Od wydania „Emigrantów” Sławomira Mrożka minęło ponad 40 lat, czas jednak jak się wydaje, nie sprawił, że stracili oni na aktualności. W marcu mogliśmy po raz kolejny zobaczyć ten dramat w reżyserii Wiktora Rubina na deskach krakowskiej Łaźni Nowej.
Niedzielny wieczór, wchodzimy do teatralnej sali a przed nami maluje się scena na której ułożono w okrąg prowizoryczne ściany, wzdłuż których postawiono wypchane jutowe worki. To właśnie te ostatnie stanowią miejsca siedzące dla widowni. „Drodzy państwo, nie musicie wyłączać telefonów, możecie w czasie spektaklu rozmawiać i dogadywać” – mówi odtwórca jednej z głównych ról przedstawienia Krzysztof Zarzecki. Jestem zaintrygowana złamaniem tradycyjnej bariery aktor – widownia i możliwością bliskiego przyglądania się poczynaniom postaci. Usadzenie na scenie daje także wrażenie brania udziału w przedstawieniu. W rzeczywistości przyjdzie nam obserwować zmagania dwóch mężczyzn oraz śmiejącej się suflerki, która w razie problemów podpowiada aktorom, to jednak bywa konieczne naprawdę rzadko i zdaje się być raczej częścią sztuki niż rzeczywistą potrzebą.
80 minut spektaklu to w większości słowne zmagania XX (Mariusz Cichoński) i AA (Krzysztof Zarzecki) dwójki emigrantów, którzy zamieszkują piwnicę w budynku położonym na terenie bliżej nie określonego państwa. Różni ich prawie wszystko, począwszy od powodów dla których znaleźli się w obcym państwie, kończąc na języku czy motywacjach. Spotykamy ich w czasie nocy sylwestrowej, w czasie której wiele się wydarzy.
Pomimo upływu lat temat Emigracji wydaje się być równie aktualny, może przeżywa nawet renesans? Choć zobrazowana, bezowocna próba porozumienia pomiędzy chłopem a inteligentem już mniej. Kolejne wersy dramatu kreślą obraz bohaterów, którzy prowadzą potyczki słowne za pomocą których nijak nie mogą dojść do porozumienia. Przełamanie impasu zdaje się nieść scena finałowa, ona także przedstawia rzeczywiste motywacje postaci.
Gdyby oceniać spektakl w kategorii naturalności aktorów, to „Emigranci” otrzymaliby wysokie noty. Urzekła mnie scena jedzenia konserwy przez XX, która to, co warto dodać, ląduje po sporych zawirowaniach na podłodze. Przy odrobinie szczęścia istnieje szansa, że skończymy z kawałkiem ryby na głowie, co poczytuję jednak za plus. Spektakl co jakiś czas przerywa nagranie z castingu wyświetlane na ścianie. Widzimy na nim XX czytającego dialog, po chwili dołącza do niego już żywy aktor. Warto wspomnieć, że Marcin Cichoński, to aktor amator, choć od premiery minęło kilka lat i naprawdę trudno byłoby się tego domyślić.
Jeśli w naszej kulturze ukształtował się motyw inteligenta, który niesie ze sobą prawie dziejowe posłannictwo w postaci edukowania warstw gorzej wykształconych, to tutaj trudno powiedzieć, czy edukacja ta nadal ma sens
i podstawy. Idee którymi kieruje się bowiem AA okazują się mrzonkami nie mniejszymi od chorobliwego oszczędzania XX czy myśli o powrocie, gdy tak naprawdę nie ma po co i do kogo wracać. Oto emigracja mentalna i rzeczywista.
Recenzowała: Monika Matura
Dzięki uprzejmości Teatru Łaźnia Nowa