Są takie historie, które nierozerwalnie wiążą się z pewnym etapem naszego życia. Bajki, baśnie i legendy są czymś co ukształtowało nasze dzieciństwo i w pewien sposób miało wpływ również na życie dorosłe. Dlatego nie dziwne, że lubimy wracać do tych historii nawet po latach. Księżniczki, królowie, złe macochy i dobre wróżki ożyły ponownie na ekranie kinowym dzięki Kennethowi Branagh i jego reinterpretacji słynnej bajki o„Kopciuszku”.
Fabuła, nie licząc drobnych, mało znaczących szczegółów, w zasadzie nie odbiega od literackiego pierwowzoru. Główną bohaterką nadal jest więc urocza, pracowita i dobra dziewczyna (w tym wypadku Ella), która po śmierci swoich rodziców trafia pod opiekę złej macochy, która zamiast traktować ją jak córkę, robi z niej służącą. Biedny Kopciuszek musi więc odtąd usługiwać swoim dwóm przyrodnim siostrom oraz matce, spełniając każde ich zachcianki. Pewnego dnia, całkiem nieświadomie spotyka na swojej drodze księcia. Ta niezwykła chwila pociągnie za sobą szereg różnych wydarzeń, które odmienią los dobrej dziewczyny.
Wybitny brytyjski aktor nie po raz pierwszy znalazł się po drugiej stronie kamery. Za to po raz pierwszy przyszło mu się zmierzyć z tego typu repertuarem. Kolejna adaptacja znanej bajki musiała nie tylko zachwycić rzesze kinomanów, którzy wychowywali się na literackim pierwowzorze, ale również tych, którzy do kina zamierzają wybrać się głównie po to aby spędzić miło czas, a nie zobaczyć którąś tam z kolei wersję tej samej bajki. Można zaryzykować twierdzenie, że obydwie te grupy po seansie mogą wyjść zadowolone.
Miłośnicy bajki, otrzymają po prostu przyjemną i prostą filmową adaptację, zrobioną w starym klasycznym, disney’owskim stylu. Twórca operuje z niezwykłym wdziękiem bajkową ikonografią, przez co film jest przede wszystkim przepięknie zrealizowany. Efekty specjalne to iście bajkowy kawał roboty. Wyglądają jak żywcem wyjęte z opowiadania o magicznych krainach, przy czym w żadnym wypadku nie rażą sztucznością. Udało się znakomicie zachować równowagę między realizmem, a magią. Bohaterowie idealnie wpasowali się w swoje role. Kopciuszek jest subtelna, urocza i uczynna, Macocha (w tej roli wybitna jak zwykle Cate Blanchette) i jej córki świadomie przerysowane i odpychająca, a Książę robi co rusz maślane oczy i prezentuje całym sobą nieskazitelny męski wzorzec. Trochę żal jedynie, że Dobrej Wróżce poświęcono jedynie krótki epizod, bo w wykonaniu Heleny Bonham Carter zapowiadała się na niezwykle charakterystyczną bohaterkę. Odrębnym tematem w przypadku tego filmu są same kostiumy i charakteryzacja, które niemalże są kolejnym bohaterami tej historii. Bohaterowie, szczególnie Kopciuszek są przepięknie i stylowo ubrani i to od zwykłych, codziennych strojów, aż po balową stylówę. Kreacje mają nie tylko upiększać, ale również podkreślać charakter postaci. Dlatego też każde wdzianko Kopciuszka podkreśla jej ciepłą osobowość, po to by z kolei stonowane i zimne kreacje macochy, znakomicie uwydatniały chłodną urodę Cate Blanchette i jej arystokratyczne obycie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że pozorna sztuczność i stereotypowość w kreowaniu postaci świadczy na niekorzyść tego filmu. Na szczęście Branaghowi udało się uniknąć irytującej bajkowej sztampy, a to dlatego, że od początku nie ukrywał, że robi tylko i wyłącznie klasyczną, prostą, pozbawioną jakichkolwiek zawiłości fabularnych historię, którą bardzo dobrze znamy z dotychczasowych dokonań Disneya. Film oparty jest na oczywistych wzorcach gatunkowych, dlatego to tylko i wyłącznie nasza sprawa jak tego typu estetykę odbierzemy. Reżyser na gruncie, który postanowił drążyć, odwalił kawał znakomitej roboty. Daleki od próby uwspółcześnienia historii, którą wszyscy dobrze znamy, stworzył coś co ogląda się lekko, przyjemnie, z uśmiechem na twarzy i spokojem w sercu. Wszyscy dobrze wiemy jak całość się zakończy, że dobro zawsze zwycięży, dlatego też wizyta w kinie będzie szalenie pozytywnym przeżyciem. Chociaż przyznać trzeba, że brytyjski twórca nie oparł się pokusie, aby wtrącić do fabuły kilka intertekstualnych smaczków, które na szczęście zostały podane w tak subtelny sposób, że trafią jedynie do dorosłych, a dla dzieci pozostaną niezauważone. Jedno jest pewne i sam Branagh w swoim filmie tego nie ukrywa: czasami dobrze chociaż na chwilę stać się niewinnym i nieco naiwnym dzieckiem.