Ceniony fotoreporter chwyta za pióro. Bohaterowie jego obiektywu (uwikłani w historię, strzelający, biegnący, przerażeni, rozradowani i zafrapowani codziennością) zyskują tło literackie. Rwanda, Gruzja, Afganistan… Tytułowa wojna wszechobecna i determinująca. Albo w centrum, albo tuż za rogiem. ”Rotująca kulka, gdy napotka przeszkodę, zmienia trajektorię lotu. Przykładowo: trafia nas w obojczyk. Gdyby była normalną kulką, być może wyszłaby pod łopatką. Przeszyłaby nas na wylot. Mielibyśmy szansę przeżyć. Ale ta podkalibrowa to franca i menda, która zrobi sobie przez nasze ciało wycieczkę.” Najważniejsze jednak starcie dla autora książki jest to z ciężarem pamięci, w której krążą zarejestrowane setki detali, słów i zdarzeń. „Łatwiej było Henriemu Cartier –Bressonowi, ojcu fotoreportażu, mówić o właściwym decydującym momencie zrobienia zdjęcia. Na przykład, gdy ktoś przeskakuje kałużę. Trudniej złapać ten moment, gdy ktoś celuje. Gdy on strzela i oni strzelają. Także w ciebie. Gdy trzeba uważać na plecy. Musisz wpierw przekroczyć psychologiczną granicę strachu. Powiedzieć sobie jak ja: „Miller…”, i tak dalej. Wtedy, niczym w transcendencji, w medytacji, robisz to. Fotografujesz”.
Dzięki dynamicznym punktom widzenia – fotoreportera, dokumentalisty, oszczędnego w słowach moralisty, łowcy zdarzeń i ryzykanta, a niekiedy także i smakosza 13 wojen i jedna zyskuje wiele atrakcyjnych perspektyw. W rozgrywającej się historii stajemy się świadkami jednostkowych tragedii („W innej chacie dziewczynka w granatowej koszulce dzierży w ręku krzyż. Jej hebanowa twarz jest poorana strużkami łez. I nie komponuje mi się z brudnozielonym tynkiem domu. Ale to też nieważne. Wszystko jest w tej chwili nieważne, bo pod jej nogami leży kobieta. Jej matka. Trup.”) i jasnej strony życia: „ Miałem jeszcze jeden temat do zrobienia. Ligę babć. Babcie, które powinny siedzieć cicho w domu. (…) zamiast gotować, prać, pomagać, często tylko być, skrzyknęły się. Wpadły na szalony pomysł, że też chcą grać w piłkę nożną. Z jednym tylko warunkiem: musiały mieć chociaż sześćdziesiąt lat. (…) w długich kolorowych spódnicach, koszulkach, bluzkach, naszyjnikach. Zrobiły odprawę i ustaliły założenia taktyczne. Przeprowadziły rozgrzewkę. Trucht, rozciąganie, slalom między kołkami.”
Kapuściński w swoich rozważaniach na temat istoty faktu pisał: „Zwykle przez fakt rozumiemy pewne zjawisko polityczne, ekonomiczne lub historyczne… Czy jednak klimat, uczucia i afekty, czy nastroje w jakimś społeczeństwie także nie są faktami? Fakt wyrwany z szerokiego kontekstu imponderabiliów, wyjęty z całego teatrum, w którym miał on miejsce, pozbawiony klimatu i nastroju, jakie mu towarzyszyły, fakt taki niewiele mówi i niewiele znaczy, a często nabiera wręcz opacznego sensu i mylącej wymowy”. W ten sposób działa także mechanizm pamięci autora 13 wojen i jedna: konkretne zdarzenie, często bez konkretnej daty, ale wryte w pamięć – asymiluje całą atmosferę i zmysłowe bodźce wówczas dla niego najistotniejsze. Smak świńskiej głowy, porzucony w ucieczce klapek, złowróżbny as pik na radzieckim czołgu. Kapuściński dobrze wiedział, jak ważną rzeczą jest ów kontekst, w jakim dany fakt zrodził się i spełnił, i że to właśnie ów kontekst najtrudniej jest przekazać innym i najtrudniej tym innym zrozumieć. Jednak fotoreporter Miller dobrze to czuje. I dzięki temu wcześniej udokumentowani w obiektywie, a dziś jeszcze opisani słowem bohaterowie zyskują ten brakujący kontekst oraz pełen obraz w pamięci nie tylko u miłośników jego fotografii.
Krzysztof Miller
13 wojen i jedna. Prawdziwa historia reportera wojennego
Wydawnictwo ZNAK
Recenzowała Sylwia Lewińska