Są książki, których magiczna aura pochłania bez reszty. Takie, których każde słowo zapada w pamięci, a po przewróceniu każdej stronicy aż skóra cierpnie – chce się więcej, intensywniej. Jest ich niewiele, ale pozostają w nas na długo, wpływają na kształtowanie obrazu o świecie, nasze dalsze postrzeganie rzeczywistości. Jedną z nich są „Salki” Wojciecha Nowickiego.
Ta książkowa pozycja zafascynowała mnie od samego początku – wystarczyło wziąć ją do ręki, poczuć przyjemną w dotyku okładkę, która intryguje. Jawi się na niej stara fotografia retro: zamazana, ukazująca chłopca stojącego obok nietuzinkowego budynku (na dachu obiektu ni stąd ni zowąd pojawia się przed oczami czytelnika dostojny słoń). Trudno nie zwrócić na nią uwagi, chociażby z powodu atrakcyjnej wizualnie oprawy.
Jednakże „Salki” to nie kolejna puszka Pandory. Okładka jest tu zapowiedzią magicznego, bogatego wnętrza. Nowicki zaprasza czytelnika do odbycia wraz z nim wyjątkowej podróży zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. W kolejnych rozdziałach opisuje owoce swoich licznych wypraw (dzieli się swoimi obserwacjami, refleksjami, podnietami, ale również lękami i tęsknotami). Możemy wręcz namacalnie poczuć aurę: Włoch, Szwecji, Węgier, Rumunii, tudzież bliższych nam – Litwy i Ukrainy. Pośpiesznie pochłaniamy obrazy, ulotne wspomnienia, spotykamy się z mieszkańcami metropolii i wiosek na całym świecie. Poza wrażeniami podróżniczymi otrzymujemy solidną dawkę osobistych wspomnień pisarza, który we wciągający sposób opowiada dzieje swoich przodków, snując historie owiane nutką sentymentalizmu oraz mitologizmu. Jego proza jest tajemnicza i refleksyjna zarazem: wyłania się z niej obraz bohatera bezdomnego, wciąż poszukującego swojego miejsca pośród tytułowych „salek”, poczucia bezpieczeństwa, sensu nieustannej tułaczki.
Urzeka zwłaszcza język Nowickiego. Snuje on swe historie nieśpiesznie, czasami flegmatycznie – niczym starą baśń, aby w pewnych momentach przyśpieszyć, storpedować czytelnika wymownością słowa, równoważnikami zdań (w inny sposób opisuje swój pobyt na wsiach, przywoływane wspomnienia, a w zupełnie odmienny – atmosferę metropolii). Niezwykle umiejętnie łączy konwencje bajdurzenia z formą reporterską. Dzięki plastyczności opisu możemy w łatwy sposób wyobrazić sobie napotkane przez niego sytuacje, ale też poczuć emocjonalną wieź z autorem i miejscami, w których przebywał. Co ciekawe, piękno języka nie umniejsza jego charakterystyczności, soczystości czy dosłowności. Wystarczy przytoczyć fragment:
„Lwowski tramwaj, zgrzytliwa kurwa, która sprzedaje ludzi, zamiast o nich dbać. Bileterka złodziejka. Znienawidzone miasto. Już wiesz, jak to jest, kiedy ktoś ci łapę wsadza, gdzie nie trzeba, już wiesz, jak to jest, kiedy ktoś cię obiera z kasy, a inni udają, że nic się nie stało”.
Autor poraża, zmusza do myślenia: nawet przy pomocy drobnych, niby nieistotnych refleksji: „(…) z książkami już idzie gorzej. Zwykle nie sprawdzają się w podróży, ani ziębią, ani grzeją, po prostu nie dotyczą tego świata”.
Nowicki to postać barwna, nietuzinkowa. Rocznik 1968. Poza pisarstwem, zajmuje się fotografią (jest kuratorem wystaw fotograficznych). Do tej wybuchowej mieszanki należy dodać fakt, iż jest recenzentem kulinarnym. Opublikował już: „Dno oka. Eseje o fotografii” (pozycja znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike), „Stół, jaki jest. Wokół kuchni w Polsce” oraz „Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu”.
„Salki” to książka, której atmosfery nie odda żadna recenzja. Trzeba ją po prostu przeczytać. Po jej lekturze wasze spojrzenie na świat nigdy już nie będzie takie jak przedtem. Tak napisał o niej Andrzej Stasiuk: „Po co ten Nowicki tak jeździ po jakichś Rumuniach, zadupiach, Italiach? Po co? By żyć podwójnie, by wstrzykiwać pamięci jakąś cudną chemię, która pamięć czyni tak żywą jak życie? Po co się jeździ? Żeby wskrzeszać umarłych? Ojców, dziadków, babki? Czemu nie. Każdy sposób jest dobry, by odżyli.”.
Magdalena Bońkowska
„Salki”
Wojciech Nowicki
Wyd. Czarne