Wchodząc na widownię, zastanawiam się jakie pytania tym razem przygotował dla mnie reżyser? Na czym mam się skupić? Co przemyśleć? Nad czym zastanowić? W tym wypadku jest to dla mnie dodatkowo intrygujące, gdyż „Imię róży” jest interpretacją bestsellerowej, potężnej (bo liczącej ponad 750 stron) powieści o tym samym tytule. Czym zaskoczy i zainteresuje interpretacja reżysera — Radosława Rychcika?
Mój wzrok przykuwa scenografia. Oszczędna w formie, ale wymowna. Za tę kreację odpowiada w sztuce Anna Maria Karczmarska. Gra świateł, gra formami i różnymi odsłonami krzyża, półmrok. Nie odwraca uwagi od kwestii wypowiadanych przez aktorów. Stanowi ich spójne dopełnienie. W roli głównej czerwień. W krwawej intrydze to oczywiste…
Dużo trudniej było mi przyzwyczaić się do kreacji Adso (w tej roli Karol Kubasiewicz). Jest to bohater, który przez większość czasu pełni rolę obserwatora. Wszystko po to, aby następnie dać upust swojej pamięci, opowiadając swoją wersję wydarzeń. Jeśli tak miało być, to Adso z Melku jawił się na scenie w sposób, który niezwykle ciężko powiązać mi było z wyznaczonym dla niego zadaniem. Zdawał się, jakby nie był zainteresowany wydarzeniami. Zawsze ciut za bardzo na uboczu. Wykluczany w rozmowach, chociażby poprzez mowę ciała i uwypuklenie na pierwszym planie postaci Wilhelma z Baskerville.
To, co nie zaskoczyło, a na co byliśmy zaproszeni już w zapowiedzi inscenizacji, to przedstawienie historii o miłości. Jak przeczytamy w opisie zapowiadającym spektakl: „Otrzymujemy więc […] historię o miłości, która jest zabroniona. Zabronionej miłości do kobiety, zabronionej miłości do książek, do mądrości, do wiedzy, do miłości braterskiej, aż wreszcie miłości do Boga”. Miłość zakazana wybrzmiewa wyraźnie na deskach teatru im. Juliusza Słowackiego.
Nie dopatrujmy się jednak aluzji do kondycji współczesnego kościoła, czy diagnoz społeczeństwa. Reżyser spektaklu Radosław Rychcik jedynie odczytuje dwudziestowieczny tekst. Nie znalazłam po spektaklu niedokończonych wątków, myśli zmuszających mnie do zastanowienia. Akcja wartko gnała na przód, nie pozostawiając chwili na zastanowienie. Zdanie za zdaniem, riposta za ripostą. Zabrakło mi współczesnego odczytania słów pisarza. Przeplatania analogii, które otwierałyby dyskusję dotyczącą interpretacji. Z jej wydźwiękiem można byłoby się zgodzić, albo posprzeczać. Zabrakło mi argumentów, które wskazywałyby, dlaczego to waśnie te wątki powieści powinny znaleźć się na deskach teatru, a inne zostać pominięte. Powieść została odczytana w całości. Na końcu spłonęła. Wśród innych ksiąg benedyktynów, w wielkim pożarze biblioteki. „Nulla rosa est” [gr. „nie ma róży”].
Autor recenzji: Karolina Rączka
Teatr: Teatr im. Juliusza Słowackiego
Tytuł: „Imię Róży”
Reżyseria: Radosław Rychcik
Scenografia: Anna Maria Karczmarska
Obsada: REMIGIUSZ Z VARAGINE (KLUCZNIK) – SŁAWOMIR ROKITA
SALWATOR – KRZYSZTOF PIĄTKOWSKI
HUBERTYN Z CASALE – TADEUSZ ZIĘBA
WENANCJUSZ Z SALVEMEC (II TRUP), BONAGRATIA Z BERGAMO – RAFAŁ SZUMERA
BERENGAR Z ARUNDEL (POMOCNIK BIBLIOTEKARZA, III TRUP) ORAZ JAN Z ANNEAUX – DANIEL MALCHAR
SEWERYN Z SANT’EMERANO (HERBORYSTA) (IV TRUP) – TOMASZ AUGUSTYNOWICZ
MIKOŁAJ Z MORIMONDO (MISTRZ SZKLARSKI, PÓŹNIEJ NOWY KLUCZNIK), BISKUP ALBOREA – ANTONI MILANCEJ
ALINARD Z GROTTAFERRATY (STULATEK), KARDYNAŁ BERTRAND – JERZY ŚWIATŁOŃ
DZIEWECZKA/DZIENNIKARKA – POLA BŁASIK
Muzyka: Michał Lis, Piotr Lis
Data premiery: 1 lutego 2019 r.
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości: Teatru im. Juliusza Słowackiego