Kiedy 13 lat temu na ekrany kin wkroczyła Selene w swoim długim, czarnym płaszczu doskonale odnalazła się w świecie, który oszalał na punkcie Matrixa. Pierwsza część wampirzej serii miała także nieco wspólnego z rok wcześniej wydanym”Resident Evil”. Nie bez powodu wymieniłam te trzy tytuły, każdy z nich bowiem jest mi w jakiś sposób bliski i każdy z nich w jakiś sposób łączy się ze sobą.
„Underworld: Wojny Krwi” to piąta część przygód wojowniczej wampirzycy. Aby w pełni cieszyć się z seansu absolutnie nie jest wymagana znajomość poprzednich odsłon, ponieważ wszelkie wątki niezbędne do zrozumienia akcji zostają nam przybliżone przy pomocy zaprezentowania scen z poprzednich obrazów. Selene (Kate Beckinsale) poprzez swoje działania zasłużyła sobie na miano wykluczonej ze społeczności, w akcie zemsty ale i z powodu chęci zdobycia jej córki, która jest kluczem do zakończenia wojny, ścigają ją obie strony. Gra jest tym bardziej warta świeczki, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wampirze siły zostały potężnie nadszarpnięte. Dlatego też ratunku, choć niechętnie upatrują w Selenie, dawnej szafarce śmierci, która ma przygotować młodych wojowników do starcia z wilkołakami. W tej nierównej z punktu widzenia sił walce, wiernie towarzyszy wojowniczce David (Theo James). Wampiry mają w sobie jednak coś z ludzi i rzadko idą po rozum do głowy, który powiedziałby im, że aby przetrwać należy się zjednoczyć.
Tyle w kwestii fabuły. Aktorsko jest całkiem dobrze, główne skrzypce gra jak zawsze Kate Beckinsale, która jak zwykle trzyma poziom. Nie odstaje też Theo James znany mi przede wszystkim z serii Niezgodna. Całkiem nieźle wypada również Lara Pulver, jako Semira pragnąca nieograniczonej władzy. Tobias Menzies jako Marius nie wyróżnia się może szczególnie, przyjmując rolę kolejnego w serii antagonisty. A w ramach smaczku otrzymujemy też obecność znanego z Gry o tron, Charlesa Dance’a.
To chyba ten moment w którym powinnam wspomnieć, że poprzednia część serii bardzo mnie rozczarowała, wstydziłam się podwójnie, bo nie byłam sama i musiałam tłumaczyć mojej osobie towarzyszącej, że wcześniejsze odsłony naprawdę były lepsze. Dlatego idąc na „Wojny krwi” byłam przygotowana na wszystko i zostałam pozytywnie zaskoczona! Z prawdziwą ulgą i radością stwierdzam, że tegoroczna odsłona jest kontynuacją udaną, wrócił dawny mroczny i na poły gotycki nastrój kojarzony z dwoma pierwszymi odcinkami serii i wszystko to co najlepsze w „Underworld”. Akcja jest wartka a fabuła dość spójna. Jasne w zasadzie wszystko co widzimy w tym filmie nie jest niczym nowym i to nawet odnosząc się wyłącznie do tego uniwersum. Przed seansem zastanawiałam się co jeszcze można wyciągnąć z tej wyczerpującej się fabuły i okazuje się, że całkiem niezłą produkcję. Klimat „Underworld: Wojny krwi” jest zbliżony do tego znanego z dwóch pierwszych części. Raz jeszcze wpadamy w świat pełen intryg, zakazanych miłości i całej masy małych i większych starć, a wszystko to gwarantuje nam dobrą zabawę i miły seans bez zobowiązań. Dlatego jeśli poprzednia część rozczarowała Was podobnie, jak mnie to istnieje spora szansa na to, że tym razem wyjdziecie z kina zadowoleni.
Autor recenzji: Monika Matura
Tytuł: Underworld: Wojny krwi
Scenariusz: Cory Goodman
Reżyseria: Anna Foerster
Data premiery: 2 grudnia 2016 (Polska) 24 listopada 2016 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Cinema City