Trudno znaleźć kogoś, kto nie słyszałby o „Gwiezdnych wojnach”, bez względu na to, czy uważa siebie za zagorzałego fana kina, czy też może widza o przeciętnej wiedzy związanej z kinematografią. Kosmiczne uniwersum z całą pewnością należy, do jednego z najbardziej dochodowych filmowych światów. Jak mało które rozpala także od blisko 40 lat wyobraźnię licznych miłośników.
Przez lata „Gwiezdne wojny” zapracowały sobie na miano kultowego filmu, który budzi wiele emocji. Na tytuł ten zasłużyły sobie przede wszystkim za sprawą części z przełomu lat 70. i 80. Kontynuacja tych produkcji, a w zasadzie ich prequel spod ręki George’a Lucasa, stanowi dla wielu profanację. Nic więc dziwnego, iż ogłoszenie premiery kolejnej odsłony serii wiązało z licznymi oczekiwaniami ze strony fanów. Oczekiwań dosyć przy tym różnorodnych. Dodatkowo przed reżyserem J.J. Abramsem stanęło wyzwanie, jak pogodzić fanów starej serii i wprowadzić w nową trylogię widzów, którzy dopiero wchodzą w świat „Gwiezdnych wojen”.
Akcja „Przebudzenia mocy” toczy się w trzydzieści lat pod wydarzeniach znanych z „Powrotu Jedi”. Ciemna strona mocy ponownie zbiera siły po to, by raz na zawsze unicestwić Ruch Oporu i Rebelię. Pojawiły się liczne głosy, które twierdza, że nowa odsłona serii to nic innego, jak odgrzanie w nieco zmienionej formie patentów i akcji znanej z „Nowej nadziei”. Sporo w tym prawdy, nawiązania do pierwszej trylogii widoczne są nie tylko poprzez zaangażowanie doskonale znanych nam postaci. „Przebudzenie mocy” dodaje jednak do znanego nam schematu szczyptę świeżości w postaci nowych bohaterów i miejsc. Mówiąc o bohaterach warto wspomnieć przede wszystkim o Rey (Daisy Ridley) oraz Finnie (John Boyega). Jasno świeci zwłaszcza ta pierwsza. Oboje dają jednak nadzieję, na to, że godnie zastąpią starsze pokolenie, które przekaże im pałeczkę. Nawiązanie do starych odsłon widać także w kreacji robota BB-8, który nie potrzebował wiele czasu na to, by podbić serca widzów. A jak prezentuje się stan ciemnej strony mocy? Tym razem ma ona w głównej mierze twarz Kylo Rena (Adam Driver). Wielu to właśnie jego uznaje, za najsłabszy element filmu. Kylo daleko bowiem do Lorda Vadera. Może również dlatego, że w dalszym ciągu miotają nim wątpliwości związane z wyborem właściwej strony. Czyni to jednak z niego, pod pewnymi względami postać nieco bardziej złożoną. Nawet jeśli dla niektórych to złożoność psychiki nastolatka. Jego rozwój przyjdzie nam jednak zapewne oglądać w kolejnych odsłonach serii.
„Przebudzenie mocy” stanowi w głównej mierze właśnie wstęp, do tego co dopiero ma nastąpić. Być może dlatego tak śmiało korzysta z doskonale znanych widzom patentów, delikatnie zaznaczając nowe tory i otwierając wątki. W ten sposób 7 część serii będzie doskonałym wprowadzenie dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji zapoznać się z „Gwiezdnymi wojnami”. Dla wiernych fanów, ma natomiast liczne niespodzianki, ukryte w humorze sytuacyjnym i słownym, który odnosi się do poprzednich odsłon. „Przebudzenie mocy” broni się właściwie obsadzonymi aktorami, widowiskowym wszechświatem i efektownymi walkami. Dodać należy do tego zgrabnie utkaną fabułę i powstaje film, który niesie ze sobą mnóstwo dobrej zabawy.
Autor recenzji: Monika Matura
Tytuł: Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy
Scenariusz: Lawrence KasdanJ.J. Abrams, Michael Arndt
Reżyseria: J.J. Abrams
Data premiery: 18 grudnia 2015 (Polska) 14 grudnia 2015 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Kijów.Centrum