Świat kilkuletniego bohatera filmu Marcina Krzyształowicza składa się z czterech osób: mama, tata, babcia i… pani z przedszkola. Kiedy czterdziestoletni bohater zmaga się z dolegliwością zwaną eiaculatio praecox, okazuje się, że kluczową rolę w procesie leczenia pełni właśnie tytułowa Pani z przedszkola.
Największą pasją Taty jest budowanie modeli. Największym marzeniem jest by ten model poszybował kiedyś w powietrzu. I żeby nigdy nie zabrakło kleju. Jego hobby sprawia, że nie ma czasu na nic innego: ani na sen, ani na seks, ani na zebrania rodziców. Mama czas ma. Zaniedbywana przez męża, lekko samotna, spędza z synkiem w przedszkolu całe dnie (zalecenie psychologa). Tam poznaje panią Karolinę – młodą, piękną, pełną życia opiekunkę. Nie, nie zaprzyjaźniają się. Przedszkolanka od początku sugeruje, że chciałaby czegoś więcej. Tak o to kobieta wkracza w życie klasycznej polskiej 2+1, lecz nieklasycznie uwodzi nie ojca, a matkę.
Homoseksualizm pojawia się w polskim kinie coraz częściej (W ukryciu, W imię…, Płynące wieżowce), u Krzyształowicza nie ma jednak dramatyzmu obecnego w wymienionych produkcjach. Lesbijska fascynacja, okraszona humorem i absurdem, wpleciona jest w scenariusz trochę mimochodem, stanowiąc tylko jeden z wielu wątków. Obok niej przyglądamy się relacji synowsko-ojcowskiej, powolnemu rozkładowi małżeństwa, kalectwu, śmierci, przepracowywaniu traum – troszkę tego za dużo jak na 90minutowy film.
Krzyształowicz postanowił pobawić się formą filmową – w Pani z przedszkola ożywa animowany Kapitan Żbik, pojawiają się retrospekcje oraz świat wyobrażony. Przeszłość opowiadana jest z perspektywy kilkuletniego chłopca, dzięki czemu reżyser nie daje widzom pewności czy dana historia wydarzyła się naprawdę czy jest tylko dziecięcą imaginacją. Klimatem kojarzy się (trochę na wyrost, ale jednak) z twórczością Wesa Andersona czy komedią Moja łódź podwodna.
To co sprawia, że Panią z przedszkola dobrze się ogląda jest przede wszystkim warstwa wizualna. Począwszy od barwnych zdjęć, przez scenografię i kostiumy przenoszące w czasy PRLu (te radośniejsze elementy: kolorowe stroje, dancingi, wystane w kolejce meblościanki), do doskonale odgrywających swoje role (i ucharakteryzowanych) aktorów.
Choć z plakatu grzmi, że to „komedia jakiej nie było”, salw śmiechu w kinowej sali nie będzie. Pomimo ciężkiej tematyki, nie jest to także dramat. To lekki film, przy którym lekko się uśmiechniecie, a może też trochę wzruszycie, idealny na leniwe popołudnie.
Dagmara Marcinek
Film znalazł się w konkursie Polskich Filmów Fabularnych Festiwalu PKO OFF Camera.