Po raz kolejny łapię się na tym, że gdy ja świetnie bawię się w kinie, sieć internetowa pełna jest argumentów na nie. W tym przypadku nawet pigułkokształtne Minionki nie mają łatwo.
Wszystko zaczęło się w 2010 roku od animacji „Jak ukraść Księżyc”, w której minionki grały rolę drugoplanową. Swoim urokiem podbiły serce niejednego malucha, a nawet i dorosłego. Dlatego w pięć lat później na ekrany kin wszedł film, w którym to minionki grają pierwsze skrzypce. Za sprawą „Minionków” poznajemy historię żółtych stworków, które od zarania dziejów poszukiwały potężnej istoty zdolnej do ich poprowadzenia. Niestety, ich panowie nie mają łatwego życia i zazwyczaj giną. Staje się to tak popularne, że w pewnym momencie minionki zostają same. Przedłużający się stan sprawia, że gnuśnieją i popadają w depresję. Kevin – jeden z najbardziej łebskich spośród stworków, postanawia poszukać im nowego, zepsutego do cna bossa.
W ten sposób trójka ochotników w postaci wcześniej wspomnianego Kevina, Boba i Stuarta, trafia do USA i Wielkiej Brytanii. Zalicza Kongres Zła, kradnie koronę brytyjskiej Królowej i jest świadkiem obyczajowych przemian zachodzących w latach 60. Wszystko to oczywiście z wrodzonym sobie gapiostwem, humorem i wygłupami. Gdy mowa o humorze, zgromadzone na widowni dzieci zaśmiewały się najbardziej ze slapstickowych elementów podczas, których minionki robiły sobie same krzywdę. W przypadku dorosłych humor dotyczył zazwyczaj odniesień do popkultury, czy historii świata. To nie jedyny element, którym twórcy puszczają oko do starszej widowni. Wystarczy spojrzeć chociażby na soundtrack, na którym znajdziemy takie zespoły jak: Aerosmith, Smashing Pumpkins czy The Who.
Ciekawe jest również to, że ten film będzie oglądany prawdopodobnie na innych poziomach przez dorosłych i dzieci. Przeczytałam wiele opinii, które zarzucały „Minionkom” brak kręgosłupa moralnego oraz umiłowanie zła przez głównych bohaterów. Nie mogę się z tym zgodzić, a przynajmniej nie do końca. W każdym z nas tkwi nutka złośliwości. Każdy z nas czasami cieszy się, gdy drugiemu się nie udaje i w końcu każdy z nas musi wybierać pomiędzy tym co właściwe, a korzystne. Jeszcze inną kwestią jest to, że dzieci postrzegają świat w nieco inny sposób niż my. Czasami też więcej wiedzą, dlatego udawanie, że rzeczywistość składa się jedynie z dobra to próba oszukania samych siebie.
Niejako nie rozumiem także zarzutów dotyczący fabuły pozbawionej głębi. Czy z czymś innym spotykamy się w przypadku chociażby kina akcji? Chciałoby się nawet rzec, że tak naprawdę zazwyczaj wiemy jak będzie wyglądało zakończenie danego filmu i podświadomie właśnie tego żądamy. Dlatego bez względu na wiek, jeżeli chcecie poświęcić półtorej godziny na to, aby pośmiać się z wygłupów urokliwych stworzonek o żółtym ubarwieniu polecam „Minionki”.
Recenzowała: Monika Matura
Dzięki uprzejmości Kijów.Centrum