Do kin w całym kraju wjechała w ostatni piątek kolejna część samochodowej serii. Twórcy „Szybkich i wściekłych” postawili sobie tym razem poprzeczkę jeszcze wyżej, dlatego poziom adrenaliny wzrósł jeszcze mocniej. Wszystko co widzieliśmy w poprzednich sześciu częściach to przeżytek. Najnowsza część oferuje moc wrażeń, jakich dotąd nie zaznaliśmy.
Jeżeli ktoś jakimś cudem, przed wyjściem do kina nie spodziewał się z jakim filmem będzie miał do czynienia, to już pierwsze dziesięć minut wszystko mu wyjaśni. Olbrzymia rozwałka jaką urządza Deckerd Shaw (Jason Statham) w szpitalu, w którym przebywa jego brat, a potem w biurze detektywa Hobbsa (The Rock), to tylko przedsmak tego co będzie czekać na widzów przez kolejne dwie godziny. A będzie czekać wiele, skoro motywem przewodnim tej części stanie się zemsta Shawa na ekipie Dominica Torretto, za szkody, które wyrządzili jego bratu w poprzedniej części…
Pościg mściciela za znaną grupą kierowców, zawiedzie widzów przez malownicze zakątki świata: wylądują a to na Kaukazie, a to na pustynnym zakątku na Bliskim Wschodzie, a to odetchną chwilowo na malowniczych wyspach Ameryki Środkowej. Wszystkie te miejsca staną się areną wydarzeń zaginających wszystkie możliwe prawa fizyki, po to aby wprawić kinomanów w osłupienie, wbić w fotel i doprowadzić do wrzenia. Energetyczny montaż, bajkowe widoki, pulsująca muzyka i spaliny, które czuć z każdego ujęcia – to wszystko czeka na widzów w kinie. Jeżeli dodamy do tego jeszcze tabuny pięknych kobiet, grupę twardych przystojnych mężczyzn i mnóstwo kiczowatych oneliner’ów to możemy mieć pewność, że obcujemy właśnie z hitem tego lata i filmem, który rozbije bank pod względem dochodów ze sprzedaży biletów. Warunek jest jeden: aby dobrze bawić się na Szybkich i wściekłych 7, logiczne myślenie musimy zostawić w domu.
Wbrew pozorom film Jamesa Wana to jednak nie tylko świetnie zrealizowana, acz średnio wyszukana rozrywka. Opowieść o odważnej i szalonej grupie kierowców, którzy co rusz plątają się w jakieś spiski, to przede wszystkich fantastyczne kino kumpelskie, w którym liczy się przede wszystkim poczucie braterstwa, jedność i walczenie o siebie nawzajem. I to wszystko w filmie Wana mamy. Aktorzy świetnie czują się w swoim gronie, chemia między nimi widoczna jest na pierwszy rzut oka. Dlatego tym smutniejsze jest samo zakończenie, którym zarówno twórcy jak i sami aktorzy pożegnali się ze zmarłym tragicznie Paulem Walkerem. Ostatnie zdania, które padają z ich ust, to zdania ich samych, nie postaci. Ostatnie zdania to najlepszy dowód na braterstwo, przyjaźń i chemię jaka na planie była obecna. Te chwile, tą jedności i ten wzajemny szacunku warto zobaczyć na ekranie kinowym.