
Wczesnym wieczorem w kamienicy na Starowiślnej nie milknie domofon. Niewielkie mieszkanie szybko zapełnia się gośćmi. Ktoś przynosi ptysie, bo jak każe studencki zwyczaj nie wypada przyjść z pustymi rękami. W przedpokoju tłoczą się ludzie. Sympatyczna gospodyni mieszkania zaprasza do środka, częstuje kawą, sokiem, albo winem. To nie kolejna studencka domówka, ale sztuka na wynos. Serwowana, co prawda nie w jednorazowych opakowaniach, ale w maleńkiej Scenie Pokój, która zdoła pomieścić zaledwie 13 smakoszy dobrze doprawionej sztuki.
Trzynastka wcale nie musi być pechowa. Bycie w gronie trzynastu widzów jest doświadczeniem miłym, zwłaszcza w czasie gdy masowe widowiska wyobcowują nas z prawdziwego współuczestnictwa i współprzeżywania. Poza tym, nie każdy miał okazję zająć w teatrze pierwszy rząd… W Scenie Pokój ma zagwarantowane miejsce dla Vipów.
Obecnie na wynos wziąć można spektakl „Postrzał” Ingrid Lausund w reżyserii Dariusza Starczewskiego, który pokazuje realia pracy w korporacji, niezdrową rywalizację i odwieczny „wyścig szczurów” napędzany wyśrubowanymi wymaganiami i gorączką sukcesu. Tu rządzą bezwzględne prawa dżungli. Wygrywa ten, który jest silniejszy. Przegrywa ten, który pozwala zaszczuć się dzikim, konkurencyjnym bestiom. Oczywiście w kontaktach biznesowych wszystko wygląda poprawnie. Rozmowy prowadzone z wymuszoną uprzejmością, wyuczonym uśmiechem i wyćwiczonym komplementem. Ale tak naprawdę wśród nich toczy się walka, w której celem jest zniszczenie wroga.
Oni. Bohaterowie „Postrzału”. Ludzie bez imion. Anonimowe tryby w machinie. Każdy z nich musi działać perfekcyjnie, żeby całość funkcjonowała bez zarzutu. Ten zabieg jest znamienny. W korporacji nie ma czasu na sentymenty, bliższe relacje. Liczy się efekt, wydajność i czas.
Elementami tej machiny jest piątka zupełnie różnych ludzi. Dwie kobiety i trzech mężczyzn. Szara myszka, wyglądająca na wystraszoną, zagubioną dziewczynę, drżąca ze strachu, pozbawiona asertywności, pracująca pod okiem terapeuty nad sposobem wyrażania siebie i umiejętnością przeciwstawiania się innym. W tej roli znakomita Anna Siek z wyrazem „umierającej ze strachu” początkującej pracownicy, przerażona każdym spotkaniem z szefem, roztrzęsiona, niepotrafiąca walczyć o swoje, choć tak naprawdę zdolna i ambitna.
Zupełne przeciwieństwo prezentuje na scenie Anka Graczyk. Emanująca testosteronem, bardziej męska niż niejeden mężczyzna, twarda, pewna siebie i bezwzględna kobieta. Grzeczne gesty i uwodzicielskie spojrzenia są jej obce. Wie czego chce i jak tego dokonać. Choć tak naprawdę to jedynie jej wykreowany pancerz, którym chroni się przed bezwzględnymi prawami dżungli. Wie jakie rządzą tu zasady. Jeśli będzie grzeczna dostanie deser, jeśli nie jej kariera roztrzaska się na drobne kawałeczki, a ona sama stanie się kupą potłuczonego szkła, usterką, maszyną, która nie chce działać i wcale nie chce zostać naprawiona. Doskonale zarysowana postać twardej bizneswoman, która swoją kobiecość zostawiła za drzwiami korporacji. Wyrazista, świetnie rozegrana, spójna i przejrzysta rola.
W męskiej kadrze trzy indywidua. Michał Kitliński jako urzędowy dureń, który nie bierze wszystkiego na poważnie. Błazen nadworny. Zawsze elegancki i na luzie. Emanujący pewnością siebie. Przynajmniej z pozoru. Wygląd filmowego amanta pomaga mu czarować kobiety by zdobyć nad nimi przewagę.
Wyglądający na doświadczonego, dystyngowanego pracownika Dariusz Starczewski, ze stoickim spokojem i pełnym klasy opanowaniem oddaje się pracy. Pozornie nie ma słabego punktu, nie ma nic, co mogłoby wyprowadzić go z równowagi. Tyle, że to blef. Są demony przeszłości, które dręczą go sprawiając, że zmienia się w roztrzęsionego, posłusznego człowieka. Rola trudna, pokazująca dwa oblicza tej samej osoby zagrana płynnie, lekko przechodząc od jednego do drugiego profilu. Nie da się nie zauważyć charakterystycznego Kamila Tolińskiego w roli „kozła ofiarnego”, przyjmującego ciosy i nie potrafiącego odeprzeć ataku. Każdą wypowiedź, każdy gest dogłębnie analizuje próbując usprawiedliwić czyny otaczających go ludzi i swoje własne.
Całości w części końcowej dopełnia melodia ze znanego serialu „Stawka większa niż życie”, która obrazuje znakomicie, jak pracownicy korporacji postrzegają swoją pracę. Bycie najlepszym, zawsze przygotowanym, nigdy nie zmęczonym, nieustannie kreatywnym i wiecznie terminowym jest stawką ważniejszą niż życie… Jednak finał nie jest zupełnie pesymistyczny. Ci z pozoru egoistyczni, pozbawieni skrupułów i ogarnięci żądzą sukcesów ludzie, poza pracą mogą być kimś zupełnie innym… A w biurze mogą podnieś głowę i wywołać rewolucję.
Spektakl swój potencjał zawdzięcza doskonałym kreacjom aktorskim, które zbudowały niezwykłą opowieść w surowej, symbolicznej, prawie zupełnie pozbawionej rekwizytów przestrzeni. Na tej małej scenie, w pokoju przez małe p, zagościła Sztuka przez wielkie S. Było kameralnie, sympatycznie i ciepło. Bo w Scenie Pokój każdy widz może poczuć się jak ktoś wyjątkowy. Tu liczy się jakość, a nie ilość.
Marzena Rogozik