka Antropologii Sądowej Uniwersytetu Tennessee (który potocznie znany jest jako tytułowa „Trupia farma”). Autor dzieli się z czytelnikiem swoim wieloletnim doświadczeniem w pracy antropologa, opowiada o znanych amerykańskich sprawach kryminalnych (morderstwach, domniemanych samobójstwach itp.), których rozwiązanie wymagało jego udziału (jednakże ich przyczyn często nie udało się dociec). Dedykuje on tę książkę ofiarom morderstw, tym, którzy je opłakują oraz tym, którzy „szukają sprawiedliwości w ich imieniu”.
Już opis fabuły budzi zastrzeżenia. Czy jest to opowieść odkrywająca tajniki trudnej, lecz interesującej pracy antropologa? Czy jest to patetyczna historia ku pokrzepieniu serc? Czy być może „Trupia farma” to nostalgiczna książka z wątkami prywatnymi w tle? Główny problemem dzieła Bassa i Jefferson polega na tym, ze jest każdą z nich po trosze. Wydawać by się mogło, że Bass w toku narracji gubi się w tym, co chciałby powiedzieć czytelnikowi. Nieumiejętnie łączy wątki dotyczące swojego życia rodzinnego (historia dwóch małżeństw, choroby jednej z żon – paradoksalnie obie kobiety były wielkimi miłościami jego życia, a on sam sentymentalnie opisuje swoje wzniosłe uczucia) z wątkami dotyczącymi pracy zawodowej.
Tematyka książki przyciąga (któż nie chciałby dowiedzieć się tego, jak dzięki zamarłym naukowcy rozwiązują zagadki kryminalne). Podczas lektury nasuwają się kolejne intrygujące pytania: Jak blisko rozkładającego się ciała trzeba być, aby je poczuć? W jaki sposób ślady robaków mogą doprowadzić na krzesło elektryczne jednego z oprawców? Gdzie ciało rozkłada się najszybciej, a gdzie najwolniej? „Trupia farma” udziela na nie odpowiedzi w sposób banalny, lakoniczny, nie prowadzi do naukowego „podniecenia” i żądzy szukania więcej, dalej.
Tematyka sugerowałaby niekiedy odkrywanie tabu, a nawet „małą dawkę okrucieństwa” w opisie. Nie uświadczymy tu jednak żadnych kontrowersji, czy też sytuacji nie do końca moralnie jednoznacznych. Powstała książka do bólu poprawna i do bólu nierówna (momentami przypominająca notatki z pamiętnika).
Autorka „Sztywniaka” i „Bzyka” Mary Roach powiedziała: „Chyba jest ze mną coś nie tak, ale lektura tej książki naprawdę sprawiła mi dużą przyjemność”. No cóż, o gustach się nie dyskutuje. Jeżeli mam pisać o „Trupiej farmie” w kategoriach hedonistycznych, to mogę jedynie stwierdzić, że mi jej lektura sprawiła „trupią przyjemność”.
„Trupia farma”; Bill Bass, Jon Jefferson
Magdalena Bońkowska